O ile na lekcji biologii nauczono nas skąd się biorą dzieci (a może dowiedzieliście się tego od koleżanek na przerwie?), a babcia wmówiła, że na pewnym etapie wypadałoby stanąć na ślubnym kobiercu, o tyle mądrych porad jak radzić sobie ze związkowymi kłopotami nikt nam zawczasu nie udzielił. Ratujemy się kobiecym pismem lub poradnictwem przyjaciółki, czy mamy (!). Istnieje spora szansa, że usłyszymy wówczas: "bądź sobą, nikogo nie udawaj, zachowuj się normalnie!". Problem polega na tym, że dla każdego "normalnie" znaczy coś innego i że "normalnie" niekoniecznie znaczy dobrze.
Oczywiste jest, że tak jak nie ma jednej recepty na bycie idealną kochanką, tak nie ma 10 przykazań dobrego związku. Choć mogłoby się wydawać, że da się stworzyć dekalog wiecznej miłości z porad w stylu "bądź lojalna i wierna, a gdy chcesz, by się bardziej starał, wzbudź w nim zazdrość", to żaden zestaw nie będzie uniwersalny. Jak zatem rozpoznać, które zachowania szkodzą związkowi, a które są w porządku? Zapytaliśmy psychoterapeutę, Mieczysława Jaskulskiego o zachowania, które wydają się niewinne i nawet pomocne, a tak naprawdę są dla uczucia zabójcze.
Milczenie nie jest złotem, czyli ciche dni
Podobno ciche dni to związkowy standard. Według niektórych są potrzebne, by odpocząć od siebie i zająć się sobą, dla innych to męczący zwyczaj. Ciche dni mają różne oblicza i ci zadowoleni z ich istnienia zapewne mają na myśli ich łagodniejszą wersję, czyli "zamilczanie" kłótni. – Niektóre pary, zamiast rozmawiać, gdy pojawia się problem, wolą zamknąć oczy i udawać, że nic się nie stało. To wygodne, ale bardzo toksyczne rozwiązanie. Po kłótni, jakakolwiek by nie była, warto porozmawiać o tym, co było jej sednem, przyczyną złości obu stron. Inaczej pozostawiamy problem nierozwiązany i możemy być pewni, że przy następnej okazji on wróci. Przy takim podejściu do związku trudno jest liczyć na rozwój i przetrwanie próby czasu – mówi Mieczysław Jaskulski.
W tej formie "ciche dni" robią nam "cichą krzywdę" – krzywdę, którą będzie można rozpoznać dopiero po czasie, i wówczas może być za późno. Ale ciche dni mają też mroczniejsze oblicze.
Według Mieczysława Jaskulskiego, bierna agresja to rozwiązanie, które wybieramy zazwyczaj w obliczu poczucia bezsilności – łatwiej milczeć, niż się otworzyć, wysilić na rozmowę i dobry gest. – Wystarczyłoby powiedzieć: "chcę być sam, daj mi trochę czasu". Wówczas sytuacja byłaby jaśniejsza i tym samym łatwiejsza do zniesienia dla drugiej strony – dodaje.
Foch
To klasyczna demonstracja naszej urażonej dumy. Oprócz tego, że jest zwyczajnie dziecinna, to używana z rozmysłem sprowadza relację do poziomu ofiary i kata. Zachowując się w ten sposób pozbawiamy się szansy na dojrzałe rozwiązanie problemu, czyli otwartą rozmowę. Jednak sfochowana osoba, jeśli w swoim urażeniu będzie uparta, może spowodować niesłuszne wyrzuty sumienia po drugiej stronie. – Są dwie opcje: albo zostaniemy wyśmiani i potraktowani jak rozkapryszone dziecko, albo nasza manipulacja zadziała i wtedy, choć zdobędziemy przewagę, to będzie to przewaga wyszarpana siłą. A w związku partnerskim z pewnością nie chodzi o to, by się szarpać czy zdobywać przewagę. – mówi Mieczysław Jaskulski.
Jeśli zatem foch przychodzi nam z łatwością, powinniśmy się zastanowić czy na pewno chcemy w ten sposób manifestować niedojrzałość i jednocześnie narażać się na sprowadzenie naszego partnera do roli zmanipulowanej ofiary.
Nie powiem mu teraz, po co psuć atmosferę...
