Jakież to proste. Nazwijmy prostytutki sekworkerkami, a od razu polepszy się ich los. Opiekun czy alfons niech zostanie menadżerem do spraw marketingu i optymalizacji produkcji, a gwałty i przymuszanie do seksu to jazdy testowe – tak była prostytutka komentuje propozycje aktywistek w sprawie zalegalizowania całej seksbranży pod hasłem seksworkingu. Czy do usunięcia piętna wystarczy tylko zmiana nazwy profesji?
Seksworkerka albo pracownik czy pracownica seksualna – tak proponuje nazwać prostytutki Mira Kowalska, działaczka na rzecz utworzenia związku zawodowego prostytutek. – Prostytucja to po prostu zawód. Należy się nam szacunek i uznanie – przekonuje. Najpierw wygłosiła płomienne przemówienie podczas tegorocznej Manify. Potem zaś udzielila obszernego wywiadu w "Dużym Formacie" "Gazety Wyborczej". Tekst wzbudził gorącą dyskusję wśród internautów.
To tylko próbka komentarzy. My oddaliśmy głos 39-letniej Agnieszce z Warszawy, byłej prostytutce, która dziś pomaga innym wydobyć się z matni seksbiznesu.
Co Pani sądzi o przemianowaniu prostytutek na rzekomo szczęśliwe i zadowolone seksworkerki?
Jakby nie zmieniać słów, zapewniam, że nie istnieje w realnym świecie burdel, gdzie wszystkie k***y są szczęśliwe. Cała dyskusja o podmiotowości prostytutek kończy się wraz z prośbą ujawnienie twarzy i podanie nazwiska. Głębokie uczucie wstydu towarzyszące temu zjawisku sprawia, że nigdy, ale to nigdy prostytucja nie stanie się zajęciem oficjalnym i akceptowanym.
Z tego powodu manifest zamaskowanej prostytutki Miry i jej prośba o większy szacunek dla nas wyglądał nieautentycznie, wręcz żałośnie. Skoro uważa, że seksworking to takie świetne zajęcie, dlaczego nie zdejmie maski? Przecież po ujawnieniu mogłaby zostać Robertem Biedroniem naszego świata.
Zacytuję fragment apelu: "kryminalizacja i brak uznania pracy seksualnej jako pracy spycha osoby świadczące usługi seksualne w ubóstwo, naraża na kary za pracę w kolektywach i zmusza do pracy w prekarnych warunkach, bez dostępu do ubezpieczenia zdrowotnego, społecznego i innych świadczeń socjalnych, w tym macierzyńskich i chorobowych". Zgoda?
To właśnie naiwna wiara w łatwe i legalne pieniądze gubi najwięcej kobiet. Wiele z nich na początku mówi, "lubię seks, taka praca to żaden wysiłek". Tymczasem, jeśli przeliczyć koszty uprawiania tego zawodu, okazuje się, że wcale tak dużo się nie zarabia. Opłacamy mieszkanie, ciuchy, kosmetyki, a potem jest jeszcze procent dla opiekunów czy klubu. Z tego co zostanie należałoby jeszcze odłożyć jakieś oszczędności (przeczytaj historię prostytutki, która ocaliła oszczędności przed fiskusem). Co zmienia prawna legalizacja zawodu?
Dojdzie tylko nowy adresat urzędowych przelewów. Ochroniarze i organizatorzy pozostaną, a na ich pensję nadal będą musiały zarobić dziewczyny. Część kobiet pociesza się, że praca na własną rękę w mieszkaniu jest lepsza od agencji. To jednak szybko się kończy, ponieważ prędzej czy później przyczepi się jakiś klient, który chce być opiekunem, organizatorem, kierowcą itd.
Kiedy zadzwoniłem do fundacji La Strada (pomaga ofiarom handlu ludźmi i prostytutkom) usłyszałem, że nazywanie prostytucji seksworkingiem to trend europejski, a wyciągnięcie tej sfery życia z czarnego rynku będzie sprzyjało ograniczaniu przemocy, handlu kobietami. Pani uważa że jest inaczej?
Załóżmy, że w rejestrze działalności gospodarczej pojawi się kategoria PKD Prostytucja/Seksworking. Z jakim piętnem będzie działała dziewczyna, która zarejestruje taką działalność. Sąsiedzi, rodzina będą mogli sobie przeczytać, o patrzcie Anka czy Mariola to... Dziś jest tak, że działalność jest nieoficjalna, a zyski z prostytuowania się nie podlegają podatkowi.
Polski "patent" na legalizowanie usług seksualnych to agencje towarzyskie. Niektóre wystawiają rachunki, faktury. Znam właściciela przygranicznej agencji przy autostradzie A2, który legalnie zatrudnia i płaci pensje swoich dziewczynom. Klientom zaś wystawia rachunki na usługi towarzyskie. Czy ktoś rzetelnie zmierzył, że dzieje się tam mniej przemocy, jest mniejsze upokorzenie pracownic?
Legalizacja w tym sensie jest zła, bo nie zmienia obrzydliwego charakteru procederu. Ten świat funkcjonuje zupełnie inaczej, niż to przedstawiają aktywistki. Nie ma żadnego romantyzmu w zawodzie prostytutki. Nie znam dziewczyny, która nie płakałaby z obrzydzenia, z bólu i bezsilności.
Seksworkerzy powołują się na przykład Niemiec
Przeszłam przez koszmar agencji w Hamburgu, proszę wierzyć, tamte domy publiczne wcale nie stały się bardziej pluszowe. To, że dziewczyna, którą gwałtami i torturami zmuszono do zaakceptowania roli jaką teraz pełni, ma teraz urzędowe świadectwo zdrowia, nie zmienia jej tragicznego położenia. Ale już nazywanie jej seksworkerką pozwala przymknąć oczy tragiczny los innych ofiar.
Ale skąd pewność, że one są?
Na St. Pauli, Reeperbahn w Hamburgu po legalizacji biznesu powstały domy publiczne obsługujące kilkadziesiąt tysięcy klientów rocznie. Wtedy rynek zaczął potrzebować tylu prostytutek, że rozkwitł przy okazji rozwój handel żywym towarem. Bo jakoś Niemki nie garną się do zawodu. Większość tamtejszych prostytutek to kobiety z Europy Wschodniej. Nie znają języka, są uzależnione od ludzi, którzy je tam zawożą.
Seksworkerzy przekonują, że z definicji ich praca to dobrowolne świadczenie usług, więc nie ma problemu?
Autorzy koncepcji seksworkingu wyłożą się na pierwszym zagadnieniu. Nich spróbują zdefiniować, ile godzin dziennie powinien pracować seksworker? Tyle, ile chce, a może cztery, sześć, a reszta to nadgodziny wypłacane przez pracodawcę? Nie wiedzą, że po kilku dniach ciało zwyczajnie się zbuntuje. Że nie da się myśleć o pięknym księciu, a obsługiwać brzuchatego, agresywnego mężczyzny.
Nawet gdyby prostytuowanie się nazwać na przykład akrobatyką specjalną, to nikt nie wpisze sobie takiego etapu kariery w życiu do CV. Prostytucja zawsze jest złem, przekraczaniem własnych intymnych granic. Jej przyczynami są niska samoocena i problemy psychologiczne, dramaty życiowe, brak edukacji, skłonności do autoagresji, ale także umysłowe lenistwo, brak pomysłu na to, co można innego robić w życiu.
Czy ci aktywiści wystąpią oficjalnie mówiąc: słuchajcie dziewczyny, ta praca jest lepsza niż poniżanie się na kasie w markecie? Odpowiadam. Nie, bo każdy roześmieje im się w twarz.
Dziś osoba, która czerpie korzyści z nierządu, ułatwia ten biznes podlega karze więzienia. załóżmy jednak że pojawiłyby się jakieś legalne formy stworzenia biznesu. Jak wyobrażałaby pani sobie przyszłość?
Nie raz myślałam, że kiedy skończę 40 lat, to zamiast wypaść z biznesu zostanę mentorką innych dziewczyn. Znam branżę, potrzeby klientów, wiedziałabym jak sprawnie stworzyć taki biznes. Wniosek po dłużnym przemyśleniu jest taki: zmarnowałam sobie życie, nie mogłabym zachęcać do katastrofy innych.