Mel Gibson, a nie Clint Eastwood. "Legion Samobójców" zamiast "Deadpoola”. Bardzo, bardzo dużo "La La Land” i pstryczek w nos "Zwierzętom nocy”. 89. gala rozdania Oscarów zapowiada się naprawdę interesująco. Również dlatego, że w ogłoszonych właśnie nominacjach aż roi się od zaskakujących decyzji.
Grająca główną rolę w "La La Land" Emma Stone cieszy się też nominacją w kategorii Najlepsza aktorka pierwszoplanowa. Niemniej Stone, która włożyła w swój występ wiele serca, nie mówiąc o ciągnących się miesiącami lekcjach śpiewu i tańca, nie jest w tej kategorii nawet faworytką. Najczęściej mówi się o statuetce dla Natalie Portman za brawurowy występ "Jackie”. Jak zawsze niebezpieczna jest też prawdziwa weteranka Oscarów Meryl Streep, na której cześć Akademia powinna chyba przemianować swoje nagrody na Streepy. Na krótkiej liście najbardziej szokuje jednak to, czego tam ma - a nie ma nazwiska Amy Adams.
Tegoroczne Oscary to mogło być jej show. Za wychwalany przez krytyków i świetnie przyjęty przez publiczność "Nowy początek”, który opierał się w dużej mierze na jej popisie umiejętności aktorskich, Amy nominowana była między innymi do Złotych Globów i BAFTA. Gdyby Akademia dała 42-letniej aktorce szansę, byłaby to jej 6 nominacja w karierze. A ta jej się należała - jeśli nie za dzieło zdolnego Villeneuve’a, to za równie świetny występ w thrillerze "Zwierzęta nocy”. Nic z tych rzeczy, 26 lutego Amy może spędzić w dresach przed telewizorem.
Jeśli chodzi o role męskie, zaskoczenia pewnie nie będzie. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że ze sceny za wygraną będzie nam dziękował Casey Affleck z szeroko komentowanego "Manchester by the Sea”. Raczej nie przeszkodzi mu w tym roztańczony Ryan Gosling ani, niestety, Viggo Mortensen z niesłusznie pomijanego w naszych kinach, naprawdę fantastycznego "Captain Fantastic”.
Wśród nominowanych zabrakło za to subtelnego Adama Drivera z ostatniego dzieła Jarmuscha "Paterson". Cisza jest też o Matthew McCaunaghey, który wystąpił w głównej roli emocjonującej indonezyjskiej opowieści o gorączce złota "Gold”. Być może miejsce któregoś z nich zajął ulubieniec Hollywood Denzel Washington, nominowany za rolę w swoim "Fences” - ale za to pominięty w kategorii Reżyseria.
I tak dochodzimy do jednego z największych rozczarowań tegorocznych nominacji - "Deadpoola”, na którego produkcję wydano miliony monet i który był niewątpliwie najciekawszą ubiegłoroczną propozycją z serii filmów od Marvela. Tymczasem grający tytułową rolę Ryan Reynolds nie tylko nie został uwzględniony na liście nominacji dla najlepszego aktora pierwszoplanowego - Akademia nie doceniła "Deadpoola” dosłownie za nic.
Smakiem będzie musiał obejść się też Tom Hanks do spółki z Clintem Eastwoodem. Spokojny, ale zbierający pozytywne recenzje dramat "Sully” o jednym z amerykańskich bohaterów ostatnich lat nie odniósł takiego sukcesu, jakiego się spodziewano i film został nominowany tylko w niszowej kategorii Najlepszy montaż dźwięku. Być może powodem potraktowania Hanksa po macoszemu jest to, że grana przez niego postać za bardzo przypomina rolę kapitana Phillipsa z 2013 roku. Jeszcze bardziej rozczarowany musi czuć się Eastwood, któremu z historii o przecież powszechnie znanym zakończeniu udało się zrobić coś nieszablonowego i trzymającego w napięciu.
Jeśli przy reżyserii jesteśmy, niemal 30 lat pracy nad filmem "Milczenie” powinno zaowocować, jeśli nie pomnikiem za wytrwałość, to przynajmniej nominacją do Oscara dla Martina Scorsese. Tymczasem wyczekiwaną opowieść o jezuitach w Japonii zauważono tylko ze względu na zdjęcia Rodrigo Prieto.
Na liście reżyserów brakuje też jednego z najzdolniejszych reżyserów Hollywood Toma Forda ze świetnie poprowadzonymi "Zwierzętami nocy”. Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej zaklepała za to miejsce dla Mela Gibsona, doceniając jego pracę nad "Przełęczą ocalonych”. Intuicja podpowiada, że bardziej niż o film, może chodzić o samego Gibsona, którego po kilku spokojnych latach bez wybryków środowisko Hollywood chce symbolicznie przyjąć z powrotem na swoje salony.
To wszystko jednak nic w porównaniu z rozczarowaniem, z jakim w tym roku przyszło się zmierzyć polskiemu widzowi. Nie dość, że "Powidoki" odpadły w przedbiegach, jurorzy nie dali szansy "Więziom", subtelnej opowieści o miłości w reżyserii młodziutkiej Zofii Kowalewskiej. Dlatego rozdanie statuetek będziemy śledzić pewnie bez większych emocji, już 26 lutego.