Z jednej strony to szlachetne i wspaniałomyślne, z drugiej zaś odmawiając sobie zwierzeń robimy krzywdę przede wszystkim sobie. W tym wypadku sprawdza się zasada – jeśli zadbasz o siebie, zadbasz o związek. Uczucia są jak garnek z gotującą się zupą – trzeba reagować na bieżąco, by nie wykipiała.
Analogicznie – suma kolejnych sytuacji, w których pożałujesz sobie zwierzenia czy szczerze zwróconej uwagi, w końcu przepełni wspomnianą czarę goryczy. Wyprowadzi cię z równowagi coś błahego i ten wybuch będzie zupełnie nieadekwatny do sytuacji. Efekt? Kłótnia bez powodu, zszargane nerwy i słuszny wniosek partnera, że chyba z tobą coś nie tak... – Takie zachowanie obnaża nie tylko fakt, że nie rozumiemy, jak istotne jest szczere porozumienie. To sygnał, że nie potrafimy asertywnie wyrażać emocji i przekazywać uwag. Asertywnie, czyli otwarcie, ale w sposób, który nikogo nie urazi – mówi Mieczysław Jaskulski.
Ponadto – dodaje – emocje, które nie mają ujścia, "zostają w środku" i psują nasze zdrowie. Przewlekłe milczenie grozi poważnymi zaburzeniami psychosomatycznymi! Zatem pilnowanie, by nasza emocjonalna zupa nie kipiała, jest przede wszystkim w naszym interesie. Nie każmy drugiej osobie czytać w naszych myślach. W związku powinno być dużo miejsca na mówienie. Na dyskusję przyjdzie czas później.
"Bo ty zawsze", "bo ty nigdy", czyli wypominanie
Niby logiczne – nie ufasz mu, bo było tak tysiące razy. Prosiłaś – mówił, że zrobi. Nie zrobił. Wybaczyłaś setki razy, a on z siebie nie dał nic... Dlatego podczas kłótni, kiedy masz już dość uważasz, że masz prawo i nie będzie w tym nic krzywdzącego, jeśli wypomnisz: "bo ty zawsze!". – Kluczowe słowo w tej sytuacji, to "wybaczenie". Wypominanie przeszłości świadczy o tym, że ona wciąż z nami jest, a zatem nie została ani zapomniana, ani przepracowana, ani wybaczona. Odpuścić komuś błąd to trudna sztuka, ale jeszcze trudniejszą jest przyznać przed sobą, że się jej nie posiada – mówi Mieczysław Jaskulski.
Drugą pułapką jest forma. Uogólnianie zachowań partnera i sprowadzanie ich do określeń "zawsze" lub "nigdy" to sygnał, że jeśli były pozytywne zmiany, to zostały niezauważone. Wyjątkowo demotywujące.
Telefon do przyjaciela, pytanie do publiczności
Toksyczność zapoznawania osób trzecich z mrocznym obliczem naszej miłosnej relacji zależy od naszych intencji. Jeśli faktycznie szukamy wsparcia, by pomóc sobie i jemu, chcemy usłyszeć głos z zewnątrz w sprawie zawiłego konfliktu – wszystko jest w porządku. Natomiast jeśli nasze rozpaczliwe telefony mają na celu rozegranie spektaklu pt. "O ja nieszczęśliwa, a on taki okropny" wypadałoby się zdobyć na odrobinę empatii.
Psychoterapeuta podkreśla jednak, że ludziom bardzo często tego typu gry są zwyczajnie do czegoś potrzebne. Demonstracja słabości, oczernianie partnera, potrzeba zwrócenia uwagi na swoje cierpienie widocznie sprawia nam przyjemność lub przynosi ulgę. Dlaczego? To już pytanie, na które odpowiedź znamy tylko my.
Słowa na wiatr
"Dłużej tego nie wytrzymam!" – nie znam pary, która nie używałaby tego zwrotu podczas kłótni... Tylko co to właściwie znaczy? Straszymy partnera bliżej nieokreślonymi konsekwencjami najczęściej z bezsilności, a jak się okazuje to bolesny strzał w stopę. – Małe dzieci wiedzą nawet, że skoro mama mówi, że zrobi i nie robi, to można puszczać jej słowa mimo uszu. I mają rację. Niekonsekwencją burzymy swój autorytet – mówi Mieczysław Jaskulski.
