Robert M. podczas pamiętnego Sylwestra 2010 w Krakowie, podczas którego grał na wyłączonym sprzęcie
Robert M. podczas pamiętnego Sylwestra 2010 w Krakowie, podczas którego grał na wyłączonym sprzęcie Fot. Jakub Ociepa / Agencja Gazeta

Wierni słuchacze Radia Eska i Vivy recytują tytuły jego kolejnych piosenek. Ci, których upodobania muzyczne uplasowały się w innym wymiarze, przecierają oczy ze zdumienia nad liczbą jego fanów na Facebooku i pytają: kto to jest?

REKLAMA
Robert Mączyński, znany jako Robert M. ma dwie twarze. Z jednej strony produkuje bardzo taneczne i, co za tym idzie, bardzo proste utwory, które wykorzystują w swoich setach zagraniczni didżeje, na przykład Tiesto. Z drugiej tworzy bity dla hip-hopowców. Do 2011 roku działał w grupie Monopol, jest współtwórcą sukcesu „W aucie”, działał też z Sokołem i Marysią Starostą. Jest znany i szanowany na całym świecie. Może to dlatego, że zagraniczni znajomi nie wiedzą, jakie słówka produkuje w stronę swojego otoczenia Robert M.?
Robert jest fajny
Dziś wszystko mierzy się miarą Facebooka. Pochodzący z Krakowa 30-letni didżej ma się czym chwalić. 318 tysięcy fanów to nie lada wyczyn. Sceptycy zaśmiewają się, że średnia wieku jego fanek to niecałe trzynaście lat. Podoba się, czy nie, piosenek Roberta ktoś jednak słucha. Jego pierwszy kawałek wypromował w świecie Marco Bailey. - Kiedy go poznałem polubiliśmy się bardzo i zaproponował, że chce posłuchać moich produkcji, więc zacząłem robić pierwszy kawałek - dzień i noc siedziałem aż go skończyłem, a Marco Baileyowi się on bardzo spodobał i zaproponował, że go wyda i tak się zaczęło - mówił w rozmowe z Topdj.pl.
Utwór „Cafe de Paris” grali Eric Prydz, Tom Novy, Carl Cox, Sebastian Ingrosso, czy Roger Sanchez. „Dance Hall Track” w 2010 roku był numerem jeden na listach przebojów Radia Eski, RMF Maxxx, Planety FM i Viva Polska, a także pierwszą polską piosenką na europejskiej liście „MTV most wanted”. Wyprzedził kompozycje Davida Guettty, Jaya-Z, CHeryl Cole i Black Eyed Peas. Jako pierwszy polski artysta Robert M. wspiął się także na listę Deutsche Club Charts. Jego utwór „Muzak” zagrzał tam miejsce na długo.
Robert jest przaśny

Król wakacyjnych dyskotek w remizach. Ale to nie wszystko. Robert jest także królem ciętej riposty. Podczas zeszłorocznego koncertu w Kokocku przerwał występ, bo… nie dostał wody mineralnej. „…jak mi ktoś nie chce dać wody mineralnej za kur... pierd... złoty pięćdziesiąt...”, to Robert się wkurza i schodzi ze sceny. Woda nie była mu potrzebna do ugaszenia pragnienia, ale oblewania publiczności podczas imprezy. Z obawy o sprzęt, organizator nie wyraził zgody. Sprzęt i tak ucierpiał. Wściekły didżej wyszedł rzucając z impetem mikrofon na konsolę. Antyfani Roberta M., przejęci stanem nawodnienia jego organizmu zorganizowali akcję. ”Cała Polska Zbiera Wodę dla Roberta M”. „Zbieramy wodę dla Roberta M i wysyłamy mu. Biedny chłopak, spragniony! Nie dajmy mu uschnąć!" – pisali na Facebooku.
Wcześniej, podczas występu w krakowskim „Base Music Club” obrażał obsługę, która miała tytułować go gwiazdą. Wypowiedzi Roberta M. to pewnie wynik tego, że jeszcze jako 25-latek był absolwentem… podstawówki. Brak wykształcenia nie zwalnia jednak od dobrych manier. Robert podczas występu w Kokocku chyba o tym zapomniał.
Robert jest działaczem
Robert M. kłóci się nie tylko o wodę. Kiedy w życie miała wejść ustawa o promowaniu określonej liczby polskich piosenek na antenach radiowych i telewizyjnych, podniósł bunt. Według niego niszczyła ona pozycję polskich artystów muzyki klubowej, w której dominuje język angielski. " Czy ktoś z Państwa zastanawiał się, jak będzie brzmiał utwór klubowy w języku polskim, jakie ten utwór ma szanse stać się europejskim, jak również światowym przebojem? (…) Stoją za tym artyści, którym skończył się pomysł na karierę, a przyzwyczajenie do sławy pozostało. (...) Drodzy koledzy, zamiast skarżyć się w Ministerstwie namawiam do pracy, tak by wasze utwory odpowiadały światowym trendom, by były na takim poziomie by rywalizowały bez specjalnych układów z europejskimi produkcjami, by zaistniały na europejskich listach przebojów.”
Walczył też o swoje podczas afery z ACTA. W ramach protestu opublikował świeży materiał za darmo w internecie.
Robert jest kłamczuszkiem

