Na drodze Hiszpanii staną teraz Potugalczycy. To może być wielkie spotkanie.
Na drodze Hiszpanii staną teraz Potugalczycy. To może być wielkie spotkanie. fot. spainnationalteam.info

23 mecze bez porażki - takim rekordem mógł pochwalić się Laurent Blanc przed ostatnim meczem grupowym Euro 2012, ze Szwecją. Skandynawowie jednak wygrali i zatrzymali licznik, który wydaje się, że zaciął się na dobre. Francja przegrała drugi mecz z rzędu i odpadła z turnieju. Do półfinału awansowała Hiszpania. Ale czy naprawdę ktoś jest takim scenariuszem zaskoczony?

REKLAMA
Wczoraj przecierałem oczy ze zdumienia, gdy ujrzałem skład linii ataku reprezentacji Niemiec. Spodziewałem się znaleźć tam Mario Gomeza, Thomasa Mullera i Lukasa Podolskiego. Przecież to oni zagrali w pierwszym składzie drużyny Joachima Löwa we wszystkich meczach grupowych, w których Niemcy odnieśli trzy zwycięstwa. Co więcej - Gomez z Podolskim strzelili cztery z pięciu strzelonych przez Niemców goli.
Löw za nic miał jednak stare piłkarskie porzekadło, o tym, że wygranego składu się nie zmienia. Zmienił i pierwszy raz jego zespół wygrał na tych mistrzostwach różnicą więcej niż jednej bramki.
Ok, Niemcy grali z Grecją, więc może i bez tej zmiany wygraliby różnicą trzech goli?
W każdym razie, tak jak wczoraj byłem zaskoczony składem Niemców, tak dziś zaskoczyła mnie Francja. Ale nie tym, co komentującego mecz Macieja Iwańskiego. Wyjście dwójką prawych obrońców, z których jeden gra przed drugim, gdy rywal ma w składzie takiego asa, jak Andres Iniesta, to w gruncie rzeczy nie jest nic nowego. Ot, bardzo często praktykowane defensywne ustawienie rywali FC Barcelony. Francja zaskoczyła mnie tym, że przy takim obwarowaniu prawej flanki, właśnie tamtą stroną stracili gola.
Wam też przypomniały się wtedy wszystkie te lekcje historii w liceum? Linia Maginota! Francuzi chyba nigdy się tego nie nauczą...
Ogólnie pierwsza połowa przebiegała tak: jeśli w jednym miejscu boiska jednego Hiszpana atakowała trójka Francuzów, to i tak można było mieć nadzieję na dobrą akcję. Jeśli widzieliście jednego Francuza i trzech Hiszpanów, to na bank myśleliście : zaraz będzie strata i kontra zespołu La Rojy.
Też tak mieliście? Ja tak i nie mogłem się nadziwić, jakim sposobem wokół jednego Francuza zawsze jest pięciu Hiszpanów. Zawsze. W każdej strefie boiska. Niebywałe!
Ciekawostki z pierwszej połowy? Takie poza grą? Na plus uwaga przy bramce Rafała Ulatowskiego, który powiedział, że była to pierwsza bramka Hiszpanów na tych mistrzostwach zdobyta po akcji oskrzydlającej. Chyba faktycznie miał rację! I jeszcze „in minus" wypowiedź Macieja Iwańskiego: „Jeśli Kościelny miał szanse na grę dla Trójkolorowych to nic dziwnego, że nie był zainteresowany grą dla naszej kadry." Pozostawię bez komentarza taki tok myślenia.
Druga połowa to zmiana obrazu gry. Francja w ani jednym procencie nie przypominała drużyny, która biegała po boisku w pierwszych czterdziestu pięciu minutach. Tak, biegała, bo grą nie można było tego nazwać. W drugiej odsłonie natomiast wreszcie widzieliśmy, jak gracze Laurenta Blanca podbiegają do klepiących piłkę Hiszpanów. I taka gra zaczęła przynosić rezultaty. Francuzi może nie od razu zaczęli poprawiać statystykę strzałów na bramkę Ikera Casillasa, ale chociaż zaczęli wymieniać podania na połowie Hiszpanów.
Tak, ten mecz oglądało się najprzyjemniej przez pierwsze dwadzieścia pięć minut drugiej połowy. A potem wszystko wróciło do normy. Francja niby atakowała, niby była stroną przeważającą, ale nic z tego nie wynikało.
Pod koniec meczu sędzia odgwizdał rzut karny dla Hiszpanii po wątpliwym faulu na Pedro. Do piłki podszedł Xabi Alonso i nie dając szans Hugo Llorisowi, ustanowił wynik spotkania. Hiszpania - Francja 2:0.
Hiszpania w półfinale. W pełni zasłużenie, bo byli ZDE-CY-DO-WA-NIE lepsi. Ale sam mecz kompletnie bez historii. Niestety.