Według naszego eksperta, stawianie warunków i informowanie o konsekwencjach to jeden z elementów skutecznego i asertywnego porozumiewania się, pod warunkiem jednak, że nasze sankcje będą wykonywalne i adekwatne do sytuacji. A zatem – jeśli grozimy partnerowi rozwodem za porzucone w kącie skarpety to albo mamy kłopot z wybaczaniem i akceptacją (patrz punkt 4.) albo za długo gryzłyśmy się w język i nasza emocjonalna zupa wykipiała (patrz punkt trzeci) lub dajemy się bezmyślnie ponieść fali bezradności. Skutek? Nasze słowa odbijają się od ścian, jakby w pokoju nie było nikogo. Bledną, tracą moc i przestajemy być wiarygodni na każdym poziomie komunikacji.
Licytacja na dramaty
"Ten, kto gotuje, nie zmywa" – w porządku. Ale ten kto jest bardziej padnięty, odpoczywa, a druga strona bierze wszystko na siebie to już przesada. Licytacja "kto ma gorzej" to trochę nasza polska specjalność, psuje nas od środka, a stosowana w relacji, psuje też i związek.
Gra w zazdrość
O ile wysyłanie samej sobie kwiatów w imieniu tajemniczego nieznajomego brzmi raczej jak fragment scenariusza filmowego, a nie pomysł na zwrócenie uwagi partnera, o tyle niewinne wspominanie byłego już nam się w życiu zdarza. I jest to jedna z niewielu gierek opartych na zazdrości, które uwielbiamy uprawiać. Błysk zazdrości w oku naszego chłopaka – bezcenny, ale bywa też toksyczny.
A zatem, liczą się intencje – jeśli gramy zazdrością, np. w ramach zemsty, to z pewnością nie podbudujemy tym naszej miłości. Jeśli wiemy jak niewinną grą w kontrolowaną zazdrość podnieść temperaturę w łóżku, droga wolna.
Źle się czuję – to twoja wina!
Typowe dla wielu par: "jak ty mnie denerwujesz!" i równie często spotykane "przez ciebie boli mnie głowa", choć brzmi zwyczajnie, może wywołać sporo nadzwyczajnego "kwasu". Za sformułowanymi w ten sposób komunikatami może nie stać nic poza uzusem językowym, ale może kryć się też głębokie przekonanie, że to nie my panujemy nad własnymi emocjami, lecz władza ta jest w rękach naszego ukochanego.
Sztuka racjonalizowania emocji bardzo się w życiu przydaje. To my jesteśmy odpowiedzialni za swoje samopoczucie. Jeśli uważasz, że jest inaczej, to znaczy, że sam przekazałeś tę władzę komuś innemu. Brzmi jak szaleństwo? Pomyśl – to ty decydujesz o tym, co zrobisz np. ze swoją złością. Naprawdę nie jest tak, że musisz krzyczeć lub agresywnie milczeć. To tylko jedna z wielu opcji. Kontrolowanie myśli nie jest oczywiście narzędziem służącym do kontrolowania uczuć. Jednak warto tę umiejętność trenować. Dzięki niej łatwiej jest dbać o swoją higienę psychiczną. Po raz kolejny okazuje się, że to niepodważalny fundament dobrego związku. Punkt pierwszy dekalogu szczęśliwego życia. Cała reszta to, jak się okazuje, rzecz względna.
Napisy do autorki: ewa.bukowiecka-janik@natemat.pl
Jeśli nasze milczenie to kara, wyrządzamy partnerowi najdotkliwszą z krzywd. Może się wydawać, że milczenie jest lepsze niż rzucanie w siebie mięsem... Jednak krzyk, czasem nawet złość wyrażona fizycznie zostawia z psychice mniej śladów niż milczenie za karę. Milcząc dajemy wyraźny sygnał – nie jesteś godny/godna, by z tobą rozmawiać. Powstaje bariera, której nie da się przeskoczyć, bo jak, skoro przeciwnik nie reaguje. Badania udowadniają, że dzieci, które karze się w ten sposób przeżywają postawę rodzica tak samo jak jego śmierć. Kiedy stajemy się emocjonalnie martwi, w drugiej osobie rodzą się wyrzuty sumienia, panika, automatycznie spada poczucie własnej wartości i pewności siebie. Pozostawianie partnera czy partnerki bez informacji o tym, co dzieje się w ich związku to jak skazywanie go na czekanie na wyrok. Oczywistym jest, że słowa mogą ranić, jednak nic nie zostawia tak głębokich ran, jak pasywna agresja.
Mieczysław Jaskulski
Nie widzę nic złego w odpuszczaniu partnerowi winy za porzucone w kącie skarpety, podczas pierwszego od dawna spokojnego wspólnego obiadu. Pod warunkiem, że obiad w towarzystwie skarpet na podłodze nie wyprowadza nas z równowagi. Jeśli machniemy ręką na zachowanie, które nas drażni, bo potrafimy je w danej chwili wybaczyć, w porządku. Jeśli jednak ugryziemy się w język, bo szkoda nam miłej atmosfery przy obiedzie, a tak naprawdę w środku będzie buzować złość, dolejemy kolejną kroplę do czary goryczy.
Mieczysław Jaskulski
Szaleństwem jest postępować wciąż tak samo i liczyć, że coś się zmieni. Jeśli całe życie walczymy z konkretną cechą lub zachowaniem naszego partnera, bez skutku, to znaczy, że czas dać od siebie więcej niż wolę walki i cierpliwość. Czas na akceptację. Pytanie "czy jeśli on tego nie zmieni, nadal będę chciała z nim być?" powinniśmy sobie zadać już na początku związku, a nie wiązać się "pod warunkiem, że".
mieczysław jaskulski
Bo jak ma się czuć ktoś, kto został obgadany za plecami w najintymniejszych sprawach? Podle, bez dwóch zdań. Tego typu zachowanie niszczy zaufanie, wysyła sygnał, że ktoś inny jest nam bliższy. To zwyczajna nielojalność. Poza tym wciąganie osób trzecich w toksyczny sposób w nasze problemy, powoduje, że zwykłe "co słychać?" od wtajemniczonego brzmi tak naprawdę "i co, kłócicie się jeszcze?" To nie są okoliczności sprzyjające wyjściu z kryzysu.
mieczysław jaskulski
Sytuacja, w której partner będzie tropił nas czy przypadkiem nie mamy mniej na głowie niż on, żeby za chwilę oskarżyć nas o niezasłużony odpoczynek to jak życie w obozie pracy. Tam też trzeba było udawać, że się coś robi, żeby nie dostać batem po plecach. Porównywanie stanu swojego zmęczenia, licytacja na ilość pracy to tak naprawdę obwinianie za nasz stan, drugiej osoby, bo to ona ponosi konsekwencje naszego złego samopoczucia, a to jest bardzo toksyczne. Nie twierdzę, że każdy powinien radzić sobie sam, jednak pomoc powinna wynikać z dobrych intencji drugiej strony, a nie wyrzutów sumienia czy przymusu.
mieczysław jaskulski
Gra w zazdrość jest w porządku do momentu, w którym uczestniczymy w niej dobrowolnie, świadomie i panujemy nad jej konsekwencjami. Jeśli mimo przekomarzania się czy subtelnym aluzjom czujemy się w związku bezpiecznie, to wszystko w porządku. To poczucie bezpieczeństwa jest miarą, jak daleko możemy się posunąć. Są przecież pary, które potrafią przesunąć granice bardzo daleko i np. zaprosić do sypialni kolejną osobę. Ale są też związki, które powinny trzymać się z daleka od wzbudzania zazdrości w partnerze czy partnerce. Niektóre osoby reagują automatyczną utratą pewności siebie, lub zadręczają się myślami o utracie ukochanego.
mieczysław jaskulski
Ludzie często zapominają, lub nie potrafią dostrzec faktu, że w reakcji na czyjeś zachowanie, czy wydarzenie zanim pojawi się uczucie, przychodzi myśl. I to od niej zależy to, co czujemy. Jeśli, wracając do przykładu z porzuconymi skarpetami, widzimy leżące na podłodze części garderoby, myślimy: "co za leń i niewdzięcznik, lekceważy mnie!", z pewnością poczujemy frustrację i złość. Jeśli jednak skierujemy nasze myśli ku wnioskowi, że zmiana tego nawyku najprawdopodobniej jest niemożliwa, ale i tak kochamy tego człowieka, to emocjonalnie zbliżymy się do stanu akceptacji. I tak jest każdym razem kiedy coś nam się przytrafia. Ponadto, tego typu oskarżenia ad personam prowokują do odbicia piłeczki i bezsensownej gry "ty to, a ty tamto".