
"Było cholernie zimno, w termosie skończyła się kawa, a jedyną myślą, jaką potrafił skonstruować Myszyński, było besztanie się za idiotyczny pomysł, żeby założyć firmę zajmującą się poszukiwaniami genealogicznymi (...) Spojrzał na rozłożoną przed sobą księgę i na zdanie ładnie wykaligrafowane przez księdza z parafii w Dwikozach w kwietniu 1834 roku: „Stawający i świadkowie czytać nie umieją”. To by właściwie było na tyle, jeśli chodzi o szlacheckie pochodzenie Włodzimierza Niewolina. A gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości, że być może przynoszący do chrztu rodzic prapradziadka Niewolina miał po pępkowym gorszy dzień, to rozwiewał je jego zawód – włościanin. Myszyński był pewien, że jak już doszpera się do aktu ślubu, okaże się, że wzmiankowana w akcie urodzenia Marjanna Niewolinowa – piętnaście lat młodsza od małżonka – była dziewką służebną. A może jeszcze mieszkała przy rodzicach."
Typ pierwszy to zakompleksieni okularnicy w pulowerkach, o wyrazie twarzy „no ale co ja ci zrobiłem?”, którym w życiu nie wyszło tak bardzo, że mieli nadzieję znaleźć jego sens i wartość w dawno rozłożonych przodkach. Z pokorą i ulgą, jakby spodziewali się tego ciosu, przyjmowali informację, że są potomkami nikogo znikąd.
Typ drugi – typ Niewolina – od początku dawał do zrozumienia, że nie płaci za informację, iż wywodzi się z rodu pijanych furmanów i przechodzonych dziwek, tylko za doszukanie się herbowej szlachty i miejsca, gdzie można zawieźć dzieci i pokazać, że tutaj stał dwór, w którym pradziadek Polikarp leczył rany odniesione w powstaniu. Jakimkolwiek powstaniu.
Po co ci ten przodek?
Znajdź mi herb, proszę
Bohaterskie czyny albo szlacheckie czy wręcz arystokratyczne pochodzenie karmi nasze smutne i niedowartościowane ego – im bardziej czujemy się przeciętni, tym bardziej nam zależy na podniesieniu samooceny, choćby w tak dziwaczny i irracjonalny sposób. Nasza przeszłość może nas też zasmucić, gdy ksenofobiczno-rasistowskie otoczenie odkryje w nas na przykład krew żydowską lub romską. Wówczas trzeba naprawdę dobrze ugruntowanego poczucia własnej wartości, aby to negatywne nastawienie pokonać i dokonać z dumą genetycznego coming outu
"Oczyszczająca" moc historii
Teorię o obciążeniu grzechami przodków – pradziadka, babki itd. uważam za bałamutną. To wygodne usprawiedliwianie naszych błędów i nieumiejętności rozwiązywania konfliktów. Skupianie się na przeszłości rodowej, kiedy zmagamy się z jakimś osobistym problemem tu i teraz to strata czasu – przeszkadza wręcz w radzeniu sobie z pokonywaniem trudności w życiu prywatnym i zawodowym. Sama jestem także psychoterapeutką (poznawczo-behawioralną) i uznaję za nieetyczne wytracanie czasu pacjenta (za jego pieniądze) na zajmowanie się życiorysem przodków, choć rozumiem, że w wolnym czasie, między sadzeniem begonii a robieniem prania, o ile nic sensowniejszego nie mamy już do roboty, można temu zagadnieniu poświęcić godzinę
Napisz do autorki: ewa.bukowiecka-janik@natemat.pl
