„Partyjni” wytykali im ekskluzywność, niejeden obywatel wierny systemowi rzucał w telewizor kapciem, gdy tylko pojawiali się na ekranie. Gentlemani z krwi i kości, przy których nikt nie miał odwagi nawet przekląć. W cylindrach, z goździkiem w butonierce czarowali charyzmą, pocieszali melodią. Polskie ulice pustoszały, gdy nadchodził czas antenowy Kabaretu Starszych Panów.
„Partyjni” wytykali im ekskluzywność, niejeden obywatel wierny systemowi rzucał w telewizor kapciem, gdy tylko pojawiali się na ekranie. Gentlemani z krwi i kości, przy których nikt nie miał odwagi nawet przekląć. W cylindrach, z goździkiem w butonierce czarowali charyzmą, pocieszali melodią. Polskie ulice pustoszały, gdy nadchodził czas antenowy Kabaretu Starszych Panów.
„Przyświecała mi idea rozerwania się, zabawienia siebie i naszych odbiorców przez oderwanie się od szarej, nudnej, brzydkiej codzienności, od panoszącego się wokół nas prostactwa” - pisał Jeremi Przybora, i był to prawdziwy, szczery powód powstania pierwszych odcinków Kabaretu Starszych Panów. Jeremi Przybora dostał propozycję napisania „czegoś zabawnego” dla telewizji. Zgodził się, a do współpracy zaprosił przyjaciela z radia, Jerzego Wasowskiego, z którym łączyła go miłość do jazzu i kilka wspólnych twórczych doświadczeń.
Dziecko Przybory kocha cały kraj
Przybora miał pisać teksty, Wasowski muzykę. Prawdopodobnie dlatego ten drugi mawiał, że Kabaret to dziecko Przybory – cała Polska znała słowa jego piosenek (napisane wyszukaną piękną polszczyzną), drugorzędny wydawał mu się fakt, że w takt napisanej przez niego melodii. Optymistycznej, wpadającej w ucho od pierwszych nut.
Pierwszy odcinek Kabaretu Starszych Panów wyemitowany został 16 października 1958 roku. Wasowski i Przybora rozkochali w sobie Polaków od pierwszego wejrzenia. Ich kultura osobista, charyzma, subtelność żartów i inteligencja były niepowtarzalną mieszanką, która przez niemal dekadę, gdy Starsi Panowie Dwaj cieszyli oko polskich widzów, stwarzała tak hipnotyzujący kontrast z szarą PRL-owską rzeczywistością niedługo po „odwilży”, że polskie ulice pustoszały gdy ci pojawiali się na ekranach. Ci, którzy nie mieli telewizorów pukali do sąsiadów, a byli również i tacy, którzy z odcinka Kabaretu robili wydarzenie: „Znałam rodzinkę, która na ten jeden uroczysty wieczór przebierała się w wytworne stroje, zapalała świece i dopiero tak przygotowana zasiadała przed telewizorem” - pisała Agnieszka Osiecka. Dziś mało kto wie, że Starsi Panowie Dwaj występowali zawsze na żywo, choć śpiewali... z playbacku.
Mimo to ich występy były magiczne, także dla samych twórców. Barbara Krafftówna, wówczas młoda aktorka znana m.in. z filmu „Popiół i diament” Wajdy, która przez kilka lat towarzyszyła Starszym Panom w filmie "Notacje" wspomina: „To były melodie tak urzekające i porywające, a my wkładaliśmy w to tyle serca, że słynna scena kiedy to Wiesław Gołas wskakuje na kolana siedzącemu Przyborze nie musiała być wyreżyserowana. Jego po prostu poniosło! Myśmy się świetnie bawili i lubili. Jeśli kogoś nie było na planie to stał za kulisami lub za kamerą, bo nikomu do głowy by nie przyszło odwrócić się plecami albo pójść do garderoby. Musiałam to widzieć! To była magia.”
Terapeutyczna moc piosenki
Idea była taka, by nawiązać do przedwojennych czasów, które Starsi Panowie dobrze pamiętali, choć wcale tacy znowu starsi nie byli, gdy zakładali Kabaret (oboje w okolicach 40.). Stylizacja i wytworny nastrój kultury wysokiej, ale wyjątkowo przystępnej uświetniali Kalina Jędrusik, Irena Kwiatkowska, Bogumił Kobiela, Mieczysław Czechowicz, Wiesław Gołas, Wiesław Michnikowski, a także cytowana wcześniej Barbary Krafftówna. Również na ich genialnie odegranych rolach zbudowana została legenda Kabaretu. Bo o ile można uznać za nieco przeterminowane zachwyty nad utworem „Na ryby”, mistrzostwo piosenki „Bo we mnie jest seks” w wykonaniu Kaliny Jędrusik jest wciąż aktualne.
Jednak terapeutyczna moc twórczości Kabaretu Starszych Panów nie była oparta wyłącznie o doskonałych artystów oraz idee tchnięcia w Polaków optymizmu poprzez przypomnienie czasów przedwojennych. Piosenki pisane przez Przyborę miały fabułę, były refleksyjne i żartobliwe zarazem. Do dziś uznawane są za klasykę piosenki kabaretowej. Przybora oferował widzom Kabaretu, by spojrzeli na świat przez pryzmat groteski, a ten liryczny dystans pomagał przetrwać niewesołe realia socjalistycznej Polski. Syn Jeremiego Przybory nazywał Kabaret Starszych Panów „muzycznym teatrem absurdów”, sugerując, że słowo „kabaret” w nazwie jest nieco mylące.
„Humor Starszych Panów przyzwyczajał publiczność, że dowcip nie musi być do śmiechu, ale może być do lekkiego, zamyślonego uśmiechu. To także jakaś wieloletnia akcja przeobrażania polskiego poczucia humoru, akcja podwyższania poziomu kultury towarzyskiej" - pisał Kazimierz Dębnicki. Fenomen Kabaretu Starszych Panów polegał jednak na tym, że nie tylko inteligencja siadała przed telewizorami. Klasa robotnicza bawiła się podczas skeczów i piosenek równie dobrze.
Przybora i Wasowski unikali bezpośredniego komentowania za pomocą swych piosenek działania władz komunistycznych oraz konkretnych instytucji. Próżno szukać w ich twórczości śladów buntu. Jednak słuchacze o nieco bardziej wyostrzonym odbiorze piosenek Kabaretu, mogli w nich dostrzec subtelne aluzje krytycznie odnoszące się do sposobu rządzenia czy stosunku władzy do obywateli. Również dzięki temu Polacy czuli ze strony Starszych Panów emocjonalne wsparcie. To właśnie oni nauczyli nas, że „piosenka jest dobra na wszystko”.
Duet idealny
Kabaret Starszych Panów jako duet twórczy był spójny i kompletny. Czemu zawdzięczał to perfekcyjne dopasowanie?
Jerzy Wasowski od samego początku był bardzo związany z polską kulturą. Jego matka była zamożną, muzykalną kobietą (nie wiadomo o niej więcej), a ojciec dziennikarzem, publicystą i działaczem społecznym. Był chłopcem dość niepokornym – migał się od nauki gry na fortepianie (wolał ćwiczyć ze słuchu piosenki zasłyszane w radio niż czytać z nudnych nut), miewał również chuligańskie wybryki w gimnazjum (wylał nauczycielowi zawartość akwarium wraz z rybkami na głowę, za co został zwolniony ze szkoły). Jego rodzina pragnęła, by uczył się na politechnice lub studiował fizykę na uniwersytecie. Wasowski potrafił połączyć zamiłowanie do muzyki ze ścisłym umysłem – zawsze interesowały go krystalografia oraz muzykometria (dziedziny z pogranicza muzyki i matematyki).
W tym samym czasie Jeremi Przybora dorastał wychowywany w towarzystwie dziadków, którzy mieli znaczący wpływ na jego zainteresowania. Po dziadku odziedziczył fascynację literaturą, a po babci żartobliwy stosunek do słowa – słynęła ona bowiem z nietypowych słowotwórczo i swoistych powiedzonek, np.: "Suza muza leperuza klemencjozo walerjano di butejlo haba kuk trzydzieści dziewięć i pół!" Było to podobno jej zaklęcie na ciasto bez zakalca.
W tym upatruje Przybora swą skłonność do pisania piosenek, w których dominował żart. W późniejszych latach swego życia przyznał: „Teraz, kiedy już nie piszę piosenek, myślę, że nie pisałbym ich w ogóle, gdyby nie jedyna pociągająca mnie formuła: piosenka – żart. (...) Mitygowanie kpiną patosu lirycznych stanów ducha było dla mnie również ucieczką przed popadnięciem w banał piosenkowej liryk.” Kabaretową smykałkę dostrzegł w nim Tadeusz Kański, dyrektor radia w Bydgoszczy. To on namówił Przyborę, by został zawodowym humorystą.
Wasowski był w radiu inżynierem w dziale technicznym, Przybora spikerem. Teoretycznie łączyło ich więc tylko miejsce pracy. Praktycznie, o wiele więcej. Obaj poszukiwali muzyki w swoim życiu, potrzebowali sposobu jak mogliby zacząć z niej żyć, obaj kochali jazz i Jeremi Przybora przypomniał sobie o tym, gdy potrzebował muzyki do słuchowiska „Teatrzyk Eterek” w 1948 roku. Od tego momentu tworzyli razem. W połowie lat pięćdziesiątych piosenki do polskiej wersji radzieckiej komedii muzycznej „Miłość studencka”. Niedługo potem napisali dla radia muzykalik „Panna Zuzanna”. „W latach pięćdziesiątych powstała dla radia jeszcze Deszczowa suita, w której zawarte zostały wszystkie deszczowe teksty Przybory. Mimo że współpraca z radiem trwała nadal, twórczość piosenkowa przeniosła się jednak na ekrany telewizorów” - pisze portal Meakultura.
144/16 i reszta
Wszystkich piosenek Starszych Panów jest aż 144 i każda z nich pojawiła się w którymś z 16 wyemitowanych w telewizji w latach 1958 – 1968. W 2000 roku zostały wydane przez Polskie Radio jako kompletne archiwum Twórczości Kabaretu. Wasowski i Przybora dziś nazywani są duetem idealnym, dlatego na Starszych Panach się nie skończyło. Po 8 latach działalności Kabaretu, Przybora i Wasowski stworzyli dodatkowo dwuletni cykl „Divertimento”, w którym Wasowski nie pojawiał się już na ekranie – swoją rolę ograniczył jedynie do komponowania muzyki. Były jeszcze „Opowieści Starszego Pana”, „Kabaret Jeszcze Starszych Panów” i tak zwane muzykały: „Panna Zuzanna”, „Balladyna 68”, „Medea, moja sympatia”, „Gołoledź”, „Pani X przeprasza”, „Telefon zaufania”.
Jednak to Kabaret Starszych Panów był dla nich spełnieniem i duchowym, i materialnym, dla widzów prawdziwym oddechem od ponurej rzeczywistości, a dla fanów gatunku do dziś pozostaje perłą w historii sztuki kabaretowej.
Napisz do autorki: ewa.bukowiecka-janik@natemat.pl