
Reklama.
Niemieckie wzorce w polskiej polityce odgrywają ważną rolę od dawna. Budując potęgę Platformy Obywatelskiej Donald Tusk przez lata czerpał z doświadczeń swoich przyjaciół z Christlich Demokratische Union. Na dorobek siostrzanej Christlich-Soziale Union, czyli bawarskiej wersji niemieckiej chadecji wielokrotnie i chętnie powoływał się Jarosław Kaczyński. I nie mogło to dziwić, bo koalicja CDU/CSU bardzo długo uchodziła za siłę w europejskiej polityce najbardziej skuteczną i najstabilniejszą.
Dziś czas jednak, by polscy politycy zaczęli uczyć się od innych Niemców. Szczególnie politycy Platformy Obywatelskiej, którzy od przegranych w październiku 2015 roku wyborów nie mogą odnaleźć sposobu na powrót do dawnej formy. Za Odrą jest partia, która miała podobnie. To oczywiście Sozialdemokratische Partei Deutschlands.
Macie darmowe korepetycje
Sytuacja SPD w ostatnich latach była jeszcze trudniejsza niż największej partii opozycyjnej w Polsce. Socjaldemokraci na każdą kampanię wyborczą musieli stawać się opozycją, gdy na co dzień byli koalicjantem chadeckiego rządu Angeli Merkel. W ostatnich latach jedynie boleśnie płacili więc za jej błędy, samemu nic na nich nie zyskując. Poparcie rozmywało się z każdym kolejnym miesiącem. Z prawie 26 proc. uzyskanych w ostatnich wyborach zostało ledwie 19 proc. O czasach, gdy SPD z CDU/CSU szło łeb w łeb nikt już głośno nie wspominał, by nie pogarszać sytuacji...
Sytuacja SPD w ostatnich latach była jeszcze trudniejsza niż największej partii opozycyjnej w Polsce. Socjaldemokraci na każdą kampanię wyborczą musieli stawać się opozycją, gdy na co dzień byli koalicjantem chadeckiego rządu Angeli Merkel. W ostatnich latach jedynie boleśnie płacili więc za jej błędy, samemu nic na nich nie zyskując. Poparcie rozmywało się z każdym kolejnym miesiącem. Z prawie 26 proc. uzyskanych w ostatnich wyborach zostało ledwie 19 proc. O czasach, gdy SPD z CDU/CSU szło łeb w łeb nikt już głośno nie wspominał, by nie pogarszać sytuacji...
Tak kiepsko było w SPD jeszcze przed miesiącem. A dziś? Weekendowy sondaż Emnid wskazywał, że poparcie dla niemieckich socjaldemokratów podskoczyło aż do 29 proc. i tylko 4 punkty dzielą ich od CDU – latami triumfującego we wszystkich badaniach, no i przede wszystkim wyborach. Kolejny sondaż opublikowany w poniedziałek przez instytut INSA jeszcze silniej zatrząsł sceną polityczną. Dotąd w SPD świętowano, gdy strata do chadeków była tylko kilku punktowa, teraz znowu byli najpopularniejsi. Pierwszy raz od lat!
Czego z tej historii mogą uczyć się wspomniani na początku politycy Platformy Obywatelskiej? Centroprawicowcy z Polski walczą o innego wyborcę niż niemieccy socjaldemokracji, więc kopiowanie programu nie ma sensu. Jeżeli w PO chcą odzyskać zaufane Polaków, szybko skopiować powinni natomiast jedną decyzję personalną, która niedawno zapadła w SPD. To właśnie jej partia ta zawdzięcza szybujące w górę słupki.
Przez ostatnie lata SPD rozmieniała poparcie na drobne nie tylko przez trudne położenie, w którym musiała grać najpoważniejszego konkurenta dla ekipy Angeli Merkel, samemu tę ekipę tworząc. Problemem byli też nijacy liderzy. Może sprawni w partyjnych rozgrywkach, ale nudni, przezroczyści i niebudzący entuzjazmu wśród wyborców.
Kilka milionów Niemców znowu zaufało SPD dopiero, gdy przed dwoma tygodniami ogłoszono, że tzw. spitzenkandidatem (czyli liderem rozpoczynającej się kampanii wyborczej i kandydatem na kanclerza) będzie energiczny i popularny były przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz, a nie szef socjaldemokratów Sigmar Gabriel. No i Niemcy oszaleli. Dostrzegli, że jest jeszcze inny wybór niż utrzymywanie męczącego status quo lub oddanie pola do popisu populistom.
Już po kilku dniach od ogłoszenia tej decyzji pojęcie "efekt Schulza" weszło do języka codziennego. W każdym kolejnym sondażu SPD z nowym liderem notuje znaczący wzrost poparcia. Nawet, jeśli to zjawisko przejściowe i do wyborów entuzjazm nieco opadnie, wyłonienie skutecznego frontmana na pewno przełoży się na dobry wynik. Nawet jeśli SPD ostatecznie nie zwycięży z CDU/CSU, dzięki Schulzowi wejdzie do kolejnej koalicji silniejsze niż dziś.
Czego Sigmar uczy Grzegorza...
Jaki z tego morał dla PO? A taki, że wyłonienie przebojowego lidera to w dzisiejszych czasach najłatwiejsza szansa na sukces, a spece od partyjnych porachunków najlepiej sprawdzają się w zarządzaniu z tylnego fotela. Bo Sigmar Gabriel chowając kanclerskie ambicje na rzecz Martina Schulza, od razu nie odszedł w przesadny cień. Czy Platformie nie opłaciłoby się, gdyby w jego ślady poszedł Grzegorz Schetyna? To zdaje się być pytanie retoryczne...
Jaki z tego morał dla PO? A taki, że wyłonienie przebojowego lidera to w dzisiejszych czasach najłatwiejsza szansa na sukces, a spece od partyjnych porachunków najlepiej sprawdzają się w zarządzaniu z tylnego fotela. Bo Sigmar Gabriel chowając kanclerskie ambicje na rzecz Martina Schulza, od razu nie odszedł w przesadny cień. Czy Platformie nie opłaciłoby się, gdyby w jego ślady poszedł Grzegorz Schetyna? To zdaje się być pytanie retoryczne...
Czy jednak PO potrafiłaby znaleźć "swojego Schulza"? Kandydatów do roli charyzmatycznego frontmana wciąż można tam znaleźć co najmniej kilku. A gdyby kolejny raz zapytać o odpowiednie nazwisko sympatyków opozycji, pewnie odpowiedzieliby tak samo, jak wówczas, gdy w naTemat pytaliśmy o nie już kilka miesięcy temu. Co chwila padało nazwisko Rafała Trzaskowskiego, w którym wielu wyborców widzi swojską wersję Justina Trudeau.
I Trzaskowski pewnie rzeczywiście byłby kandydatem idealnym do łatwego powielenia prostych niemieckich recept na sukces. Od sięgnięcia po nie i stanięcia do prawdziwej walki o odzyskanie władzy obecne szefostwo PO wciąż woli jednak poświęcać się pasji tępienia zębów takim "młodym wilkom"...
Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl