
Robert Bolesto, Jakub Żulczyk, Monika Powalisz, Krzysztof Rak - to choćby im zawdzięczamy dobre rodzime produkcje serialowo-filmowe. Zgarniają nagrody, których jeszcze kilka lat temu nie było komu dać. Tyle, że z kolegami tworzą mniejszość, więcej polskich scenarzystów pisze paradokumenty i popularne serie. Żeby powstało coś naprawdę wow, trzeba potu, łez i krwi oraz... szansy.
Marzący o pracy scenarzysty trafiają na pojawiające się jak grzyby po deszczu warszaty, idą do szkół teatralnych albo nie i tworzą bez niczyjej pomocy i wskazówek. Robert Gucman jest przedstawicielem pierwszej z tych grup. Skończył kilka kursów scenopisarstwa organizowanych przez firmę Bahama Films.
Na pierwszym poznałem podstawowe informacje dotyczące tego jak pisze się scenariusz od strony technicznej i w jaki sposób powinien być on skonstruowany od strony dramatycznej.
Potem trafiłem na kilka kursów kontynuacyjnych. W moim przypadku były to kursy pisania serialu i fabuły. Każdy obejmował 5-6 sesji, odbywających się mniej więcej co dwa tygodnie. Efektem, przynajmniej za moich czasów, powinno być, chociaż nie we wszystkich przypadkach, napisanie scenariusza, oczywiście dla siebie. Zdarzały się jednak przypadki realizacji.
Na takie w Polsce jest największy popyt, są najprostsze (odcinek liczy od 20 do 40 stron) i dobrze płatne. – Kilkaset osób czerpie z tego korzyści finansowe, choć myślę, że tylko niewielka część jest się w stanie utrzymać tylko i wyłącznie z tego. Ja pracuję jeszcze jako redaktor. Podobno osoby, które siedzą w tym długo, mają zlecenia a co ważniejsze - swoich odbiorców, są w stanie osiągać miesięczne zyski rzędu nawet do 10 tys. zł – mówi scenarzysta.
Nas w tej chwili do jednego z seriali pisze kilkanaścioro. Każdy prowadzi swój, oprócz tego jest parę osób, które opiekują się każdym z tych projektów oddzielnie.
Orła 2017 w kategorii Najlepszy Scenariusz dostał Robert Bolesto, rocznik 1977, z sześcioma scenariuszami w emploi. Pierwszy napisał 13 lat temu i nominowano go za niego do Nagrody Polskiego Kina Niezależnego im. Jana Machulskiego. Potem była "Aria Diva" (krótki metraż dla telewizji). Dzisiaj może chwalić się "Hardkorem Disko", "Córkami Dancingu", "Ostatnią rodziną" (właśnie nagrodzoną przez Polską Akademię Filmową) i "Sercem miłości" (wkrótce w kinach).
Zdaniem Moniki Powalisz, która opowiadała nam o sukcesie "Belfra", dorośliśmy do momentu, w którym chcemy oglądać polskie historie. W jej odczuciu, coś się zmienia - widownia nie kupi już byle czego, nie nabierze się i oczekuje produkcji na najwyższym poziomie. Ale żeby taką stworzyć, należy mieć czas. Powalisz z Żulczykiem pierwszy odcinek "Belfra" napisali... po roku. Przez 12 miesięcy tworzyli tzw. biblię postaci i zarys fabuły. Latem 2015 r. rozpoczęły się zdjęcia do serialu - ze scenariuszem po wielu, wielu poprawkach.
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl
