
Reklama.
Oto słowa, które warto sobie przyswoić (przypomnieć), w epoce kontrrewolucji kulturalnej partii Jarosława Kaczyńskiego.
Zapis
Relacja z "Klątwy" z udziałem Julii Wyszyńskiej tak wzburzyła prezesa Jacka Kurskiego, że aż zdjął z anteny TVP sztukę "Biały dmuchawiec", bo występuje w niej ta sama aktorka. Szef TVP nie kryje, że to zemsta na Wyszyńskiej za występ w "Klątwie", której nie mógł ukarać usunięciem z "Na dobre i na złe", bo sama odeszła pod koniec zeszłego roku. A co z "Białym dmuchawcem"? Być może sztuka zostanie nagrana przez TVP jeszcze raz - tym razem bez nieprawomyślnej artystki. PiS czerpie z bogatych doświadczeń słusznie minionego ustroju - w PRL-u cenzorzy też tworzyli czarne listy nieprawomyślnych ludzi kultury.
Praktyka ta nosiła miano - nomen omen - zapisu. Jak podkreśla Marcin Celiński z "Liberte!", liberał, który stracił program w TVP właśnie przez niezgodę na ingerencję w treść programu, zapisy były środkiem często używanym przez cenzorów. Zaznacza przy tym, że zapis nie oznaczał "totalnego banu" na danego artystę - czasami był to np. zakaz wydawania książek od danego momentu lub występowania w telewizji, podczas gdy nadal można było grać w teatrze. Przykłady? Zapis na Halinę Mikołajską, reżyserkę i aktorkę zaangażowaną w działalność Komitetu Obrony Robotników.
Półkownik
Nie, to nie jest błąd ortograficzny. "Półkownik" to określenie filmu, który zamiast trafić do publiczności, wylądował na półce. Marcin Celiński zaznacza, że PRL-owska cenzura ingerowała w film już na etapie scenariusza i kosztorysu, ale zdarzały się przypadki, gdy tak sprawdzone filmy nie przechodziły ostatniego testu: kolaudacji.
Jak to możliwe, skoro cenzorzy czuwali już na wcześniejszych etapach? Po pierwsze wydźwięk filmu, albo nawet poszczególnych scen, mógł być inny, niż wynikało ze scenariusza. W końcu aktorzy grają nie tylko słowem, ale i gestem, a to może całkowicie zmienić obraz rzeczy. Po drugie, cały wysiłek reżysera i reszty ekipy mogła zniweczyć zmiana władzy. To co dla jednej komunistycznej ekipy było do przełknięcia, kolejna mogła uznać za coś niedopuszczalnego.
Taki los spotkał "Przesłuchanie" Ryszarda Bugajskiego. Film nakręcony w 1982 r. spędził na półce 7 lat - leżakowanie skończyło się razem z PRL-em, w 1989 roku. Jednak, jak zauważa Marcin Celiński, to nie było tak, że albo film był dopuszczony do emisji albo trafiał na półkę - cenzura dysponowała całym arsenałem mniej lub bardziej dolegliwych środków. Zdarzało się, że cenzor podejmował decyzję o tym, że film nie trafi do kin, lecz do tzw. DKF-ów, czyli Dyskusyjnych Klubów Filmowych. Konsekwencje? Bardzo poważne.
– Zamiast kilku- lub nawet kilkunastu milionów widzów, film trafiał do kilku tysięcy ludzi zrzeszonych w DKF-ach. Ale nawet tam nie można było po prostu obejrzeć filmu. Projekcji towarzyszyła dyskusja, która miała przedstawić widzom odpowiednią interpretację dzieła - mówi Celiński i przypomina, że w podobny sposób TVP potraktowała ostatnio nieprawomyślną "Idę".
Prohibit
Sekcja ksiąg zakazanych. Trafiały do niej wszystkie publikacje uznane przez władze PRL za wywrotowe i epatujące zgnilizną Zachodu. Dużą część "prohibitu" stanowiły książki przedwojenne, a także - co oczywiste - krytyczne wobec Lenina i Stalina. Większość bibliotek nie miała sekcji książek zakazanych, bo oferowała jedynie dzieła zaakceptowane przez cenzurę.
Prohibit istniał w poważniejszych bibliotekach - naukowych, uniwersyteckich. Jeśli ktoś chciał zapoznać się z zakazaną książką, musiał złożyć podanie, zaakceptowane przez przełożonych (np. dziekana, dyrektora przedsiębiorstwa) w którym tłumaczył po co mu ta książka i jak zamierza użyć wyczytane w niej informacje.
O ile w dobie internetu cenzurowanie książek byłoby walką z wiatrakami, to konieczność tłumaczenia się z próby zdobycia informacji PiS wprowadza do innych dziedzin. Niedawno MON zamiast odpowiedzieć dziennikarzowi na pytania, kazał tłumaczyć się, co zamierza zrobić z informacjami, o które prosi.
Napisz do autorki: anna.dryjanska@natemat.pl