Cieszy się, że po wygranej w konkursie Beyonce nie musi się już tłumaczyć ze znanego nazwiska. Wpada w zakłopotanie, gdy czyta w internecie komentarze fanek zachwyconych jego powierzchownością. Ekscytuje się myślą o tym, że w do 30/90, jego nowego projektu muzycznego, który prowadzi razem z producentem Wyborowej, może się zgłosić każdy. Z Radzimirem Dębskim naTemat rozmawia tuż po premierze jego ścieżki dźwiękowej do "Sztuki kochania".
To projekt muzyczny, w którym robię nowy numer razem z odbiorcami, razem z ludźmi. To. co jest najciekawsze zarówno w muzyce jak i w internetach to kolaboracje, kreatywność i dlatego chciałem otworzyć proces powstawania tego utworu dla każdego kto chciałby być jego częścią.
Czy trzeba mieć wykształcenie muzyczne, żeby wziąć udział w 30/90?
Nieważne czy jest się muzykiem czy nie. Sam jestem ciekaw, w jaką stronę to wszystko pójdzie. Nadaje się każdy dźwięk – pojedynczy instrumentu, hałasu, brzęk przypadkowych przedmiotów, absolutnie wszystko, co można usłyszeć bo samplując jestem w stanie zagrać wszystko rękami wykonawców. Ważne jest tylko, by przesyłać materiały w formie wideo, bo dzięki temu będzie widać nagrywającego w teledysku, który stworzymy na koniec. Swoje zgłoszenie można wysłać na stronie projekt3090.pl.
Nazwaliśmy go tak, bo wreszcie nadarzyła się okazja do zrobienia czegoś o czym myślałem od wielu lat. Pretekstem były urodziny – trzydzieste i dziewięćdziesiąte – moje i mecenasa projektu, czyli marki Wyborowa. Nie pamiętam tylko kto obchodzi które (śmiech).
Artyści o bardziej tradycyjnych przekonaniach będą się krzywić. Mogą się pojawić głosy, że muzyk i marka wódki to pójście w komercję, zaprzeczenie idei sztuki.
Jeśli ktoś słyszy w głowie głosy, to znaczy, że nie jest z nim najlepiej. Nie należy tego słuchać, tylko robić to, co się chce. Cieszę się, że kolejny raz Wyborowa chciała wesprzeć mój projekt bo dzięki temu mogę zrealizować swoje marzenie. Sam nie mógłbym ogarnąć tego przedsięwzięcia.
Nad powodzeniem projektu 30/90 pracuje sztab ludzi, jest strona internetowa, teaser, regulaminy, promocja, wszystkie te przyziemne rzeczy, których jednoosobowo nie da się zrobić, a przynajmniej nie da się tego zrobić dobrze. Dla mnie liczy się tylko to że mamy kompletną wolność artystyczną. Wyborowa to marka znana na całym świecie, jedna z nielicznych, którą mogę wysłać np. swoim amerykańskim znajomym, a oni ją znają.
Na stronie pojawiły się już pierwsze filmy z dźwiękami, a to przecież początek akcji. A co jeśli dostanie pan 100 tysięcy zgłoszeń?
Wspaniale było by mieć taki problem (śmiech).
Jest pan bardzo podekscytowany.
Robię to, o czym myślałem już od dawna. Od kiedy sam wziąłem się z konkursu w internecie przekonałem się, że to najlepsza kopalnia kreatywności, platforma muzycznego dialogu i zaskoczeń. Na codzień pracuję sam, mam wszystko pod kontrolą, więc tym bardziej cieszy mnie ta niepewność - nie wiem jakie dźwięki przyślą ludzie, w jakim kierunku to pójdzie. Może pójdziemy w bardziej w numer na lato, a może w awangardę – w zasadzie szukanie nowych źródeł dźwięków wpisuje się w sonoryzm (czyli kierunek w muzyce współczesnej). To ekscytujące.
Do kiedy można przesyłać zgłoszenia?
Do 15 marca. Tydzień później ogłaszamy laureatów, których dźwięki pojawią się w kawałku, a 11 maja prezentuję utwór na koncercie.
Mało czasu. Nie boi się pan?
Jestem przerażony... ale pozytywnie! (śmiech)
Został pan okrzyknięty najlepiej ubranym mężczyzną w Polsce.
