Pół miliona ludzi na ulicach robi wrażenie, to był prawdziwy rekord. Tak było w niedzielę w Rumunii. Tak było pierwszy raz od 1989 roku. Ale przecież to nie koniec. Protesty, choć mniejsze, wciąż trwają, nieprzerwanie już od tygodnia i nie wiadomo, czym się zakończą. W ostatnich latach Rumuni już nie raz pokazali, że z ich siłą rząd musi się liczyć. Protestowali do skutku i osiągali cel. Rezygnacja premiera, rządu, któregoś ministra? Było tego całkiem sporo. W Polsce też mamy protesty. Tylko sukcesów mało.
500 tysięcy ludzi to było coś. Ale niezwykły był też widok wieczorem, w samym centrum Bukaresztu. Gdy w tym samym momencie 250 tysięcy ludzi włączyło latarki na smartfonach. Te zdjęcia obiegły potem cały świat i widać na nich ogromną siłę i desperację, która krzyczy: Dość! Tylko pozazdrościć. Skala tych protestów naprawdę robi wrażenie.
Podziwiają i żałują, że u nich się nie uda Tak wielkie, że u sąsiadów na Bałkanach już tego Rumunom zazdroszczą. Piszą o tym media, piszą ludzie w internecie. Serbia, Bułgaria, Czarnogóra, Albania – wszędzie autentycznie podziwiają Rumunów i mocno im kibicują. Przywódcy opozycji w tych krajach nawet poczuli wiatr w żaglach, zaczęli grzmieć o korupcji w swoich krajach i też wzywać do protestów. Ale jednocześnie pojawił się wielki żal, że u nich nic takiego się nie uda. Nie ma szans. Nie ma tego ducha oporu – tak pisze portal BalkanInsight.com. Ten brak ma obrazować żartobliwy artykuł z serbskiej wersji ASZdziennika. Pod tytułem "Obywatele Serbii proszą Rumunów, by protestowali ciszej, bo przeszkadza im hałas".
Dlatego u nich jest, jak jest. A Rumuni działają. Polacy też mogliby wyciągnąć lekcję. Konsekwencji, siły i nieustępliwości w parciu do osiągnięcia celu. Manifestacje KOD niczego nie zmieniły oprócz tego, że w ogóle się odbyły. Rumuni swoimi obalali rządy. Albo doprowadzali do tego, że rząd zaczynał ich słuchać. Choć takiego protestu jak teraz faktycznie nie było od 1989 roku. Nawet Amerykanie patrzą z podziwem i na Facebooku ślą serduszka. A nawet organizowali manifestacje poparcia w Nowym Jorku.
Chcą, by podał się do dymisji
Teraz poszło o wypuszczenie z więzień ludzi oskarżonych o korupcję, która w Rumunii jest olbrzymim problemem. – Ona dotyka wszystkich sfer publicznego życia, począwszy od służby zdrowia po edukację i administrację. Łapówki często są postrzegane jako normalne, społeczne zachowanie – mówi nam rumuński politolog George Vadim Tiugea.
Pierwsza reakcja rządu na protesty? Uległ - taka informacja poszła w świat. Wycofał się z rozporządzenia. Znaczy – pokazał, że głos pół miliona manifestujących usłyszał. Druga? – Prezydent właśnie ogłosił w parlamencie, że chce referendum w tej sprawie – mówi George Vadim Tiugea. Trzecią może być dymisja rządu, bo tego domagają się protestujący krzycząc : Hańba! Złodzieje!
Lewicowy rząd działa dopiero od miesiąca i dziś dymisja jest raczej mało prawdopodobna, ale trudno też to wykluczyć, bo w Rumunii przecież już tak bywało. – Faktycznie, coś w tym jest, że w ostatnich latach to uliczne protesty doprowadzały do zmian w naszych rządach – przyznaje Tiugea. Bez względu na to kto jest u władzy, a kto opozycją. Naród zaprotestował, a rząd uległ, co w naszym kraju wydaje się raczej mało realne.
Tak już było
Rok 2015. W klubie nocnym w Bukareszcie wybuchł pożar, w płomieniach zginęło ponad 30 osób, kolejne w szpitalach - w sumie 64. Na ulice natychmiast wyległy tysiące ludzi, które zaczęły domagać się dymisji premiera, szefa MSW i kilku innych ważnych osób. Pożar połączono ze wszechobecną korupcją, zwłaszcza w kręgach władzy. Wystarczył jeden dzień masowych protestów i premier Victor Ponta podał się do dymisji. – Jestem gotów do tego gestu, którego oczekiwała ważna cześć społeczeństwa – powiedział w telewizyjnym wystąpieniu. W Bukareszcie był wtedy z wizytą prezydent Andrzej Duda.
Rok 2012. Protesty wybuchły w ponad 60 miastach. Korupcja, bezrobocie, fatalna sytuacja gospodarcza. I plan oszczędnościowy, który wtedy wprowadził ówczesny premier. To wszystko rozwścieczyło ludzi. Manifestacje trwały cztery tygodnie. Nieprzerwanie. Doprowadziły do tego, że Emil Boc uległ i z całym rządem podał się do dymisji.
Ludzie chętnie się mobilizują
Można założyć, że w rumuńskim społeczeństwie jest jakaś siła. 22 grudnia 1989 roku, gdy upadał reżim Ceausescu na ulice Bukaresztu wyszło ponad milion ludzi. A można też założyć, że teraz do głosu doszło nowe pokolenie, które ma dosyć korupcji i starych, komunistycznych powiązań, bo te ciągle w Rumunii są żywe. Ale rząd uległ też protestom w 2013 roku, gdy wycofał się z projektu ustawy umożliwiającej budowę największej w Europie odkrywkowej kopalni złota. To również ludziom się wtedy nie podobało.
– Rumuńscy politycy są bardzo wrażliwi na to, jak ludzie ich postrzegają i bardzo dbają o to, jak przedstawiają ich media. Mamy kilka kanałów, które 24 godziny na dobę, przez 7 dni w tygodniu, zajmują się głównie polityką. Aktualnie są dwa, które popierają rząd i trzy, które są opozycyjne i jeszcze pośrodku jest telewizja publiczna. To działa jak środek komunikacji między politykami a narodem. Dlatego, gdy media sygnalizują jakiś problem, ludzie chętnie się mobilizują w obronie kogoś lub czegoś – mówi George Tiugea.
To widać. Siła jest. W Polsce największą miał Czarny Protest. Potem już jej jakby zabrakło. Albo przeciwnik jest silniejszy. I za nic, w niczym, nie ulegnie.
Napisz do autorki : katarzyna.zuchowicz@natemat.pl