— Najważniejsze, by w tym procesie iść do przodu, nie cofać się — mówi o równouprawnieniu kobiet w Polsce Karolina Gruszka, odtwórczyni roli Marii Skłodowskiej-Curie w filmie Marie Noelle, który 3 marca trafi do naszych kin. To, że film o Skłodowskiej powstał właśnie teraz, nie jest przypadkiem. Aktorka opowiada, dlaczego dziś potrzebujemy takich silnych, inspirujących bohaterek i skąd, jej zdaniem, wzięła się słynna hardość ducha naszej noblistki.
O Marii Skłodowskiej-Curie Einstein mówił, że była najinteligentniejszą osobą, jaką znał. Jak sprostać takiej roli?
To rzeczywiście nie było łatwe. Budując rolę czasami możemy odwołać się do własnych doświadczeń, a czasem jest to niemożliwe. Ja na przykład nie posiadam doświadczenia posiadania genialnego umysłu…
To są wyłącznie twoje słowa…
Niestety, bardzo ubolewam! W związku z tym musiałam polegać na swojej intuicji i wyobraźni. Najważniejsze stało się dla mnie znalezienie pewnej aury i energii tej postaci. Wydawało mi się, że w pewnym momencie naprawdę ją uchwyciłam – z tego, co czytałam, z listów, które się zachowały, z jej zdjęć, którym się przez długi czas przyglądałam. I to było dla mnie, jako aktorki, naprawdę dużym szczęściem. Długo się bałam, że tego nie poczuję. Wtedy odetchnęłam z ulgą, że wchodząc na plan wiedziałam, co mam do wykonania.
Twórcy podkreślają, że w filmie widzimy wierny, wielowymiarowy obraz noblistki. Jak wyglądało wchodzenie do świata Marii Skłodowskiej-Curie?
Pierwszy miesiąc miałam na przeczytanie wszystkich notatek i osobistych zapisków Skłodowskiej – Marie Noelle wysłała mi dodatkowe materiały po francusku i po angielsku. Spotkałyśmy się w Monachium, by wspólnie przeczytać scenariusz i jakoś skonfrontować nasze wizje tej postaci. A potem przyszedł czas na korepetycje z chemii i fizyki – musiałam zrozumieć, o co Marii Skłodowskiej tak naprawdę chodziło, w co wierzyła, jaka przyświecała jej idea, szczegóły techniczne nie były aż tak istotne. Chociaż ważna była też chronologia tych badań – co najpierw, co z czego się uzyskało, co po czym – to wszystko wiedziałam. To mi dało pewność na planie i śmiałość do tego, by podjąć jakąkolwiek rozmowę z naukowcami, którzy nam asystowali i czuwali nad tym, by sceny w laboratorium były wiarygodne. Wyruszyłam też w podroż śladami Marii - pochodziłam po Paryżu, obejrzałam jej laboratorium, byłam oczywiście na Sorbonie.
Znajdowałaś podobieństwo między swoim życiem i historią Marii?
Ja nie szukałam podobieństw. Kiedy pracuję nad rolą, zawsze zaczynam od wyłapywania różnic, one wydają mi cię najciekawsze i pozwalają złapać dystans do postaci, dzięki któremu mogę lepiej się jej przyjrzeć. Chociaż kilka takich podobieństw na pewno jest i na pewno niektóre doświadczenia z mojego życia pomogły mi lepiej zrozumieć Marię. Ja też wyszłam za cudzoziemca, też wyjechałam za granicę i też pracuję z mężem. I rzeczywiście rozumiem, jak to jest mieć z nim wspólną pasję, to poczucie, że we dwójkę to jest jakby bogatsze.
Twoja wersja Marii Skłodowskiej-Curie jest zupełnie inna od tej, jaką znamy z podręczników czy wiejących chłodem zdjęć poważnej pani.
Trzeba pamiętać, jak się kiedyś robiło zdjęcia – wykonanie jednego trwało dwie minuty! Co więcej, Skłodowska była osobą skromną, raczej nie zależało jej na tym, by robić wrażenie. Podejrzewam, że po prostu znudzona czekała te dwie minuty, aż to się wreszcie skończy i będzie mogła wrócić do tego, co ją interesuje - stąd zdjęcia, na których jest poważna i znudzona.
Zresztą ja też przed filmem miałam dosyć stereotypowy pogląd na jej osobę, wyniesiony ze szkoły czy z Wikipedii. Ale potem przeczytałam jej dziennik, który pisała po śmierci męża – niezwykle intymny, pisany z głębi duszy w bardzo otwarty i zarazem piękny sposób. To zapis jej tęsknot, wątpliwości i tej jej niezwykłej, kobiecej i czułej wrażliwości – i to mnie w niej najbardziej zaskoczyło. I to, ile w tej kobiecie było pasji! W jej listach do Paula Langevina, z którym miała romans, są wybuchy prawdziwej namiętności niczym z dobrego melodramatu. W korespondencji z mężem jest z kolei zapis pięknego partnerstwa i głębokiego porozumienia, ogromnej czułości i przyjaźni zarazem. To wszystko razem składa się w obraz z jednej strony genialnego naukowca, z drugiej – czułej, pełnej pasji kobiety.
