W Hollywood powstał film o odważnej Polce ratującej Żydów.
W Hollywood powstał film o odważnej Polce ratującej Żydów. Fot. Materiały promocyjne
Reklama.
Historia do sfilmowania
– Nigdy nie wiesz, kto jest twoim wrogiem, a komu możesz ufać. Może właśnie dlatego tak bardzo kocham zwierzęta - patrzysz im w oczy i wiesz dokładnie, co mają w sercu – słyszymy w zwiastunie "Azylu. Opowieści o Żydach ukrywanych w warszawskim zoo". I ciarki chodzą po plecach. Autorką tego zabiegu jest Niki Caro oddająca dawne wydarzenia pod znakiem Fabryki Snów. Warszawę gra czeska Praga, zaś naszych rodaków - Amerykanka i Belg, mówiący z akcentem.
Dzięki reżyserce i obsadzie wracamy do polskiej stolicy lat 30., gdzie ogród zoologiczny ma status miejsca absolutnie wyjątkowego. To rodzinny biznes Antoniny i Jana Żabińskich, którym wręcz oddychają. Tacy przedwojenni Gucwińscy. Ich sielanka trwa jednak do czasu. W pierwszym bombardowaniu Warszawy tracą część swoich podopiecznych. Niektóre zwierzęta giną, inne uciekają, pewne – te najgroźniejsze – trzeba rozstrzelać. Potem okupacyjne władze decydują o likwidacji ogrodu, co ciekawsze okazy wysyłając do Niemiec. Resztę spotyka śmierć.
I w tym momencie filmowa opowieść tak naprawdę się zaczyna. Jan, żołnierz Armii Krajowej, zaangażowany w działalność konspiracyjną, wpada na szalony pomysł. Dzięki znajomości z szefem Biura Pracy w gettcie, wyciąga stamtąd kilkadziesiąt osób. Pieczę nad nimi przejmuje Antonina. Lokuje ich w pustych szopach, stajniach, budkach, w dyrektorskiej willi - pokojach, skrytkach i schowkach. Na terenie zoo działa tuczarnia świń, jest co jeść. Gospodyni robi też weki z gawronów, hoduje króliki i ma uprawę warzyw.
Heroizm codzienny
Willa przypomina jednak bombę z opóźnionym zapłonem. Żabińska wymyśla system ostrzegawczy. "Mieliśmy sygnał, fragment z operetki Offenbacha "Piękna" Helena. Kiedy ktoś zaczynał grać na pianinie, nucić albo pogwizdywać "Jedź, jedź, jedź na Kretę...", wszyscy musieli się natychmiast chować" – wspomina w jednym z wywiadów. W tym udzielonym ostatnio opowiada, że matka nadawała przybyszom imiona od nazw zwierząt. I tak, Magdalena Gross, żydowska rzeźbiarka, stała się Szpakiem, inni byli na przykład bażantami (od miejsca pobytu - bażanciarni).
logo
Amerykańska aktorka gra Antoninę Żabińską. Fot. Instagram Jessicy Chastain
logo
Fot. Instagram Jessicy Chastain
Goście Żabińskich dzielą się na stałych i przechodzących. Jedni kryją się tylko na noc, inni żyją w zoo miesiącami, a nawet latami. Znajomi i znajomi znajomych: wspomniana Gross, Maurycy Fraenkel, rodzina Samuela Kenigsweina, Irena Mayzel, Lonia Tenenbaum czy Róża Anzelówna, a także żołnierze AK. Poczucie, że trzeba to robić jest silniejsze niż strach o najbliższych, a ma przecież dwójkę małych dzieci. "Każdemu człowiekowi, który znajdzie się w takiej sytuacji, należy pomóc" – uważa. Podczas powstania działa na własną rękę, Jan walczy.
Agata Borucka ze stołecznego ZOO dla wp.pl

Niemniej jednak willa funkcjonowała i przewinęło się przez nią ponad 300 osób. Oczywiście nie jednocześnie, ale na przestrzeni lat. (...)Żabińscy dawali Żydom  nie tylko przejściowe schronienie, ale organizowali dla nich dokumenty, miejsca przyszłego pobytu oraz formę przerzucenia ich w bezpieczne lokalizacje.

Po wojnie Antonina przyznała, że wielokrotnie ogarniało ją "piekące poczucie wstydu" biorące się z bezsilności i lęku. – Może i wiele razy w czasie wojny umierała ze strachu, ale nie okazywała tego. Nigdy nie oceniała, że ktoś był okropny, zły. Nie budowała sztucznej grozy. Ta jej ufność sprawiała, że mnóstwo rzeczy jej wychodziło– mówiła Teresa "Wyborczej" w 2010 roku. Potrzeba opiekowania się, czy to zwierzętami czy ludźmi, nie wzięła się u Antoniny znikąd.
logo
Fot. Kadr z "Azylu..."
logo
Fot. za yadvashem.org
Nie tylko żona
Jako dziecko straciła oboje rodziców. Matka urodzonej w Petersburgu dziewczynki zmarła na suchoty, ojciec z drugą żoną został rozstrzelany przez rewolucjonistów.
Teresa Żabińska, "Gazeta Wyborcza"

Nadal chodziła do szkoły, uczyła swoich kolegów w konserwatorium, ktoś pewnie musiał też jej jakoś pomagać.

Dorastała, kochała się w chłopakach. Była piękną, wysoką blondynką, podobno nawet ktoś się jej oświadczył, proponując za nią owce i wielbłądy. Po latach mój ojciec śmiał się z tej anegdoty, żartując, że tak marnie skończyła.

logo
Fot. Okładka "Ludzi i zwierząt"

Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl