List oficera ws. tego, co wyprawia się w wojsku. "Przeżyłem różne rządy i ministrów, ale nigdy dotąd..."
List żołnierza
25 stycznia 2017, 08:59·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 25 stycznia 2017, 08:59
Jeszcze jestem oficerem WP, choć pewnie już niedługo… Przeżyłem różne rządy i wielu ministrów, ale nigdy dotąd etos armii, ranga munduru i żołnierski honor nie leżały tak nisko jak obecnie. Wystarczyło niewiele ponad rok, by wszystkie te wartości legły w gruzach. Nie jest to czas dla prawdziwych żołnierzy, dla ludzi honoru. To okres żniw dla koniunkturalistów, osób bez charakteru, bez moralnego kręgosłupa i bez odwagi (nawet tej cywilnej).
Reklama.
Ludzie ci, w zamian za stanowisko, podwyżkę pensji czy przysłowiowy święty spokój, gotowi są firmować największe niedorzeczności i głupoty swoich cywilnych zwierzchników (np. osławiony gen. Głąb). Bo też nigdy dotąd minister ON (a w zasadzie jego „pierwszy kadrowy” Misiewicz) nie uzurpował sobie prawa do tak „ręcznego sterowania” wojskiem i układania kadrowych klocków na najniższych nawet szczeblach dowodzenia.
Trwa permanentna wymiana dowódców. I wcale nie dotyczy to starej PRL-owskiej kadry. Odium nieprawomyślności ciąży na tych, którzy wyznaczeni byli już w III RP, przez poprzedniego, „niesłusznego” ministra. Ich odwołania odbywają się w skandaliczny sposób. Generałów wzywa na rozmowę niewykształcony młodzieniec Misiewicz, który wręcza im bez słowa wytłumaczenia wypowiedzenia. Pułkownicy w jednostkach czekają na swoją kolej, na pismo z MON, w której są tylko dwa zdania (z dniem dzisiejszym zdejmuję ze stanowiska, a w dniu jutrzejszym polecam stawić się do jakiegoś odległego garnizonu).
Zasłużeni dowódcy jednostek zmuszeni są w ciągu jednego dnia opuszczać chyłkiem swoje koszary, jak jacyś przestępcy. Bez godnego, uroczystego pożegnania się z podwładnymi, bez podziękowania ze strony przełożonych, a taką formę drobiazgowo określa przecież Ceremoniał Wojskowy.
Niektórzy jednak opuszczają wojsko z honorem i sami składają dymisje. W tym najważniejsi generałowie WP, którzy nie mogli pogodzić się z tym, że muszą wysłuchiwać „mądrości” i wykonywać polecenia ludzi niemających żadnego pojęcia o obronności, wojsku, uzbrojeniu, szkoleniu… Armia nasza w zasadzie stała się prywatnym poletkiem doświadczalnym Macierewicza i jego pomocników (tzn. pomocników aptekarzy). Bo taki był kaprys prezesa, który takiego człowieka uczynił odpowiedzialnym za nasze bezpieczeństwo, za armię, za 100 tys. żołnierzy. A przecież z różnych przypadłości p. Antoniego wszyscy zdawali sobie sprawę od dawna, bo dlaczegóż to bezczelnie mamiono nas, iż ministrem zostanie Gowin.
Oficerowie czują się więc teraz jak marionetki, jak ołowiane żołnierzyki, którymi bawi się pan minister. Tego przesunie, tamtemu ukręci główkę i wyrzuci z pudełka, innego posadzi wyżej… Prywatna armia, spełnienie chłopięcych marzeń małego Antosia… Najgorzej, że nikt nie ma nad nim kontroli, nikt nad tym nie panuje. Miała być cywilna kontrola nad armią, jako standard demokratycznego państwa. I jest. Ale nie przewidziano przy tym jednego przypadku – kto ma kierować takim nieodpowiedzialnym ministrem i nad nim samym sprawować kontrolę? Premier rządu? Niby tak. Ale pani Szydło jest całkowicie nieobecna na tym podwórku. Prezydent, jako zwierzchnik Sił Zbrojnych? Oczywiście, jak najbardziej. Ale też milczy, a obecny był tylko na żołnierskiej wigilii (choć nie; spotkał się ponoć raz z generałami i poprosił ich, żeby mówili szczerze. Jeden w to uwierzył, a po paru dniach już był zwolniony przez ministra).
