Od kilku dni nie milkną echa wokół kilku wypowiedzi polskich polityków na temat orientacji seksualnej prezesa PiS. Jedni sugerują homoseksualizm Kaczyńskiego, inni oburzają się wyciąganiem prywatnych spraw na porządek dzienny i robienie z tego afery. Politycy zdają się zapominać, że oni sami też bardzo chętnie zaglądają Polakom pod kołdrę, więc nie powinni się dziwić, że ktoś chce zajrzeć do ich sypialni.
Politycy w Polsce od lat są podzieleni. Jest grupa takich, którzy popierają środowiska LGBT. Na ogół kojarzeni są z lewicą, lub jeszcze szerzej – z szeroką opozycją prawicy. Ale to, że ktoś dziś stoi w opozycji do Prawa i Sprawiedliwości wcale nie oznaczy, że automatycznie będzie się opowiadać za legalizacją związków partnerskich. Bo przeciwników homoseksualistów należy na polskiej scenie politycznej szukać po obu stronach politycznej barykady.
O seksie decydować chce każdy
Przykładów nie trzeba daleko szukać. Roman Giertych dziesięć lat temu mówił, że przyszedł na Marsz dla Życia, żeby przeciwstawić się wstrętnym pederastom. Później próbował wycofać się z tych słów. – To była prywatna wypowiedź. Publicznie bym tego nie powiedział – mówił polityk, który dziś kojarzony jest jako przeciwnik Jarosława Kaczyńskiego i jego formacji. Rok wcześniej Giertych na wiecu przeciwko homoseksualizmowi skandował "stop pedałowaniu!".
O wielką sympatię dla Jarosława Kaczyńskiego, PiS i ogólnie formacji prawicowych trudno też podejrzewać byłego prezydenta Lecha Wałęsę. Ofiara nagonki prawicowych mediów przypisujących mu rolę tajnego współpracownika służb bezpieczeństwa PRL o pseudonimie Bolek jest jednym z najzagorzalszych przeciwników obecnie rządzącej partii. Ale do homoseksualistów ma podobny stosunek jak wielu polityków PiS. – Ja sobie nie życzę, żeby ta mniejszość, z którą się nie zgadzam, wychodziła na ulice i moje dzieci i moje wnuki bałamuciła jakimiś tam mniejszościami. Zdaniem byłego prezydenta miejsce dla homoseksualnych parlamentarzystów powinno znajdować się pod ścianą Sejmu. Albo jeszcze lepiej za ścianą.
W ubiegłym stuleciu były dwa państwa, w których homoseksualizm był tępiony systemowo. W Związku Radzieckim do 1929 roku osoby heteroseksualne zostawiano w spokoju, nawet rozważano możliwość zmiany w prawie, dzięki której mogli by rejestrować swoje związki. Później, już za rządów Stalina sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Homoseksualistów zmuszano do zawarcia małżeństwa, za seks z osobą tej samej płci groziło 5 lat ciężkich robót. Kontakty homoseksualne były uznawane za przestępstwo tej samej rangi co szpiegostwo.
W nazistowskich Niemczech homoseksualiści wcale mnie mieli łatwiejszego życia. Część z nich osadzono w więzieniach lub w zakładach psychiatrycznych. Wielu zakończyło swoje życie w którymś z obozów koncentracyjnych. Osoby preferujące kontakty seksualne z osobami tej samej płci uznawano za antyspołeczne pasożyty.
Śmieszne? Bynajmniej. Posłanka Krystyna Pawłowicz użyła kiedyś na sali sejmowej niemal dokładnie takich samych słów. – Społeczeństwo nie może jednak fundować słodkiego życia nietrwałym, jałowym związkom osób, z których społeczeństwo nie ma żadnego pożytku, a tylko ze względu na łączącą ich więź seksualną – powiedziała posłanka w trakcie debaty o związkach partnerskich. Jej zdaniem zjawisko związków jednopłciowych jest sprzeczne z naturą. – Geje to banda chamów importowanych z zagranicy – twierdzi Janusz Korwin-Mikke. – To ludzie, którzy za pieniądze z zagranicy chcą rozbijać społeczeństwo. Znam wielu "homosiów”, żaden z nich nie mówi, że jest normalny, tylko że jest wyjątkowy – przekonuje polityk, który słynie z tego, że często nie przebiera w słowach.
Politycy w polskich łóżkach
Politykom przeszkadza jednak nie tylko to, że pod kołdrą leżą dwaj panowie albo dwie panie. Wielu z nich jakby nie rozumie, że z seksem może wiązać się coś więcej niż tylko prokreacja. Gorąco sprzeciwiają się aborcji lub takim metodom antykoncepcyjnym, jak "tabletki po”. – Każde dziecko ma prawo się narodzić – przekonuje Marek Jurek. Różne organizacje pro-life najchętniej wprowadziłyby całkowity zakaz aborcji nawet wtedy, gdy ciąża stanowi zagrożenie dla zdrowia i życia matki. Przeciwników całkowitego zakazu aborcji nazywają wyznawcami ideologii śmierci.
Nie tylko zresztą oni, niedawno pisaliśmy o tym, jakie poruszenie wywołał przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, który w trakcie dyskusji na Facebooku zadeklarował, że jest przeciwny temu, by minister zdrowia ze Szwecji przyjeżdżał do Polski na konferencję. Właśnie dlatego, że w Szwecji żaden ginekolog nie może nie dokonać aborcji, jeśli spełnione są prawne przesłanki. – Jeśli ktoś chce się kierować klauzulą sumienia to nie może zostać ginekologiem – twierdził nasz rozmówca, który pracuje w Szwecji jako lekarz już od wielu lat.
Prawica i Kościół najchętniej rolę kobiety sprowadziła by do pilnowania ogniska domowego i zajmowania się dziećmi. Taką naukę mogła wynieść nasza koleżanka, która spróbowała zapisać się na chrześcijańskie warsztaty dla małżeństw. Dowiedziała się na nich, jak być uległą i posłuszną żoną i dlaczego powinna być posłuszna mężowi.
Prawa kobiet? Bez żartów, prawica czegoś takiego zdaje się nie dostrzegać. Rafał Piasecki jest tego najlepszym dowodem. Ostatnio ujawniono, jak radny bydgoskiego Prawa i Sprawiedliwości wyznaczył swojej małżonce specjalny harmonogram, wedle którego ma codziennie funkcjonować. Zdarzało mu się też wyrzucać przez okno rzeczy żony i kneblować jej usta. – Ale nigdy żony nie uderzyłem – zapewnia radny.
Politycy, którzy tak chętnie mówią jak mają Polacy żyć, z kim i kiedy, sami nie kryją oburzenia, gdy ktoś próbuje im zajrzeć pod kołdrę. Nie milkną echa wypowiedzi Roberta Biedronia, sugerującego, iż Jarosław Kaczyński jest homoseksualistą. Ale nie można zapominać, że jest takie przysłowie, że kto sieje wiatr zbiera burzę. Politycy sami stworzyli demona, ten wyrwał się i szaleje po okolicy.
Przestają się liczyć kompetencje, a w coraz większym stopniu to, czy ktoś pozostaje w heteroseksualnym związku, najlepiej sakramentalnym, płodzi dzieci i pozostaje wierny małżonkowi, prawu i dekalogowi. Przynajmniej, jeśli chodzi o wielką politykę. Trochę inaczej wygląda to w samorządach, gdy politycy o zadeklarowanym homoseksualizmie cieszą się niesłabnącym poparciem lokalnej społeczności, jak na przykład Robert Biedroń.