To był mój pierwszy mecz na żywo na Euro 2012. Od razu Stadion Narodowy, od razu ćwierćfinał. Byłem ciekawy jak na nim będzie. Stadion mnie zachwycił, zrobił wielkie wrażenie. Podobnie z organizacją meczu. Atmosfera? Ta, niestety, przypominała wiejski festyn w Klembowie. Ale może taka być musi?
Tomek, kolega, który był ze mną na meczu, zaraz po minięciu bramek wpadł w refleksyjny nastrój.
– Wiesz co? Myślę sobie teraz, że tutaj 12 lat temu był bazar. Pamiętam że w 1999 roku kupiłem na nim swoje pierwsze okulary słoneczne. Miały być jak w "Matriksie". Nie były. Ale teraz ten stadion jest dla mnie trochę jak z filmu fantasy.
Wspaniała bryła stadionu
Zresztą nie tylko my tak się czuliśmy. Już po meczu tłum kibiców wracał Mostem Poniatowskiego na drugą stronę Wisły. Tłum wielobarwny, słychać różne języki obce. Prawie wpadłem na starsze małżeństwo ze Szwecji. Stali na samym środku przejścia, patrząc bez słów na rozświetloną bryłę stadionu. Bryłę, która z tego miejsca prezentowała się pięknie. Kilka metrów dalej czwórka Holendrów, wpatrzeni w ten sam punkt. Wyjmują aparaty, zaraz będzie sesja zdjęciowa. Warto, bo tło jest nieziemskie.
Na mecz też szliśmy mostem. Wtedy nie dało się wyczuć atmosfery wielkiego piłkarskiego święta. Niby wielka impreza, mecz o półfinał, a jednak było jakoś tak cicho, bez większych emocji. Dominowali nasi rodacy, ale nie byli zbyt głośno. Nastrój jakby Polska miała za chwilę rozegrać na Narodowym mało znaczący mecz towarzyski z Czechami.
Przed stadionem konik za konikiem. Na najgorsze miejsce (to za bramką, osobiście nie rozumiem czemu taka lokalizacja uznawana jest za tak mało komfortową) oferowali najpierw bilet za 1000 zł. Ale mogłeś negocjować. Im bliżej do meczu, tym cena malała. Na kwadrans przed gwizdkiem mogłeś już kupić bilet za cenę nominalną. 160 złotych. A na boisko miał zaraz wybiec Ronaldo.
Portugal! Ku-Klux-Klan!
Myślałem, że skoro mamy miejsce blisko jednej z bramek, znajdziemy się w otoczeniu czeskich lub portugalskich kibiców. Nic z tego. Gdzie się nie obrócisz Polak i barwy biało-czerwone. Kilka rzędów przed nami Francuz, jest jakiś Hiszpan. Na kwadrans przed gwizdkiem przechodzą dwaj Irlandczycy, od razu zagadują: "Hi guys, what's up?". Kompletnie inna kultura. Po kilku minutach gry obok nas siada Ukrainiec zajadając hot-doga.
Doping? Coś, co zasługiwałoby na to miano, zdarzyło się tylko raz, w pierwszej połowie, gdy prawie cała nasza trybuna wstała i skandowaliśmy "Polska biało-czerwoni". Nieźle bawili się Czesi zgromadzeni za drugą bramką. Poza tym cisza, czasem jakieś pojedyncze ochy i achy. Śmiesznie było, gdy grupka Portugalczyków zaintonowała cicho "Portugal, Portugal!" Jeden z kibiców za nami, dość mocno wstawiony (to mniejszość, pijanych ludzi prawie nie widzieliśmy), stworzył swoją prywatną wersję przyśpiewki. "Ku-Klux-Klan! Ku-Klux-Klan!".
Adrian Rakicki na ławce
Inaczej być w sumie nie mogło, bo na trybunach dominowali tak zwani "Janusze". Ludzie o znikomej wiedzy piłkarskiej, którzy podczas Euro zapewne po raz pierwszy byli na meczu piłkarskim. Dwa przykładowe dialogi, które usłyszałem:
- Jest na boisku ten dobry Czech? Ten, no, jak on? - mężczyzna w średnim wieku pyta kolegę.
- Rakicki.
- Nie, nie, inaczej, chyba Rosicky. A jak on miał na imię?
- Adrian.
- Kochanie, a co się stanie teraz z Czechami? - żona do męża, zaraz po golu Ronaldo
- Odpadną.
- Odpadną? Czyli co, nie będą już grać na tym turnieju?
- Tak, to jest ćwierćfinał, potem będzie półfinał, a potem finał. Dlatego tylko jedni mogą grać dalej.
- Aha. aha. Ale jakie to niesprawiedliwe.
Może jeszcze jedna scena. W trakcie meczu próbowaliśmy z kolegą zaintonować "Messi! Messi!". Mało kto się jednak podłączył. A ja gdzieś za sobą usłyszałem damski głos: "O co im chodzi? Przecież to gra Ronaldo."
Odliczanie? To może jeszcze armatę?
Intro na wejście obu drużyn na murawę? Znakomite. "Seven Nations Army" puszczone po golu? Robi wrażenie. Podobało mi się też prezentowanie składów na telebimie i pokazywanie hymnów obu drużyn na Euro, jeszcze przed rozgrzewką. Festyn zaczął się nieco później, gdy na murawie pojawiła się gromada osób i zafundowała nam coś na kształt "You can dance". Żenada, na szczęście w tym samym czasie na telebimie prezentowano ciekawy film o Polsce i Ukrainie. Można się było przerzucić.
Tak wyglądała ceremonia przed meczem:
Odliczania od dziesięciu przed pierwszym gwizdkiem kompletnie nie rozumiem. Co to ma być? Start rakiety z przylądka Canaveral? Przywitanie nowego roku? Mogli jeszcze pójść trochę dalej i sprawić, by razem z gwizdkiem Howarda Webba w pobliskim Muzeum Narodowym wystrzeliła odnowiona armata.
Przed, w trakcie i po meczu pełna kultura. Bluzgów nie było, może z jednym wyjątkiem, gdy zaraz po meczu na murawę chciało wbiec kilku portugalskich kibiców. Interweniuje policja, a z trybun leci znane chodzącym na Legię: "Zostaw kibica, hej kur… zostaw kibica!". Ludzie sympatyczni, radośni. Miałem na sobie koszulkę z napisem "Portugal" i gdy spacerowaliśmy po obiekcie zaczepił mnie Czech. Chciał zrobić sobie zdjęcie z kibicem rywala. Nie wyprowadzałem go z błędu, jako że mam w Portugalii rodzinę, powiedziałem po angielsku z hiszpańskim akcentem, że mieszkam w Obidos. Chyba uwierzył.
Bardziej na Ronaldo niż na sam mecz
Mam wrażenie, że wielu kibiców przyszło tego dnia na Narodowy tylko i wyłącznie po to, by zobaczyć na boisku Cristiano Ronaldo. Portugalia wybiega na rozgrzewkę, on, wiadomo - pierwszy, jak to kapitan. Podaje sobie piłkę z Pepe z boku boiska i od razu to w tamto miejsce lecą setki kibiców. Schodzą jak najniżej, aż do barierek i to tam raz za razem błyskają flesze. Dziś czytam w polskich mediach, że Cristiano został przez Polaków potwornie wygwizdany. Że to trochę wstyd. Z mojej perspektywy to wyglądało nieco inaczej. Gwizdy rzeczywiście były - w pierwszej połowie, gdy Ronaldo nic nie wychodziło, a na boisku śmiało poczynali sobie Czesi. Gdy tylko dochodził do piłki, buczeli Polacy i Czesi.
Potem, gdy Portugalia zdominowała Czechów, większość Polaków wzięła jej stronę. Ronaldo kopie w słupek z wolnego, a na trybunie pomruk zachwytu. Strzela w końcu bramkę, decydującą, cieszy się, a wraz z nim cieszy się też prawie cała trybuna, na której siedzę. Gwizdów, buczenia niemal nie było słychać. W sumie trochę to przykre, że polscy kibice byli jak chorągiewki. Kto lepiej gra, tego wspieramy. A jak coś, to mamy argument, że jesteśmy po prostu za dobrym futbolem.
To, że Ronaldo nie wejdzie dobrze w mecz, można było przewidzieć. Jest mniej więcej 20.20. Drugi element rozgrzewki, Portugalczycy strzelają na bramkę. Pierwsza do piłki podchodzi właśnie gwiazda Realu, nazywana też na trybunach "żelkiem". Najpierw kopie obok bramki, potem nad nią, potem dwa razy w bramkarza. Na osiem czy dziewięć prób tylko raz jeden z najlepszych piłkarzy świata trafił z dwudziestu metrów do siatki. Podczas gdy kolega z drużyny Raul Meireles dwa razy pod rząd cudownie strzelił w okno. Widać było, że Ronaldo jest zły bo zaczął w swoim stylu nerwowo gestykulować rękami. Jak to on. A w samym meczu bajecznie zaczął grać mniej więcej w 35. minucie. Wystarczyła pierwsza naprawdę udana akcja, by uwierzył w siebie. Ten typ tak ma.
Postrach wśród widzów wzbudził jego kolega Realu Fabio Coentrao. Pierwszy strzał na rozgrzewce, piłka schodzi mu z nogi i nokautuje spacerującego za bramką wolontariusza. Drugi? Znów ktoś dostaje w łeb, tym razem fotoreporter, który akurat się podniósł. Prawdziwy zabójca.
Nierealne stało się możliwe
Muszę przyznać, że kiepsko czułem się w otoczeniu piłkarskich laików. Z drugiej strony może to i lepiej, że 40 tysięcy Polaków ten mecz oglądało w ciszy i spokoju, bez wulgaryzmów? Że stadion w czasie meczu Portugalia-Czechy stał się teatrem? Może takie coś spowoduje, że wielu Polaków przestanie kojarzyć mecz piłkarski z potencjalnym mordobiciem, rasizmem i wyzywaniem od Żydów? Nie ukrywam, że mam taką nadzieję.
Jeszcze jedna fajna scena na moście. Po prawej stronie zaczepieni przez dziennikarza portugalscy kibice skandują imię i nazwisko Cristiano Ronaldo, na melodię "Seven Nations Army". Po lewej mężczyzna w średnim wieku z córką, opowiada jej o kibicach z Irlandii. I uczy słów piosenki, śpiewa fragment: "You'll never beat the Irish".
"Rocky road to Poland" - piosenka irlandzkich kibiców:
Choć atmosfera mogła być inna, czuję, że właśnie uczestniczyłem w czymś wyjątkowym. Pamiętam Euro 1996, pierwszą wielką piłkarską imprezę, którą oglądałem. Wielki Alan Shearer, znakomity Paul Gascoigne. To było takie cudowne, zarazem nierealne, jakby z innej planety. Potem kolejne mistrzostwa - Portugalia, Austria i Szwajcaria. A na nich najwięksi piłkarze świata. W czwartek wyszedłem z pracy, przejechałem cztery przystanki tramwajem, wszedłem na stadion i zobaczyłem Portugalczyków pod dowództwem Cristiano Ronaldo.