Pół Polski go wyśmiało, kpinom nie ma końca i jeszcze długo nie będzie. Wpadkę szefa polskiej dyplomacji podchwyciły zagraniczne media i już śmieją się z niego Czesi, a to pewnie dopiero początek. Ale wpadka wpadką. Minister naprawdę miał w Nowym Jorku ważną misję o spełnienia. Dzięki niej Polacy wreszcie by zobaczyli, że nasza dyplomacja ma się świetnie i liczą się z nią w świecie. Co dałoby nam to członkostwo w Radzie Bezpieczeństwa, o które tak zabiega?
Minister Waszczykowski wywołał śmiech nie tylko samym powołaniem się na państwo członkowskie ONZ, które nie istnieje, ale też faktem, że w ogóle prowadził dyplomatyczne zabiegi w kraju tak małym, że większość rodaków szefa MSZ o nim nie słyszała i nie zna jego poprawnej nazwy. Tak, rykoszetem tej żenady dostało się też niewinnemu karaibskiemu państwu Saint Kitts i Nevis. Że takie małe. I taka to mała polska dyplomacja.
Ale dyplomacja rządzi się innymi prawami. Głos to głos i każdy jest tak samo ważny. W ONZ jest ich 193. I bywa tak, że czasem łatwiej zabiegać o poparcie państwa 50-tysięcznego niż wielomilionowego mocarstwa. Tu, podczas głosowania, wszystkie w końcu są równe. – Te zabiegi mogą wynikać z czystej arytmetyki. Czasem, przed głosowaniem, może brakować 5 głosów. A czasem warto mieć jakieś głosy w zapasie – mówi Wojciech Lorenz, ekspert ds. bezpieczeństwa w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
Można odtrąbić sukces wizerunkowy
Ale wróćmy do samej Rady Bezpieczeństwa. Stałych członków jest 5. Niestałych – o taki status zabiega Polska – 10. Zmieniają się co dwa lata. To najważniejsza 15-tka na blisko 200 państw. Główny trzon ONZ.
Polska szykuje się na głosowanie, które odbędzie się w połowie czerwca tego roku podczas 71. sesji. Jest jedynym kandydatem z Europy Wschodniej na jedno miejsce przypadające w tym roku dla naszego regionu (w grudniu z kandydowania wycofała się Bułgaria). I w zasadzie wszystko wydaje się już przesądzone, ale zabiegi o jak największą liczbę głosów leżą w interesie rządu PiS. Im więcej, tym lepiej. Potem można odtrąbić sukces wizerunkowy. W niedawnym głosowaniu Etiopia uzyskała aż 185 głosów i gratulacje płynęły do niej z całego świata.
Rośnie rola polityczna
Rząd rządem. Wykorzysta to, jak chce. Ale co tak naprawdę dałaby nam Rada Bezpieczeństwa? Przede wszystkim ogromny, międzynarodowy, prestiż, którego, rzecz jasna, gołym okiem nie zobaczymy. Przeciętny Kowalski pewnie się pośmieje. Co tam Rada Bezpieczeństwa. Co tam Polska może. I tak główni gracze to Rosja, USA, Chiny, Francja i Wielka Brytania. A niestali członkowie nawet prawa weta nie mają. Jak działa? Widać było przy wojnie w Syrii, gdy świat grzmiał, że mechanizmy Rady Bezpieczeństwa wcale tu się nie sprawdziły. Samo ONZ mówi o potrzebie reformy...
Eksperci widzą to inaczej. Wręcz przeciwnie. Polska może. Tylko wszystko od niej zależy. – Za PRL Polska dwukrotnie była członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ i bardzo wysoko ją wówczas oceniano. Powiem tak – jest, i warto, się o co bić. Bez względu na to, kto w Polsce rządzi. Ponad podziałami. Bo bycie członkiem niestałym przyczynia się do wzrostu roli i znaczenia danego państwa w wymiarze międzynarodowym. Umożliwia też stały kontakt z 5 mocarstwami i wydarzeniami o charakterze globalnym – mówi w rozmowie z naTemat prof. Edward Haliżak, przez 26 lat dyrektor Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW.
– Dzięki miejscu w Radzie Bezpieczeństwa pozycja polityczna takich państw radykalnie wzrasta – przyznaje Wojciech Lorenz. I roztacza wizję, jak szybko niestali członkowie Rady Bezpieczeństwa mogą znaleźć się w centrum zainteresowaniu innych państw. Ktoś ma interes, natychmiast zaczyna u nich lobbować. – A to, na zasadzie wzajemności, stwarza możliwość do rozwijania współpracy i wzmacniania swoich własnych interesów. To nie jest tylko kwestia prestiżu. To miejsce krótkoterminowo wzmacnia pozycję danego państwa i może zostać przekute na długoterminowe wyniki – mówi.
Niedawno cieszył się z tego Kazachstan, który od 1 stycznia jest niestałym członkiem RB. Media obwieściły sukces, pisały, że kraj ciężko pracował na tę prestiżową funkcję od lat. I świat go docenił.
Potrzebna znajomość problematyki światowej
Pytanie, jak Polska rozegrałaby swój sukces. Czy rząd PiS przerobiłby to na swoje zwycięstwo i zaczął mamić nas tym, jak świetnie nas w świecie postrzegają? Zapominając, na przykład, o tym, jak to Komitet Praw Człowieka ONZ wezwał Polskę do poszanowania praworządności i opublikowania wszystkich wyroków Trybunału Konstytucyjnego.
I co dalej. Bo to nie jest tak, że to tylko funkcja reprezentacyjna. – Wszystkie państwa, które są niestałymi członkami RB biorą aktywny udział w przygotowywaniu wszystkich rezolucji RB ONZ. Dlatego dyplomacja tych państw ma wyjątkowo ważne zadanie. I wymaga bardzo wysokiego poziomu kompetencji i znajomości problematyki światowej – mówi prof. Haliżak.
No właśnie. Jak tu mówić o takiej znajomości, skoro minister co chwila zalicza dyplomatyczne wpadki? Eksperci znajdują tu jednak więcej zrozumienia niż przeciętny Kowalski. Wskazują na Amerykanów, którzy przecież też często się mylą. Ale czy to jest wytłumaczenie przed takim wyzwaniem, które może nas czekać?