"Pokot" Agnieszki Holland nie jest filmem antychrześcijańskim. Nie propaguje ekoterroryzmu i nie nawołuje do nienawiści wobec ludzi. Jego najważniejszym przesłaniem jest: nie zabijaj. Kolejnym - szanuj starszych ludzi i kobiety na równi z mężczyznami. W Polsce XXI wieku to nie mogą być kontrowersyjne postulaty.
Janina Duszejko, uwielbiana przez dzieci emerytowana nauczycielka, obrończyni zwierząt i astrolożka, wchodzi do kościoła. Ławki są wypełnione po brzegi, z przodu siedzą dzieci poprzebierane za zwierzęta – dzika, sarnę, wilka. Zaraz będzie przedstawienie o polowaniu, nauczycielka musi zostać, zobaczyć.
Wzrok Duszejko ślizga się do przodu, w stronę ołtarza. Tuż przed nim, na stole leży ogromna, odrąbana głowa dzika. Na nikim nie robi wrażenia, parafianie patrzą na nią spokojnie, odmawiając swoje zdrowaśki. — Człowiek panuje nad zwierzętami — grzmi ksiądz z ambony, wygrzebując z zakamarków teologii kartezjańskie credo. — Zwierzęta nie mają duszy.
Inna scena, zimny poranek, komisariat policji. Duszejko traci panowanie nad sobą. — Oni zabijają, zabijają żywe istoty. Ja pisałam listy, ale nikt mi nie odpowiadał. Do pana też pisałam — gorączkuje się coraz bardziej. Starą wariatkę, którą obchodzi to, że kilka dzików zostanie zabitych poza sezonem, w końcu udaje się wyrzucić z gabinetu.
Podobnie jak w powieści "Prowadź swój pług przez kości umarłych" Olgi Tokarczuk, na której podstawie powstał film, główna bohaterka filmu to starsza kobieta żyjąca samotnie w domu położonym w Kotlinie Kłodzkiej, jednym z najbardziej malowniczych zakątków Polski. Długie ujęcia bogactwa natury, których Holland nie szczędzi widzom, obiecują nam raj na ziemi. Szybko okazuje się, że nie ma takiego raju, z którego człowiek nie uczyniłby piekła. Życie mieszkańców Kotliny kręci się wokół myślistwa, które płynnie przechodzi tu w kłusownictwo.
Od książki film różni się w kilku szczegółach. Jego akcja rozpoczyna się w momencie, kiedy Duszejko zauważa zniknięcie swoich dwóch ukochanych psów. To, co u Olgi Tokarczuk było retrospekcją, tutaj pozwala nam poznać trochę lepiej główną bohaterkę. Jej nieustanne skargi na policji, stawianie wszystkim horoskopów i branie w obronę źle traktowanych kobiet nie przysparza Duszejko zbyt wielu wielbicieli płci męskiej. Kiedy w Kotlinie zaczynają w tajemniczych okolicznościach ginąć ludzie, nikt nie ma zamiaru słuchać jej opowieści o tym, że to zemsta leśnych zwierząt za wyrządzane im krzywdy.
Dwie ambony Agnieszka Holland nakręciła ważny film o problemach spychanych u nas poza margines społecznej debaty. Powiedzieć, że "Pokot" jest "antychrześcijański", a zaraz usłyszymy pewnie, że "antypolski" (w końcu jednym z ekologów jest Niemiec), to nie zrozumieć z niego absolutnie nic. Duszejko kłóci się z proboszczem, podobnie jak toczy wojnę z komendantem policji, bo ci dwaj reprezentują dwa filary lokalnej władzy. Tej, której zależy na utrzymaniu społeczeństwa w ogłupiającym status quo i która arbitralnie i ostatecznie decyduje o tym, co jest słuszne, a co nie.
Krytyczna ocena rzeczywistości nie jest w takich warunkach wskazana. Wprowadzenie jakiejkolwiek zmiany na lepsze graniczy z cudem. Zwierzęta mogą zdychać w męczarniach, bo to w zasadzie przedmioty. Kobiety mogą być bite przez mężczyzn, bo żona musi być uległa. Starszym nie uchodzi wysuwać nos poza klęcznik. Skostnienie i zaściankowość są jak mur, którego nie są w stanie przebić żadne skargi, starania, prośby. Desperacja Duszejko rośnie, a historia ewoluuje w kierunku kina moralnego niepokoju – zło rodzi kolejne zło. Z oceną czynów bohaterów musimy poczekać do końca, kiedy wszystkie karty zostają odkryte.
Jeśli nie dla odpowiedzi na pytanie – kto zabija, albo – kto tutaj jest bestią, warto zobaczyć "Pokot" dla wspaniałych scenerii podkreślanych muzyką Antoniego Łazarkiewicza. W konwencji dramatu z elementami kryminału doskonale sprawdza się zarówno wcielająca się w Duszejko Agnieszka Mandat, jak i grający jej sąsiada Matogę Wiktor Zborowski. Elementów humorystycznych dostarcza natomiast postać Dyzia (Jakub Gierszał), który w filmie zyskuje kilka nowych rysów.
Film Agnieszki Holland jest wyważoną opowieścią o mrocznych zakamarkach ludzkiej duszy i o rozpaczliwej walce o to, w co się wierzy. Nie jest natomiast pochwałą przemocy, czy to w stosunku do ludzi, czy do zwierząt. Kończy się pastiszowo, niemal hollywoodzko, ale po seansie jeszcze długo pozostaje dominujące uczucie wstydu – jak na tych, którzy mają "czynić sobie ziemię poddaną", jeszcze wiele musimy się nauczyć.
Napisz do autora: lidia.pustelnik@natemat.pl
Reklama.
Agnieszka Holland
Nasz film mógłby nosić inny tytuł, "To nie jest kraj dla starych kobiet”. Świat, w którym żyjemy i z pewnością kraj - Polska - w którym dzieje się ta historia, nim nie jest. Historia jest mocno osadzona w polskiej rzeczywistości prowincjonalnej, tu i teraz, 25 lat po upadku komunizmu. Mieszają się tu gatunki: dramat psychologiczny o skrzywdzonych oraz poniżonych ludziach i zwierzętach, pamflet ekologiczny, pastiszowa, a jednocześnie pełna napięcia opowieść kryminalna, feministyczna wiwisekcja sytuacji starej kobiety walczącej o swój świat wartości we współczesnym polskim społeczeństwie. Główna bohaterka jest uczciwa, namiętna, wielkoduszna, mądra, ale i szalona. Pełna buntu i oburzenia. Poprowadzi nas przez krajobraz, gdzie uroda natury miesza się z błotem, korupcją, okrucieństwem, głupotą i krwią.