Papież Polak, potrawy proste i smaczne, legendarne dolce vita, dźwięczny i łatwy do opanowania język. Nietrudno się dziwić, że Włochy cieszą się niesłabnącym uwielbieniem rodaków, uważających się po weekendzie w Rzymie za naczelnych italofilów. Tymczasem Półwysep Apeniński pełen jest sprzeczności i wewnętrznych problemów, a jego mieszkańcy nie są wcale uczynnymi maskotkami powtarzającymi 24 h na dobę „Ciao bella”.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Mit Włoch zaczyna się wraz z tzw. Grand Tour, czyli podróżą, którą odbywali europejscy arystokraci i studenci przed ustatkowaniem się. Popularne od XVII wieku wyprawy, których głównym punktem był Półwysep Apeniński, miały w założeniu wykształcić w młodych ludziach dobry gust poprzez zetknięcie z wielkimi zabytkami cywilizacji i dziełami sztuki, a także poszerzyć horyzonty. Grand tour odbyli między innymi młody Mozart, Stanisław August Poniatowski, Monteskiusz czy Byron.
Na Goethem, który również udał się w tego typu podróż, największe wrażenie zrobiła stolica Kampanii, o której napisał słynne zdanie „Zobaczyć Neapol i umrzeć” mające podkreślać, że nie ma w Europie miejsca bardziej zachwycającego. Co ciekawe, za czasów Goethego Neapol słynął nie tyle z pizzy, ile z mnogości domów publicznych, przez co był nawet żartobliwie określany mianem stolicy chorób wenerycznych. Po Włoszech podróżowała, choć już nie jako młoda dziewczyna, Maria Konopnicka wraz ze swoją partnerką, Marią Dulębianką. Panie uwielbiały nadmorskie miejscowości, ale nie znosiły lokalnej kuchni.
Za rodzaj kontynuacji tradycji Grand Tour uważa się popularny, zwłaszcza w Stanach, gap year, czyli rok przerwy w nauce poświęcany na podróże, często właśnie po Europie. Włochy i Włosi zdają się zajmować w tych wyprawach miejsce marginalne, kolorowe tło romantycznych uniesień. Podróżujący nie starają się zrozumieć i poznać kraju, i jego mieszkańców, ale wymagają od nich replikowania świetnie znanych z telewizji, reklam Dolce & Gabbana i przewodników obrazków. Pogoda musi być piękna, na talerzu pizza lub spaghetti, nawet jeśli potrawy danego regionu są zupełnie inne, obowiązkowe zdjęcie w wiadomej pozie z Krzywą Wieżą w tle. Być może za kilka dekad mieszkańcy miasteczek żyjących z turystów, będą przebierać się za siebie samych z powszechnego wyobrażenia, symulując ową upragnioną włoskość.
Włoski to czwarty najczęściej nauczany język na świecie, zaraz po angielskim, hiszpańskim i chińskim, z których przydatnością na rynku pracy nie sposób polemizować. W przeciwieństwie do przydatności włoskiego. Oczywiście to efekt jego względnej łatwości, ale też podejścia samych Włochów do osób usiłujących się komunikować w italiano standard. Za dwa zdania z trzema błędami zostaniemy zasypani szeregiem komplementów, co stanowi jaskrawy kontrast. Zwłaszcza dla osób, które uczyły się francuskiego i usiłowały wypróbować swój nieperfekcyjny akcent w Paryżu. Jednak nie tylko.
– Wydaje mi się, że popularność języka włoskiego to też efekt tego, że Włochy po prostu dobrze się sprzedają. Do kogo nie przemówi idea dolce far niente, pyszna kuchnia, piękne plaże, znakomite wino i kawa? Na idylliczny obraz kraju składają się też oczywiście moda, design, kultowe samochody i vespy. Wystarczy spojrzeć na najbardziej chyba opiniotwórcze państwo w przypadku kultury globalnej – Stany Zjednoczone. U przeciętnego Amerykanina hasło Niemcy czy Hiszpania wywołają mgliste skojarzenia. A Włochy? Włochy znają wszyscy! Pomijam już nawet zabytki starożytności. Italia to dla wielu osób, nawet tych, które nigdy nie spędziły tam więcej niż tygodnia, raj na ziemi. Włosi dużo emigrowali i emigrują, trzymają się jednak swojej kultury, z której są bardzo dumni, ci ze starszego pokolenia są przywiązani zwłaszcza do kuchni. Mówi się, że Włoch za granicą, nawet niezwiązany z gastronomią skończy i tak jako restaurator. W Warszawie nie brakuje knajp prowadzonych przez Włochów – mówi Pamela, absolwentka Italianistyki prowadząca ze znajomymi bloga o kulturze Włoch Italofilia.
W magazynach kobiecych i na blogach modowych roi się od porad dotyczących włoskiego stylu i artykułów z gatunku „Wyglądaj jak rodowita rzymianka”. Włoska edycja magazynu „Vogue” pozostaje najmniej komercyjnym wydaniem czasopisma i przez wielu jest uznawana za najlepszy na świecie tego typu magazyn, gdzie moda krzyżuje się ze sztuką, a ponad 50-stronicowa sesja gdzie ubrania nie grają pierwszych skrzypiec, nie jest niczym niezwykłym.
Tymczasem poza targami mody męskiej Pitti Uomo we Florencji i wnętrzami butików w mediolańskim centrum handlowym Vittorio Emanuele, wygląd Włochów pozostawia wiele do życzenia i to nie tylko dla strażników estetyki. Joanna, absolwentka Università degli Studi di Milano, która cztery lata temu wyszła za Włocha i przeprowadziła się do Italii, z rozbawieniem wspomina klimat bliżej nieokreślonego podniecenia, który towarzyszył jej na samą myśl, że zamieszka w stolicy mody. Euforia mieszała się z naiwną obawą, że w morzu luksusu i wysublimowanej elegancji będzie czuła się nie na miejscu. Już po kilku miesiącach dostrzegła, że słynny włoski szyk to bujda.
– Faceci w dobrze skrojonych garniturach? Co najwyżej w okolicach Mediolańskiej Giełdy, niedaleko której szczęśliwie pracuję. Zarówno Włosi, jak i Włoszki nie potrafią pogodzić się z upływającym czasem. Opcje są dwie – albo widzisz pięćdziesięciolatków w poszarpanych jeansach i Airmaxach, albo w ciuchach, które nosili w czasach młodości – taki lokalny kiepski vintage. Do tego wszechobecne Hogany, czyli buty wyglądające jak połączenie adidasów z lat 90. z obuwiem ortopedycznym zakładane absolutnie do wszystkiego – od eleganckich kompletów po letnie sukienki. Młode kobiety, powiedzmy od 16 do 30 roku życia, ubierają się praktycznie tak samo i nie są to bynajmniej ubrania w stylu Prady czy Sophii Loren. Adidasy, udziwnione jeansy, bawełniane, kolorowe bluzki, często z brylancikami, gumowe zegarki. I nie jest to wybór podyktowany zawartością portfela – opowiada Joanna.
Stereotypy narosłe wokół Włochów nie są tak krzywdzące jak te, z którymi muszą zmagać się osoby pochodzące z krajów arabskich czy osoby czarnoskóre, bardziej przypominają podejście do Azjatek, traktowanych jak śliczne laleczki. Włoch to dla przeciętnego turysty przyjacielska maskotka z dodatkowymi funkcjami – uśmiechnie się, ugotuje smaczną kolację, powie coś uroczo po włosku lub śmiesznie po angielsku, a może i przewiezie na skuterze albo zaśpiewa jakąś rzewną piosenkę o miłości.
Te infantylizujące stereotypy nie sprzyjają zainteresowaniu współczesną włoską kulturą. Na Italię i jej mieszkańców chcemy patrzeć z perspektywy kina amerykańskiego, miejsce, gdzie się nie żyje, ale na którego tle może rozgrywać się życie. Stąd popularność filmów takich jak „Jedz, módl się, kochaj” czy „Pod słońcem Toskanii”. Najbardziej znany włoski film ostatnich lat – oscarowe „Wielkie Piękno” to nic innego, jak kolejna włoska klisza. Takiemu infantylizującemu podejściu sprzyjają też bardziej kuriozalne niż straszne, z punktu widzenia nie-Włocha postaci, jak Silvio Berlusconiego, a ostatnio Beppe Grillo – niegdyś komika, dziś człowieka polityki.
Olga, absolwentka tłumaczeń specjalistycznych, od pół roku pracuje w międzynarodowej korporacji w Mediolanie i o mieszkańcach Bel Paese nie ma najlepszego zdania. Za czasów studenckich spędziła we Włoszech rok na wymianie, pracowała też w szkołach językowych – w Rzymie i w Palermo.
– Z Italią jestem związana od siedmiu lat. Poznałam tu wiele ciekawych osób, ale głównie spoza Włoch. Większość moich wyobrażeń okazała się bardzo daleka od rzeczywistości. Może banalny przykład związany z kuchnią – mieszkałam zarówno z Włoszkami jak i z Włochami, i osobą gotującą dania ze świeżych, włoskich produktów byłam przeważnie ja. Młodzi Włosi żywią się gotowymi daniami. Moje współlokatorki z Bari jadły na plastikowych talerzach, żeby nie myć naczyń, a ich ulubioną potrawą był smażony kurczak z chipsami podawanymi zamiast ziemniaków. Z drugiej strony jedzenie jest bardzo ważnym tematem rozmów, nawet dla osób o niezbyt wysublimowanym podniebieniu – opowiada Olga.
Przy powierzchownym kontakcie predylekcja do pogawędek uznawana jest przez przyjeżdżających z północy Europy za oznakę otwartości i ciepła. Jednak ta rozwinięta kultura small talku z czasem zaczyna coraz mocniej irytować. Bez dwóch zdań mieszkańcy Półwyspu Apenińskiego mówią dużo i głośno, mnóstwo śmieją się i gestykulują, ale często nie ma w tym za wiele treści.
– Słuchając po raz setny o tym, co kto zjadł, co zamierza zjeść, albo jaka będzie jutro pogoda w pewnym momencie tracisz ochotę na zadawanie typowego powitalnego pytania „Come stai?”. Przesadna teatralność Włochów, ich dramatyzowanie, egzaltacja i wykrzykiwanie na każdym kroku „Che carino!" doprowadzają do tego, ze zaczynasz nabierać wątpliwości co do szczerości ich reakcji – podsumowuje Olga.
Anetę, doktorantkę italianistyki na Uniwersytecie Warszawskim, najbardziej zdziwiło narzekanie. – Mówi się, że Polacy mają tendencje do postrzegania świata w ciemnych barwach, ale myślę, że Włosi marudzą jeszcze więcej, co całkowicie przeczy stereotypowi narodu zadowolonego z życia i wiecznie uśmiechniętego. Pamiętam też, kiedy zaczęłam zdawać sobie sprawę, jak bardzo różnią się Włosi od ich obrazka, który mamy w Polsce. Kilka lat temu byłam na stażu w instytucji związanej z kulturą. Był to też mój pierwszy pobyt na włoskiej prowincji. O ile moi współpracownicy byli wspaniali, o tyle wśród mieszkańców miasteczka po raz pierwszy spotkałam się z wcale nie tak rzadką we Włoszech ignorancją i uprzedzeniami – wspomina.
Kilka lat temu wyszła nietłumaczona dotychczas na polski książka dziennikarza Giampaola Visettiego „Ex Italia” opowiadająca o współczesnych Włochach i Włoszech przemierzanych z północy na południe. Z reportażu wyłania się obraz młodych ludzi bez pracy i perspektyw, dla których własny kraj jest sztucznym tworem. Są związani raczej z miasteczkiem lub regionem, ale nie ze zjednoczoną już ponad 150 lat temu Italią.
To apokaliptyczny obraz państwa starzejącego się, gdzie pustoszejące dziś centra handlowe wyparły kilka lat temu lokalne rzemiosło i uprawy. Portret ludzi nieufających instytucjom państwowym, z chwiejną tożsamością narodową przyjętą od turystów. W książce Visettiego zdają się wybrzmiewać słowa Metternicha wypowiedziane na Kongresie Wiedeńskim – „Włochy są tylko wyrażeniem geograficznym”.
– Dopiero kiedy zaczęłam pracować we Włoszech, uświadomiłam sobie jak trudno się tam żyje. Żaden z moich współpracowników nie miał etatu, nikt poza szefem nie miał też własnego mieszkania. Jedna z dziewczyn przyjeżdżała do Mediolanu aż z Ferrary, ponieważ nie mogła tam znaleźć żadnej pracy zgodnej ze swoim wykształceniem. Inna zrezygnowała, gdyż okazało się, że zarobi znacznie więcej pracując w barze – mówi Aneta, ucząca włoskiego na Uniwersytecie Warszawskim.
Współczesne Włochy, to kraj pogłębiających się przepaści między klasami, w dużych miastach bezdomnych jest znacznie więcej niż w Warszawie. Podobnie jak w Polsce nie brakuje ludzi po studiach, których dotyczy zjawisko prekariatu. Nie mają stałej pracy, mieszkają z rodzicami i to nie dlatego, że są stereotypowymi „mammoni”, ale ponieważ nie mogą sobie pozwolić na wyprowadzkę. Ceny idą w górę, a pensje nie. Tymczasem dalej dajemy się zwodzić pięknemu obrazkowi, bo nie chce nam się wychylić nosa poza pocztówkę ze wzgórzami Toskanii.
Pytam Anety skąd jej zdaniem wziął się obraz Włoch, który nosimy w głowach. – Cóż, żaden kraj nie ma tak rozbudowanej i nawarstwiającej się latami legendy w kulturze: Grand Tour, Goethe i jego „Podróż do Włoch”, Stendhal, w Polsce romantycy, potem Iwaszkiewicz… Myślę, że część klisz przenika również do powszechnej wyobraźni, nawet jeśli nie jesteśmy czytelnikami esejów Miłosza czy Herlinga-Grudzińskiego. Współczesny mit Włoch kształtował się szczególnie w latach 60. za pośrednictwem kina. Nawet w gruncie rzeczy dekonstruujący włoskość Fellini, przyczynił się koniec końców do bajkowego obrazu Italii – podsumowuje doktorantka.
Może się wydawać, że moje rozmówczynie sromotnie zawiodły się na Italii, jednak wszystkie zgodnie deklarują uwielbienie do Włoch, podkreślając jednocześnie, że jest to trudna miłość. Bel Paese nie może się znudzić, to kraj, gdzie wraca się latami nie poznawszy do końca wszystkich regionów, ich smaków i zabytków (żaden inny kraj na świecie nie ma ich aż tylu na liście światowego dziedzictwa UNESCO). Zróżnicowany gastronomicznie, klimatycznie i krajobrazowo.
Joanna, mama 3-letniego Francesco, żałuje, że przy bliższym poznaniu musiała obudzić się z pięknego włoskiego snu, uważa jednak, że niektóre stereotypy są warte kultywowania, zwłaszcza jeśli mają uprzyjemniać pobyt we Włoszech.
– Powinniśmy uzbroić się w odrobinę dystansu i wyzbyć się poczucia niższości, które wciąż mamy podróżując po Europie. W kwestii zabytków i krajobrazów trudno dorównać Italii, ale jeśli chodzi o wykształcenie, kulturę osobistą i obycie nie powinniśmy mieć żadnych kompleksów. Takie z nas „Polaki cebulaki" jak z nich koneserzy sztuki i ikony stylu – podsumowuje z uśmiechem.
Żyjemy w czasach mody na podróżowanie, które urasta do rangi „szkoły życia”, którą, podobnie jak studia wyższe wypada zaliczyć, żeby było o czym rozmawiać w towarzystwie. Nawet jeśli zwiedzamy byle jak, przez ekrany smartphone'ów i obiektywy aparatów, a nasze przeżycia to stek komunałów. Jakkolwiek podróżując poza Europę, mocno czujemy nieprzekraczalną w kilka tygodni barierę kulturową i czasem nie mamy śmiałości w wygłaszaniu sądów, kilka dni na Maderze wystarcza, żeby wypowiadać się o usposobieniu mieszkańców Portugalii, a lunch w Paryżu uprawnia nas do peror o tajnikach kuchni francuskiej. Zmiana scenerii, klimatu i jadłospisu na wiele osób działa odprężająco, jednak uzurpowanie sobie prawa do wygłaszania nieznoszących sprzeciwu sądów czyni nas nie tyle obytymi, co śmiesznymi.