"Konwój" w reżyserii Macieja Żaka można oglądać w kinach od 13 stycznia.
"Konwój" w reżyserii Macieja Żaka można oglądać w kinach od 13 stycznia. Fot. Kadr z filmu "Konwój"

To są śmieci, a śmieci trzeba likwidować — mówi grany przez Janusza Gajosa dyrektor aresztu śledczego. Strażnicy zostają skompletowani, skuta bestia zapakowana do klatki, konwój może ruszać w trasę. Kiedy okaże się, że coś w pozornie rutynowej akcji jest bardzo nie tak, i dla więźnia, i dla konwojentów może być już za późno.

REKLAMA
Maciej Żak ("Supermarket”, "Ławeczka") podjął temat, który nie może nie trafiać do widza z pięknego kraju nad Wisłą – filmy o polskich służbach mundurowych nie od dziś są u nas na fali. Dopiero co ekscytowaliśmy się kolejnym, bardziej rozrywkowym niż kryminalnym "Pitbullem", kilka miesięcy temu w "Prostej historii o morderstwie" wzięliśmy pod lupę policjantów, którzy wiedzą jak uderzyć "starą", by bolało najbardziej, i wszyscy pamiętamy zachlanych nihilistów z "Drogówki" Smarzowskiego.
Żakowi do tego ostatniego wciąż sporo brakuje, ale jego "Konwój", mimo fabularnych niedociągnięć, ogląda się zaskakująco dobrze. Zamiast nienawistnej ósemki, mamy nienawistną szóstkę, w której centrum tkwi nieruchomo bestia, skuta, skatowana, z rozwalonym nosem i silnymi lekami krążącymi w żyłach zamiast krwi. Dookoła niej krążą strażnicy – nim konwój dotrze do celu, przekonamy się, że niejeden z nich jest wilkiem w owczej skórze.
Amnestia obejmuje wyjątkowo niebezpiecznego pedofila Kuleszę. Po 25-letniej odsiadce w więzieniu trzeba umieścić go w specjalnym ośrodku dla chorych psychicznie byłych więźniów. Pod drzwi szpitala ma go odstawić dochodzący do siebie po narkotykowym haju sierżant Zawada (Robert Więckiewicz), razem z nadużywającym pięści i gęby kolegą Bergiem (Przemysław Bluszcz), żółtodziobem i zięciem szefa Feliksem (nazywany "polskim Orlando Bloomem" Tomasz Ziętek) oraz łypiącym na towarzyszy podróży antyterrorystą, nerwowo przeładowującym swojego Kałasznikowa. Całą akcję nadzoruje dyrektor Zawadzki, który dobrze wie, jak rozstawiać pionki na swojej szachownicy.
logo
Trudno zepsuć film, kiedy ma się do dyspozycji tak mocną obsadę aktorską. Fot. Kadr z filmu "Konwój"
Gdyby tylko wszystko odbywało się zgodnie z przepisami, bez przekrętów i działań na własną rękę – cóż, wówczas nie mielibyśmy prawdopodobnie do czynienia z polskimi służbami więziennymi. Prosta historia o transportowaniu przestępcy szybko ewoluuje w poprzeplataną zdrowym mordobiciem intrygę.
O tym, że funkcjonariusze nie będą piękni i szlachetni, można było spodziewać się jeszcze przed seansem. Dobre poprowadzenie postaci sprawia jednak, że każda z nich odgrywa w fabule nieoczywistą i skręcającą w kierunku moralnych rozterek rolę. Może to nie jest Tarantino, ale przyglądanie się zwrotom akcji i nieoczekiwanym zmianom stron sprawia widzowi niemałą przyjemność.
Film trzyma poziom aż do mniej więcej ostatniego kwadransa, w którym reżyser najwyraźniej poczuł się zobowiązany, by wyjaśnić widzowi, z czym ten miał do czynienia przez ostatnią godzinę filmu. Niestety, przekombinowany i nazbyt dramatyczny koniec przeplatany na chybił trafił retrospekcjami odsłania to, czego przez godzinę pełnych napięcia i dobrze zagranych scen nie dostrzegaliśmy – fabułę chwiejną jak domek z kart. W efekcie mamy kino niezłe – z taką obsadą aktorską trudno zepsuć jakikolwiek film –ale nie można oprzeć się wrażeniu, że mogło być o wiele, wiele lepiej.

Napisz do autora: lidia.pustelnik@natemat.pl