Wszyscy „odpuścili” sobie wojsko, nikt nie chce wejść w paradę Antosiowi, zabrać mu ulubione zabawki, bo może narazić się na gniew starszego brata (czyt. prezesa). Więc ten robi co chce, co tylko mu się zamarzy, co mu Misiewicz lub dziwne głosy w głowie podpowiedzą. Znamy wszyscy jego teorie nt. Caracali, Mistrali, dronów, broni elektromagnetycznej, wojsk OT, zamachów bombowych itd. Ale wszyscy przywykli już traktować to jak bajki, a ich autora jak dziecko specjalnej troski. I to najbardziej zdumiewa…
Bo przecież obecny minister ON ma ogromną, niczym nieograniczoną władzę. Decyduje o losach wielu ludzi, może też wydawać potężny budżet (37 mld zł.) według własnego widzimisię, bez żadnej kontroli. Na przykład na odszkodowania dla niemoralnych i łapczywych ponad miarę „wdów (hien?) smoleńskich” (patrz zaspakajanie przez wojsko olbrzymich żądań finansowych Błasikowej i Gosiewskiej). Wspomnieć też trzeba o „podkomisji smoleńskiej”, której ponad 20 „ekspertów” również utrzymywanych jest z naszych wydatków na armię.
Macierewicz z upodobaniem testuje godność, poczucie wartości i wytrzymałość psychiczną żołnierzy. Narzuca im nie tylko kult „żołnierzy wyklętych” (np. obowiązkowe oglądanie filmu „Historia Roja”), ale także swoją „religię smoleńską” (np. udział żołnierzy w tzw. miesięcznicach czy też odczytywanie nazwisk „poległych” w Smoleńsku na każdym apelu z udziałem wojska). To również wykorzystywanie żołnierzy do celów partyjnych i kościelnych – np. usługiwanie podczas imprez na „dworze” Rydzyka. Ale na prawdziwie szczytny cel, np. na chore dzieci (WOŚP Owsiaka), to już żołnierze dostali zakaz uczestnictwa.
Najgorsze jest to, że podzielił i skłócił armię, instytucję tak specyficzną, w której jeden na drugim musi polegać, gdzie dowódcom trzeba ufać, a żołnierskie koleżeństwo jest wartością niezwykle ważną. Świadomie, cynicznie dzieli kadrę na tych z LWP, tych z III RP i na swoich wiernych (choć bez kręgosłupa i doświadczenia) potakiwaczy. Tym pierwszym chce obniżyć emerytury, pozbawić stopni, zaliczyć do grona zbrodniarzy komunistycznych (służy temu wniesiony przez niego projekt wojskowej ustawy „dezubekizacyjnej”).
Tych drugich (wyznaczonych na stanowiska w III RP) chce „tylko” zwolnić ze służby. Hołubi natomiast swoich – czyli niedoświadczonych, młodych oficerów, dla których tak zmienił prawo, że mogą awansować od razu o kilka stopni, np. z majora na generała. A że nic nie potrafią? Wszyscy o tym wiedzą, nawet oni sami. Ale najważniejsze, że przyklaskują wszelkim „dobrym zmianom” w wojsku. Cynicznie i z wyrachowaniem – dla awansów i kolejnych podwyżek.
Taka polityka doprowadziła do tego, że kadra wojskowa jest zastraszona i zestresowana, kipiąca emocjami, rozbita wewnętrznie, nieufna wobec siebie, nieufna też wobec państwa, które może pozbawiać praw, podeptać żołnierski honor i żołnierskie życiorysy, podzielić je na słuszne i na niesłuszne. Morale wojska zaczyna sięgać dna. Za chwilę zaczną się pewnie donosy, oskarżenia i wzajemne wyzwiska od „komuchów”, „zdrajców” i „misiewiczów”. Może taki był cel ministra i prezesa? Któż bowiem zna meandry ich myślenia, ich „wojskowej strategii”? To wszystko już jednak coraz mniej ma wspólnego z prawdziwą armią.