I do tego matki, która wiele uwagi poświęcała swoim córkom.
Są całe tony listów, które Maria wymieniała z córkami. Kiedy tylko dokądś wyjeżdżała, następnego dnia wysyłała do nich list. Nawet kiedy fizycznie nie była w pobliżu, było dla niej bardzo ważne, by cały czas być z nimi w kontakcie.
Wiadomo też, jak bardzo dbała o ich wykształcenie. I to nie tylko w sposób formalny, ale, tak jak to pokazujemy w filmie, chciała, by to wykształcenie miało sens. A ponieważ uważała, że system edukacyjny w Paryżu jest nie taki, jaki powinien być, zwłaszcza w stosunku do dziewcząt, zorganizowała im prywatne nauczanie.
To niestety zaskakująco współczesna kwestia.
Ja dzisiaj też uważam, że system edukacyjny w Polsce jest nie taki, jakiego bym chciała dla swojej córki. I zastanawiam się, czy starczy mi siły wewnętrznej, by zorganizować coś takiego dla mojego dziecka. A to przecież strasznie trudne. Maria miała przecież mnóstwo innych obowiązków, a jednak udało jej się wygospodarować czas na nauczanie córek.
Ważne było dla niej kształcenie ich w każdej możliwej dziedzinie, artystycznie, humanistycznie, przyrodniczo. Obydwie córki wychowała na piękne, mądre kobiety. Starsza, Irene, poszła w jej ślady i też dostała Nobla. Młodsza stała się uznaną pianistką. Obydwie do końca bardzo ciepło ją wspominały. Marie Noelle spotkała się z wnuczką Marii Skłodowskiej-Curie i dowiedziała się, że w rodzinie Maria funkcjonuje nie jako naukowiec, nie jako noblistka, tylko jako bardzo uważna, ciepła matka i babcia. Maria miała swoją pasję, ale nigdy nie zaniedbywała rodziny.
Maria urodziła się w XIX wieku – większość kobiet musiała wówczas koncentrować się wyłącznie na domu, dzieciach i mężu. Skąd u niej taka rewolucyjność?
Długo o tym myślałam. Maria pochodziła z inteligenckiego domu, jej rodzice byli nauczycielami, zaszczepili więc w niej miłość do nauki. A skąd się bierze genialny umysł, to jest oczywiście zagadka. Na pewno do pewnego stopnia miał na nią wpływ mąż, chociaż większość zawdzięcza sobie – sama przyjechała do Paryża, była jedną z najlepszych studentek Piotra Curie, swoje wydziały ukończyła z pierwszą i z druga lokatą. To ona zapoczątkowała badania, które doprowadziły do odkrycia radu i polonu – Piotr się do niej przyłączył, kiedy zobaczył, jakie są fascynujące.
Ale skąd w niej tyle siły? To ta hardość ducha jest chyba dziś dla nas najbardziej inspirująca.
Maria z jednej strony bardzo ciężko pracowała, też fizycznie – w tamtych czasach było zupełnie inaczej niż dziś, w nowoczesnym laboratorium. Z drugiej – toczyła walkę z męskim światem naukowców, o to, by w ogóle móc kontynuować swoją pracę. Odbywała szereg rozmów, które musiały być dla niej upokarzające i trudne, i na pewno nie leżały w jej charakterze. Ona najchętniej siedziałaby w swoim laboratorium zamiast wykłócać się o swoje prawa.
Mnie się wydaje, że to wszystko udało jej się dlatego, że potrafiła oczyszczać swoje życie ze wszystkiego, co niepotrzebne. Nie wpuszczać do niego chaosu. Pamiętajmy, że na rad zrobiła się ogromna moda – wszyscy myśleli, że od niego odmłodnieją! Marię zapraszano wszędzie, wszędzie była mile widziana i każdy chciał ją poznać! Marie całkowicie się od tego odcięła – w ogóle nie wchodziła do tego świata.
Einstein mówił, że to jedyna kobieta, której nie zepsuła sława.
Tak, Maria koncentrowała się tylko na tym, co było ważne. Nawet jeśli gdzieś wyjeżdżała, to tylko jeśli widziała, że dzięki temu uda jej się na przykład znaleźć źródło finansowania dla badań albo komuś pomóc. Redukowała zbędne bodźce i wydaje mi się, że my dzisiaj tego często nie umiemy.
Ty, jako aktorka, też musisz dokonywać selekcji różnego rodzaju propozycji i zaproszeń.
