Nie kończy się serial o bezsilności teoretycznie najważniejszych osób w państwie ws. Bartłomieja Misiewicza. Tym razem w sprawie kontrowersyjnego urzędnika Ministerstwa Obrony Narodowej wypowiedziała się sama premier Beata Szydło. Szefowa rządu nie dała jednak wielkich nadziei na to, by udało jej się zapanować nad zaskakująco wpływowym 26-latkiem, który do resortu obrony trafił z zaplecza Apteki Aronia w Łomiankach.
– Polityka kadrowa każdego ministerstwa jest w rękach każdego z ministrów. Rozumiem, że Misiewicz stał się symbolem zjawiska, które nie powinno mieć miejsca. Misiewicz nie pełni już tych funkcji, które pełnił. Było dementi, że Misiewicz jest szefem gabinetu w Ministerstwie Obrony Narodowej – oznajmiła premier Beata Szydło we wtorkowy poranek na antenie Polsat News.
Przypomnienie dementi MON w sprawie obecnej pozycji Bartłomieja Misiewicza niestety tylko podkreśliło niemoc najważniejszych osób w państwie w tej sprawie. Bo choć 6 marca resort obrony poinformował na Twitterze, że "obowiązki szefa gabinetu politycznego nadal pełni Krzysztof Łączyński", to jednak 26-letni pupil Antoniego Macierewicza przedstawia się dziś jako osoba pełniąca tę funkcję.
Być może wiedza premier Beaty Szydło na temat pozycji Bartłomieja Misiewicza jest podobna do tej, którą na poniedziałkowej konferencji prasowej zaprezentował rzecznik rządu Rafał Bochenek. – Powiem szczerze, że nie wiem, czy Misiewicz pracuje w MON czy nie – wyznał dziennikarzom.
Przypomnijmy, iż o potrzebie rozwiązania problemu z młodym urzędnikiem MON otwarcie mówił już nawet sam prezes Prawa i Sprawiedliwości. – Moje stanowisko jest całkowicie jednoznaczne: on powinien zniknąć ze sceny publicznej. Jest bardzo młody i być może kiedyś wróci. Ale to musi potrwać – stwierdziłJarosław Kaczyński kilka dni temu.