Zresztą spójrzmy na fakty. Gdyby prawdą było, że „kluchy” to zło i główny winowajca miękkości i krągłości o konsystencji wylewającej się, Włosi dziś byliby w czołówce najbardziej otyłych państw w Europie. Według badań Eurostat jest zaś wręcz odwrotnie i, pomimo że przeciętny
Włoch pożera 26 kilogramów makaronu rocznie (dla porównania w Polsce roczna racja kluchów na głowę to zaledwie 5 kilo), w słonecznej Italii znajdziemy najmniej otyłych, a ich sposób odżywiania się, czyli
dieta śródziemnomorska, w której samym środku umiejscowił się właśnie makaron, uznawana jest przez wielu dietetyków i lekarzy za jedną z najzdrowszych na świecie. Jak więc wytłumaczyć nasz strach przed wdzięcznie brzmiącymi fusilli, penne, fettuccine czy farfalle?
Jadam tylko włoski makaron, czyli słowo o mące
Podkreślanie w sklepie, że chodzi nam o prawdziwy włoski makaron, wcale nie musi być oznaką snobizmu, ale słusznej wiedzy, że rodzaj mąki wykorzystywanej do produkcji tegoż to główna różnica pomiędzy polskimi a włoskimi makaronami. Tradycyjne krajowe makarony robione są z oczyszczonej (białej) mąki, która pochodzi z pszenicy miękkiej, dodatkowo – w naszych krajowych kluchach całkiem istotnym składnikiem są jaja (stąd jajeczny, a najczęściej wielojajeczny). Włosi z kolei produkują makarony z mąki pochodzącej z pszenicy twardej durum i nie dodają jajek. Mąka ta zawiera więcej białka, które jest też lepszej jakości i między innymi dlatego właśnie mąka ta uznawana jest za jedną z
najzdrowszych na świecie (na szczęście na polskich półkach mamy już pod dostatkiem tego typu makaronów – nie bójcie się więc po nie sięgać).