Tak i dla mnie Skłodowska jest w tej kwestii wzorem. Czasami na pewne rzeczy po prostu zaczyna brakować sił, a chaos jest silniejszy ode mnie. Możliwości, jakiegoś takiego szumu, jest za dużo. W pewnym momencie przestajesz go kontrolować, zaczynasz się w nim gubić i tracisz z oczu sens swojego bycia na świecie. I to jest dla nas wielką lekcją od Skłodowskiej i wielkim zadaniem, by umieć tak wykrystalizować swoje życie, by odkryć swoją funkcję w świecie, co samo jest już nie lada wyzwaniem, bo nie każdy z nas wie, po co tu tak naprawdę jest. Tak często żyjemy przecież nie swoim życiem, tylko po to, by zaspokoić oczekiwania otaczających nas ludzi i społeczeństwa. A kiedy odkryjemy już swoją drogę, na dodatek musimy znaleźć w sobie determinację, by nią iść. Marii Curie to się udało.
Tym większym ciosem dla osoby nie znoszącej rozgłosu i pragnącej poświęcić się pracy i pomocy innym, był tak zwany skandal obyczajowy, w którego centrum się znalazła, gdy odkryto jej romans z żonatym Paulem.
Maria nigdy nie szukała rozgłosu, a tu nagle jej dom otoczyli dziennikarze i nagonka na nią trwała dość długo. Nagle, bez ceregieli, naruszono jej życie prywatne. Myślę jednak, że Maria była gotowa ponieść taką cenę. To oczywiście moja interpretacja, ale ona chyba wierzyła, że będzie w stanie stworzyć z Paulem coś podobnego do tego, co łączyło ją z mężem. Znała Paula od dawna, wiedziała, że jego małżeństwo jest nieszczęśliwe. Że jest wybitnym naukowcem, mogliby razem pracować. Poza tym łączyła ich namiętność. Widziała w tym szansę, by zbudować piękny związek i dlatego była gotowa ponieść konsekwencje swojego wyboru. Nie wzięła pod uwagę, że gotowy nie był Paul. Ważniejsza okazała się być dla niego reputacja.
Skandal był kolejnym powodem, by atakować ją jako kobietę. Chciano, by wyrzekła się drugiej nagrody Nobla.
Zdecydowała się ją odebrać chyba na przekór. Nie zależało jej na nagrodach, ale chciała pokazać, że myślenie w takich kategoriach jest z gruntu niewłaściwe.
To jest kolejny film o wydźwięku feministycznym z pani udziałem, który trafia w ostatnim czasie do naszych kin. Dopiero co widzieliśmy cię w "Sztuce kochania”…
Tak. I nawet tematem jeszcze wcześniejszego "Szczęścia świata”, który miał premierę w grudniu, w zasadzie jest kobiecość. Z trochę innej strony – u Michała Rosy jest nośnikiem piękna i sensualności, ale główna bohaterka też jest kobietą niezwykle silną.
Kiedy myślę o bohaterkach tych filmów – i o Róży ze "Szczęścia świata” i o Skłodowskiej, nachodzi mnie refleksja, że kobiety, które mają taką charyzmę, są tak zdecydowane i wiedzą dokładnie, czego chcą, często nie znajdują mężczyzn, którzy chcieliby być dla nich partnerami. Mężczyźni, nawet wielkiego formatu, chyba niekoniecznie chcą wiązać się z takimi kobietami.
W piątek jest premiera "Pokotu” Agnieszki Holland – to kolejny film z silną, wyrazistą, wielowymiarową bohaterką. Na naszych oczach rodzi się nowa fala kobiecego kina?
Może tak jest dlatego, że przez lata nie było wiary w polskim kinie – też wśród ludzi, którzy dają na nie pieniądze – w to, że film o kobiecie, na dodatek o kobiecie dojrzałej, może być dla widza interesujący i że na niego ktokolwiek pójdzie. Nagle okazało się, że właśnie, że tak - wystarczy popatrzeć na tłumy, które wybrały się na "Sztukę kochania”. Okazało się, że dzisiaj takie inspirujące bohaterki się bardzo potrzebne i jest szansa, że tego typu filmów będzie powstawać więcej. Trzymam za to kciuki, nie tylko dlatego, że jestem aktorką i chcę grać ciekawe role, ale też jako widz.
Czy to nie jest trochę przerażające, że nadal musimy walczyć o to, by filmów o kobietach było więcej, by nasz głos w debacie publicznej był zauważany?
To smutne, że równouprawnienie wciąż jest aktualnym tematem, o którym się dyskutuje, zamiast być czymś oczywistym. Z drugiej strony mogę zrozumieć, że te wszystkie procesy wymagają czasu. Przez tyle lat tkwiliśmy w patriarchacie, struktury wspólnego życia były budowane przez mężczyzn, a teraz musimy stworzyć je na nowo, wspólnie. A to musi zająć trochę czasu. Najważniejsze, by iść w tym procesie do przodu, nie cofać się.
A właśnie takie poczucie ma dziś wiele kobiet. Dostęp do antykoncepcji, prawo do decydowania o własnej ciąży, edukacja seksualna – nagle te sprawy stały się w naszym kraju problematyczne.
Rzeczywiście, niepokojące są niektóre działania dzisiejszej władzy. Z drugiej strony sprawiają, że kobiety bardziej się solidaryzują, a to jest potrzebne, by zrobić większy krok naprzód. Cóż, taką mam nadzieję i za to trzymam kciuki.