To przypadek.
Wyciąga pan rzeczy z szafy na chybił trafił?
Skoro już musimy o tym rozmawiać, to przyznam, że idę do sklepu raz na sto lat, wchodzę, kupuję to co jest fajne i wychodzę.
Dlaczego pan nie chce o tym rozmawiać?
Bo jestem muzykiem i chociaż lubię modę to powinni się na jej temat wypowiadać specjaliści.
Musiał się pan zetknąć z pełnymi zachwytu komentarzami fanek w internecie.
Mam nadzieję, że ta sympatia do mnie to rozciągnięcie pozytywnych uczuć związanych z moją muzyką. Od kiedy moja siostra nauczyła mnie, że kobietom podobają się mężczyźni, którzy robią coś fajnego, natychmiast zacząłem to robić.
A w internecie piszą, że ma pan cały pakiet, bo jest utalentowany, inteligentny, przystojny...
Naprawdę nie wiem, jak się do tego odnieść. Jestem jeszcze z tej generacji facetów, dla których wygląd nie jest priorytetem. Uważam się, za nowoczesnego mężczyznę, ale wolałbym być chwalony za to, co robię, niż za to, jak wyglądam. Zresztą w realu nie odczuwam tego szalonego powodzenia z internetu.
Zapytałam na Facebooku o co powinnam pana zapytać. Jedna z internautek jest ciekawa, czy zgoli pan zarost.
(śmiech) Golenie jest czasochłonne, a ja wolę zajmować się innymi rzeczami.
Przyjemnie, ale bardzo intensywnie. Natrzaskałem chyba ze 140 kawałków. Pokażę pani tabelkę w arkuszach. Widzi pani, kilkaset pozycji, kolory, uwagi, komentarze...
Porządek musi być?
Jak się komponuje muzykę do filmu - tak. Jeszcze dwa lata temu obśmiałbym takie zorganizowane podejście, ale teraz sam śmigam w dokumentach online. Za dużo rzeczy zależy od tego, bym oddawał muzykę na czas, bym mógł sobie pozwolić na opóźnienia.
Do domu kupiłem sobie białą tablicę z markerami. Codziennie organizuję sobie pracę. To jest jeden z najtrudniejszych aspektów bycia muzykiem, dla mnie najbardziej obcy, ale musiałem się tego nauczyć.
Wolałby pan pracować inaczej?
Zawsze tęsknimy do tego czego nie mamy – dla mnie na przykład egzotyczna jest praca w firmie gdzie człowiek wie, o której ma przyjść, co ma zrobić, kiedy wyjść a w dodatku pracuje z innymi. Ja mam w pracy codziennie lęki i samotność. (śmiech).
Lubi pan słuchać własnych kompozycji? Na pewno natyka się pan na reklamy, do których napisał muzykę.
Nie mam w domu telewizora.
Kompozycja 2.0
Facebooka też pan nie ma.
Mam fanpage, nie mam prywatnego konta.
Dlaczego?
Facebook mi skasował, chyba ktoś się pode mnie podszył. Mógłbym odzyskać konto, gdybym wysłał skan dowodu osobistego. Bez przesady. Nie będę z siebie robił idioty, aż tak mi nie zależy na prywatnym koncie. Jak chcę coś wrzucić ważnego na stronę, to przesyłam wpis mojej menedżerce i ona go wrzuca.
Jest pan nie tylko kompozytorem, ale również dyrygentem własnych utworów. Jak 30-latek zdobywa szacunek orkiestry symfonicznej?
Wszystko rozstrzyga się w pierwszych chwilach. Trudno mi to wyrazić słowami. Trzeba wiedzieć, czego się chce i umieć to przekazać kilkudziesięciu wirtuozom, grupie indywidualistów. Gdy muzycy widzą, że wiesz co robisz i jesteś w tym dobry, to jest szansa że zaufają i otrzymasz ich zaangażowanie.
Jak się pan czuje, gdy po raz pierwszy dyryguje pan orkiestrą wykonującą pański utwór?
Miękną mi kolana i cieszę się jak dziecko. W sumie to trochę dziwne, bo przecież miliony razy słyszałem kompozycję we własnej głowie, ale usłyszeć ją naprawdę... To coś, czego nie da się z niczym porównać.