W wywiadzie z 2007 roku dla Topdj.pl Robert wyznaje, że miksować nauczył się przed osiemnastką. Sceptycy twierdzą jednak, że Robert M. nie umie obsługiwać konsoli. Krakowscy fani podczas Sylwestra 2010 , który odbywał się na Rynku nie mogli tego jednak sprawdzić. Jeszcze długo po tym, jak wszyscy zapomnieli o kacu sylwestrowej nocy, w internecie komentowano występ didżeja – wirtuoza. Ludzie przekazywali sobie zdjęcie z fanpage’a Roberta, na którym widać było wyłączone CD Playery. „"KRAKOWSKI RYNEK ZOSTAŁ WY*******ONY W KOSMOS" - Z jednego playerka :D!”, „Ma też talent zgrywania utworów bez używania słuchawek”, pisali forumowicze. Set musiał być przygotowany wcześniej. Oskarżenia potwierdziło kilku didżejów. Robert M. usunął demaskujące go zdjęcie z fanpage’a na Facebooku.
To nie wszystko. W stronę Roberta M. padają jeszcze mocniejsze zarzuty. Wielu fanów muzyki Dance twierdzi, że kupuje zagraniczne utwory, delikatnie je przerabia i sygnuje swoim nazwiskiem.
Kim jest Robert?
Według biografii dostępnych w internecie, Robert M. jest wirtuozem. Brzmienie jego nagrań jest estetyczne, produkcja perfekcyjna i wizjonerska. Zanim wyjechał za granicę, mieszkał w Krakowie. Ale jak sam mówi w wywiadzie dla Topdj.pl z 2007 roku, nie grał w tamtejszych klubach. Dlaczego? Na tablicy Anty Robert M. pewien anonimowy gość tak wytłumaczył tę nieobecność: „5 lat temu w Krakowie nikt go nie dopuszczał do djki, bo jedyne, co umiał, to ściągać muzykę przez p2p… Całe noce spędzał w kafejce internetowej swojej matki na Karmelickiej.” Robert M. miałby pewnie inne wytłumaczenie. W wywiadzie dla Topdj.pl, tłumaczył stan polskiej branży muzycznej: – Najbardziej rozwala mnie, kiedy powiedzmy jest duża impreza w Polsce przyjeżdżają artyści z zagranicy, którzy grają na imprezie np. moje kawałki, ale mnie organizator nie zaprosi na występ, bo nie mam układów – mówił.

Poza tym do polskich miast było mu nie po drodze. W tamtym czasie wydał już utwór w znaczącej wytwórni belgijskiego didżeja i producenta, Marco Baileya. Później wszystko potoczyło się lawinowo. Roberta M. poznali klubowicze z Belgii, Włoch, Szwecji, Francji, Czech czy Austrii oraz słuchacze BBC Radio 1 i Dance Galaxy. Roger Sanchez, Marco V, Benny Benassi, Sasha, Moguai, Tom Novy, czy sam Tiesto dostrzegają jego potencjał. Nie znają się oni, czy my, sceptyczni słuchacze z kraju? Dopiero w 2009 roku Robert wrócił na polską scenę. Wydany wtedy album „Taxi” stał się wielkim hitem. Płyta "Gold" otrzymała status złotej. Robert M. był też obsypywany nagrodami Viva Comet.
Robert M. jest w mniejszości polskich didżejów, którzy osiągnęli sukces poza granicami. Tego nie można mu odebrać. Sceptycy muszą więc chyba pogodzić się z jego sukcesem, tym bardziej, że wszystko wskazuje na to, iż będzie królem wakacji ze swoim utworem „Kiss The Sky”. Prostackie zachowanie nie przeszkadza mu w zdobywaniu góry pieniędzy. Dziś Robert M. śmieje się idąc do banku, rozkosznie bluzgając sobie pod nosem.