
– O wypadku premier dowiedziałem się 10 minut po nim – powiedział Mariusz Błaszczak w Radiu Zet. Na pytanie, czy w związku z tym, że nie był to pierwszy incydent za jego rządów, poda się do dymisji, odpowiedział: "Nie jestem przypisany do swojego stanowiska. Nie będę wycofywał się wtedy, kiedy następuje proces porządkowania". Na swoją obronę miał przykład... katastrofy smoleńskiej.
REKLAMA
Oficjalna informacja na temat wypadku Beaty Szydło pojawiła się niemal godzinę po tym, jak do niego doszło. Według Mariusza Błaszczaka, dlatego, że największą wiedzą na jego temat dysponowała policja, a nie rząd. Sam minister dowiedział się o incydencie już po 10 minutach. Z całą stanowczością przekonywał Konrada Piaseckiego, że winnym mu był 21-letni kierowca fiata.
Dziennikarz przypomniał, że Borys Budka rozmawiał z mężczyzną, który wcale nie przyznał się do spowodowania kolizji. Błaszczak mimo to nie ustąpił i ciągle powtarzał, że nie ma wątpliwości co do winy 21-latka. – To był młody człowiek i stosunkowo niedawno zrobił prawo jazdy. Może doświadczenie nie było zbyt duże – ocenił. – Przyznaje się. Wiem o tym od Komendy Głównej Policji – dodał pewnie.
– Nie musiał nawet do Oświęcimia jechać. Mógł to samo powiedzieć w Warszawie z Neumannem, bo oni lepiej wiedzą – a tak już ironizował z byłego ministra sprawiedliwości Borysa Budki, dorzucając, że opozycja "jest wściekła" i zapomina, ile sama złego zrobiła. – Wypadki i kolizje drogowe zdarzają się. Rocznie BOR ma takich zdarzeń ponad 20 – bronił się Błaszczak, twierdząc też, że tuszowano np. pęknięcie opony w aucie Radosława Sikorskiego. Dla porównania swoich działań z działaniami przeciwników wspomniał o katastrofie smoleńskiej, w której zginęło 96 osób.
Zdaniem Błaszczaka, jego dymisji żądają ci, którzy "nie wyciągnęli żadnych wniosków". A więc, nie będzie składać rezygnacji - musi "posprzątać". – Nie jestem przypisany do swojego stanowiska. Nie będę wycofywał się wtedy, kiedy następuje proces porządkowania – skwitował.
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl
