Jak cudownie, że w końcu wprowadzili tę opcję. Kamera pokładowa w Citroenie C3 to coś, czego potrzebowaliśmy
Michał Mańkowski
15 marca 2017, 08:47·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 15 marca 2017, 08:47
Mógłbym napisać, że to chyba najfajniejszy miejski maluch, jakim miałem okazję jeździć od dawna. Mógłbym wspomnieć też o tym, że po 11 tysiącach przejechanych kilometrów zawieszenie na każdej nierówności z jakiegoś powodu trzeszczy niemal jak stare łóżko. Ale napiszę Wam o czymś innym. O jednej dodatkowej opcji, która sprawia, że Citroen C3 dosłownie i w przenośni ma coś, czego brakuje innym.
Reklama.
Ładny, wdzięczny, dość designerski, z rozbudowanymi możliwościami personalizowania i nie zawsze wybitnie praktycznymi rozwiązaniami wewnątrz. To Citroen C3, uczłowieczona wersja nieco bardziej odjechanego Cactusa. Model dla tych, którzy „może by i chcieli, ale trochę się boją (wstydzą)”.
Po tygodniu jazdy z C3-ką czuję, że to jeden z najciekawszych samochodów przeznaczonych stricte do miejskiej jazdy, którym miałem okazję jeździć od dawna. Wizualnie jest na tyle ładny, że cieszy oko. Gabarytowo na tyle praktyczny, że nie kojarzy się z małą klitką, choć miejsca w środku jest tyle, że lepiej pokonywać nim odległości kilkudziesięcio-, a nie kilkusetkilometrowe. Jedyny jezdny minus to wyjątkowo głośno trzeszczące zawieszenie po przejechanych 11 tysiącach kilometrów. Każdy nierówność, „śpiący policjant” i na odgłos dobiegający do naszych uszu dreszcz przechodził po całym ciele.
Tym razem skupię się tylko na jednym gadżecie. Gadżecie, który w końcu któryś z producentów odważył się wprowadzić na stałe. Podobno jako pierwszy na świecie. Chodzi o kamerę pokładową, która nagrywa wszystko, co dzieje się na drodze. Już dawno temu dyskutowaliśmy ze znajomymi, że przy tak dużej popularności tych urządzeń, aż dziwne, że takie rozwiązania nie są montowane w autach na stałe. Zwłaszcza, że dzisiejsze samochody są przeładowane elektroniką i masą często niepotrzebnych dodatków.
Powodów braku kamer jest kilka. Raz, że powszechne są raczej na rynkach centralnych i wschodnich. Dwa, że dochodzi tutaj też kwestia regulacji prawnych. O ile w Polsce samo nagrywanie zakazane nie jest, o tyle wykorzystywanie tych nagrań rodzi już pewne wątpliwości prawne.
W przypadku Citroena C3 dostajemy kamerę pokładową o nazwie ConnectedCAM Schowana za lusterkiem wstecznym (a właściwie zamontowana w jego obudowie), gdzie często montuje się także inne systemy „czytające” drogę. Jest na tyle niewielka, że pasażerowie, którzy nie wiedzą o jej istnieniu, nawet by jej nie zauważyli.
W teorii możemy ją obsługiwać „z palca”, ale żeby miało to jakikolwiek sens, trzeba pobrać dedykowaną aplikację Citroen ConnectedCAM. Tam po szybkiej rejestracji możemy połączyć się z kamerą zamontowaną w naszej C3-jce. Robimy to za pomocą WiFi, dzięki czemu siedząc w samochodzie mamy na bieżąco dostęp do wszystkiego, co jest nagrywane (bez dźwięku) bądź fotografowane. Co ważne, to, że w aplikacji widzimy konkretne materiały, nie znaczy, że są one fizycznie obecne na smartfonie. To jedynie okładki, które możemy/musimy pobrać, jeśli chcemy je dalej przetwarzać. Będąc poza samochodem możemy widzieć w aplikacji ilość materiałów, czas ich nagrania itd. oraz odtwarzać te wcześniej pobrane, ale nie możemy pobierać ani udostępniać dalej kolejnych plików.
Wydaje mi się, że nie jestem atechniczny i wszystkie nowinki technologiczne łapię raczej w mig. Obsługa citroen’owskiej kamery jest bardzo prosta (dwa, a właściwie to jeden przycisk), ale nie można nazwać jej intuicyjną. Sporą chwilę zajęło mi złapanie (bez instrukcji), na jakiej zasadzie nagrywają się filmiki. Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem, że nagrywane jest właściwie wszystko od momentu włączenia samochodu. Na początku myślałem, że takowe nagrywanie musi odpalić kierowca. Błąd. Kamera rusza gdy ruszamy samochodem. O tyle wygodne, że nie musimy o wszystkim pamiętać. O tyle dyskusyjne, że nagrywa się wszystko. W razie czego możemy ją jednak wyłączyć.
Trasa jest podzielona na 2-minutowe filmiki o wadze 150-200mb. W przypadku uderzenia, kamera nie tylko automatycznie zapisze dane zdarzenie drogowe, ale dodatkowo zachowa czas przed i po kolizji. To, ile będzie to sekund, zależy od naszych preferencji (20/30/40/50/60 – połowa przed i połowa po zdarzeniu). Nie udało mi się zapełnić całej pamięci urządzenia (16GB), ale podejrzewam, że w takim przypadku następuje nadpisywanie starszych materiałów. Naturalnie za wyjątkiem tych, które wcześniej sami pobraliśmy.
Sama aplikacja jest mocno internetowa. Istnieje możliwość nie tylko pobrania filmu/zdjęcia, ale jego natychmiastowego udostępnienia na portalach społecznościowych. Ja osobiście z tej funkcji bym nie skorzystał, ale może dla kogoś, kto relacjonuje polskie drogi, będzie to coś atrakcyjnego. W każdym momencie możemy też kliknąć przycisk zdjęcia, który zapisuje dany kadr z trasy.
To, co mnie zaskoczyło, to wyjątkowa dobra jakość nagrań. Nie – jak można było spodziewać się – jakości „z kalkulatora”, ale naprawdę wyraźnego obrazu, który na smartfonie wygląda świetnie, na desktopie przy większej rozdzielczości już trochę traci. Kamera FullHD ma kąt widzenia 120 stopni i rozdzielczość 2 mln pikseli. Urządzenie ma także zamontowany GPS, dzięki czemu na nagraniu (nie zdjęciu) nie tylko widzimy datę, prędkość, ale i dokładne miejsce, w którym znajdowało się auto. Dodatkowo w opcjach aplikacji jest także możliwość „znalezienia swojego samochodu”, gdy jakimś cudem zapomnieliśmy, gdzie stoi.
Co ciekawe, instalując aplikację musimy zaakceptować wielki regulamin dotyczący wykorzystywania wizerunku i nagranych materiałów. Poza tym aplikacji nie możemy obsługiwać w trakcie gdy samochód jedzie. Chyba że… zaznaczy się, że jest się pasażerem. Wtedy apka działa już normalnie.
Czy samo urządzenie jest przydatne? Ot, mały gadżet, który docenią zwłaszcza ci, którzy i tak na co dzień korzystają z kamer pokładowych. Wygodne rozwiązanie o zaskakująco dobrej jakości, będące akurat tym dodatkiem, który wyróżnia się na tle wszystkich innych.