Minister Szyszko ogłosił, że ma nowy pomysł na pozbycie się nadwyżki żubrów z Polski. Zamiast odstrzeliwać zwierzęta, chce je oddawać do innych europejskich krajów. Zainteresowanie wyraziła tylko Bułgaria, ale to nie jedyny problem. Zacząć trzeba od tego, że pomysł... wcale nie jest taki nowy.
Żubr, nazywany w Polsce "Królem Puszczy" jest naszym dobrem narodowym. Wielkie zwierzę zamieszkujące dzikie lasy jest żywym, ciężko stąpającym na swoich czterech nogach dowodem na to, że rozsądne działania człowieka mogą przyczynić się do odbudowy gatunku zagrożonego całkowitym wyginięciem. Ale choć żubry pod ochroną są już od czasów panowania Zygmunta Starego, to wciąż grozi im niebezpieczeństwo. Ostatnio ze strony urzędników i myśliwych.
Żubrów jest mniej niż czarnych nosorożców, ale w Polsce od lat wydaje się pozwolenia na ich odstrzał. W puszczy polował nawet król Hiszpanii Juan Carlos. Za prawo zabicia największego zwierzęcia żyjącego w Polsce trzeba słono zapłacić, 12 tysięcy złotych. Do tego kolejne 36 tysięcy za prawo wzięcia trofeum do domu. Polowania mogą więc być dochodowym interesem.
I choć od lat poluje się na żubry, to ostatnie doniesienia medialne o planowanym odstrzale wywołały prawdziwą burzę. W ochronę żubra zaangażowało się wiele osób, jak na przykład aktor Marcin Dorociński. Z drugiej strony zwolennicy kontrolowanego odstrzału przekonywali, że stada są za duże i trzeba zastrzelić stare sztuki. Głównie dlatego, że nie stać nas na dokarmianie setek żubrów. Dodatkowo pojawiły się doniesienia o gruźlicy wśród zwierząt.
– Rzeczywiście, był jeden potwierdzony przypadek, ale chorobę przywieziono wraz z żubrem, który przyjechał do puszczy z hodowli na odstrzał – mówi Rafał Kowalczyk, dyrektor Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży. – Warto jednak powiedzieć, że zabijanie nie było konieczne, można było spokojnie zamknąć zwierzęta w zagrodach i przebadać – dodaje Kowalczyk. I od razu dopowiada: – Wcale nie jest tak, że Polski nie stać na żubry, trzeba tylko zmienić nastawienie i dać zwierzętom więcej swobody.
Tymczasem w ministerstwie liczą pieniądze wydawane na siano dla żubrów i myślą nad tym, co zrobić z "nadwyżką" zwierząt. Minister Szyszko chwali się pomysłem polegający na tym, że będziemy oddawać nasze żubry. Komu? Wszystkim chętnym na ich przyjęcie krajom europejskim, żywe zwierzęta wraz z "instrukcją obsługi”, czyli know-how hodowli. – Ten pomysł wcale nie jest nowy, z samej Puszczy Białowieskiej w ciągu lat oddaliśmy chyba ze 200 sztuk. Wtedy też mówili, że mamy za dużo zwierząt – przyznaje Kowalczyk.
– Pogłowie żubra trzeba jakoś kontrolować. Jeśli choćby jedno zwierzę jest chore na gruźlicę, to lepiej je zastrzelić, niż żeby padło całe stado. Czasem też zabija się z powodów humanitarnych, gdy strzela się się do byka czy krowy wyraźnie chorej – mówi Andrzej Kruszewicz, dyrektor warszawskiego ZOO. Jednocześnie dość sceptycznie podchodzi do pomysłu wywożenia zwierząt. – Trzeba zauważyć, że na południu Europy, ale i na zachodzie jest cieplej niż w Polsce, a żubry zdecydowanie lepiej czują się w chłodnym klimacie – twierdzi Kruszewicz. On sam na zachodzie Europy nie widzi wielu miejsc, gdzie można by z powodzeniem hodować stada żubrów.
– To prawda, żubry lepiej się czują w chłodnym klimacie – przyznaje Kowalczyk. – Ale tysiące lat temu zasięg występowania tych zwierząt obejmował znaczną część Europy, od wschodniej Francji na zachodzie, po Rumunię na południu – dodaje. Dyrektor IBS nie ma nic przeciwko wywożeniu zwierząt nawet do Bułgarii. Jego zdaniem, jeśli żubry żyją na Kaukazie, to i w Bułgarii sobie poradzą. Przyznaje, że lepiej wywieźć, niż zastrzelić. – Przecież ochrona gatunków chronionych nie polega na odstrzeliwaniu zwierząt. Ale nie zgadza się z twierdzeniem, że mamy za dużo żubrów i nie stać nas na ich utrzymanie.
To, że w Polsce krewnych bizona nazywa się "Królem Puszczy", zdaniem Kowalczyka jest sporym nadużyciem. – To człowiek zapędził je do wielkich lasów. Żyją tam, bo przegnaliśmy je z ich naturalnego środowiska. A przecież żubry, podobnie jak bizony, żywią się trawą. Najlepiej jest im tam, gdzie są łąki, gdzie mają w bród pożywienia. I wcale nie trzeba ich wtedy dokarmiać – twierdzi dyrektor IBS. Jako dowód przytacza przykład Holandii.
Jest też hodowla w Holandii, unikatowa w całej Europie. 10 lat temu znaczono tam teren około 300 hektarów, ogrodzono i wpuszczono trzy żubry. Rok później dołączyły do nich jeszcze trzy. To był eksperyment, żubry w Holandii żyją na terenach... nadmorskich. Są narażone na przeciągi, jedzą trawę porastającą wydmy, a mimo tego, stado rozrosło się, dziś liczy już kilkanaście sztuk. – I nikt ich tam nie dokarmia, one żyją zupełnie dziko – przekonuje Kowalczyk.
Marzy mu się, żeby w podobny sposób hodować żubry także w Polsce. – Mamy wiele terenów po dawnych poligonach wojskowych. To świetne miejsce dla tych zwierząt, miałyby tam łąki, lasy i więcej trawy, niż byłyby w stanie zjeść. Na poligonach nie mieszkają ludzie, więc żubry nie miałyby jak wchodzić w szkodę. Skończyłyby się utyskiwania rolników – przekonuje Kowalczyk. Wspomina przy okazji o stadzie żyjącym dziko na terenach województwa zachodniopomorskiego. – Ludzie wywieźli żubry do lasu, ale one się przemieściły i dziś żyją na terenie byłego poligonu, gdzie mają nie tylko las, ale też łąki – mówi dla naTemat.
Według tej koncepcji zaczęto hodować żubry na Słowacji, gdzie gryzą trawę tam, gdzie jeszcze niedawno jeździły czołgi . – W Polsce panuje przekonanie, że żubry trzeba dokarmiać, bo nie dadzą sobie inaczej rady. To błąd. Wystarczy zapewnić im swobodę, a poradzą sobie bez nas. To dzikie zwierzęta, którym trzeba zapewnić ochronę prawną, a nie pełne paśniki w środku gęstego lasu – przekonuje Kowalczyk.