
Stereotyp macochy z baśni jest okrutny. Macocha jest metaforą niszczącej, krzywdzącej, złej kobiety, która z zazdrości jest w stanie stanąć między dzieckiem a ojcem. Już samo słowo "macocha" brzmi inaczej niż "ojczym". Bo to przecież ona z pewnością wtargnęła w jego życie, ona go uwiodła, odsunęła biologiczną matkę, ona rywalizuje z dziećmi i stawia je na ostatnim miejscu rodzinnej hierarchii. Tymczasem współczesne macochy to nie zdeterminowane do rozbijania rodziny kobiety, lecz często młode kochające dziewczyny, które przez to, że pragną dobrego związku, muszą nie tylko mierzyć się z przytoczonym stereotypem, ale również godzić się na życie na drugim planie i próbować pokochać obce dzieci.
Powszechnie wiadomo, że matka zastępcza może być dla dziecka o wiele lepszym rodzicem, niż matka biologiczna, a mimo to macochy dźwigają na swych barkach ciężar niesprawiedliwych oskarżeń oraz podejrzeń. Po pierwsze, że nie pokocha dzieci swojego partnera jak swoich, po drugie, że jest macochą z egoistycznej potrzeby wiązania się właśnie z tym mężczyzną, który kiedyś raz już wybrał matkę dla swoich dzieci. Co ciekawe, często podejrzenia te są prawdziwe, a i tak nie oznacza to, że mamy prawo do stygmatyzowania "oskarżonych" macoch.
Dla niektórych kobiet wchodzenie w związki z mężczyznami, którzy mają już swoje dzieci są wyjątkowo komfortowe. Instynkt macierzyński nie równa się bowiem chęci noszenia dziecka pod sercem przez 9 miesięcy, lecz potrzebie opieki nad młodym człowiekiem. Jeśli kobieta miewa lęki związane z ciążą czy okresem niemowlęctwa, opieka nad czyimś dzieckiem, często starszym, jest dla niej wygodnym wyborem.
- Była żona Piotra właściwie nie ma ze mną kontaktu. Wydaje mi się, że przez to, że aktywnie uczestniczy w życiu Tomka, zwyczajnie nie obawia się, że "coś namieszam". Natomiast Piotr spotyka się z nią często, zwłaszcza w towarzystwie małego – opowiada Milena. Dlatego nasze życie zależy od jej grafiku i jej decyzji. Czy mnie to wkurza? Tak, chociaż to rozumiem.
Kobiety, które decydują się na życie u boku mężczyzny, który ma już dzieci, a ich biologiczna matka jest w ich życiu obecna, decydują się jednocześnie, że będą żyć na drugim planie. Niestety ten wybór nie zawsze jest świadomy i potrzeba ogromnej dojrzałości, by to udźwignąć. Obserwując, jak funkcjonują rodziny patchworkowe i jak współczesne kobiety radzą sobie w roli matek wnioskuję jednak, że ich nie doceniamy. Często te, które muszą zmierzyć się z byłą partnerką swojego mężczyzny i stają się opiekunkami ich dzieci zdają się o wiele lepiej rozumieć słowa przysięgi małżeńskiej, która brzmi: "świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny... itd".
Kobiety, które boją się mieć córkę, ponieważ wydaje im się, że to ona stanie się dla ich wybranka kobietą numer jeden, mają wysoki poziom narcyzmu. Chcą mieć dziecko nie po to, by się podzielić sobą, lecz po to, by mieć je dla siebie. Być może by się pocieszyć, nadać swojemu życiu sens i o ile miło to brzmi, to jednak jest to objaw egocentryzmu. Ponadto, przy okazji myślenia o sobie, kiedy decydujemy się na dziecko, wchodzimy na tory, które sugerują, że ten nowy człowiek musi mieć jakąś rolę. Tym samym dziewczynka, która ma odebrać własnej matce uwagę swojego ojca rodzi się z łatką dywersantki i niszczycielki. Nawet jeśli nic z tego nie zrozumie, to odczuje to z pewnością od pierwszych chwil swojego życia.
- Trudno jest wychowywać dzieci, które niemal każdą większą awanturę kończą zdaniem: "Nie muszę cię słuchać, nie jesteś moją mamą" – żali się Basia. Jej obecny mąż jest wdowcem, mama jego dzieci zmarła na białaczkę kilka lat temu, ich dzieci choć pogodziły się z tą stratą, nadal miewają problem z zaakceptowaniem swej macochy. - Ja podobnie jak koleżanka, nie startuję w konkursie na lepszą mamę, nasza sytuacja udowadnia, że jednak istnieją ludzie niezastąpieni – dodaje gorzko.
Miłość do dziecka to nie jest uczucie uwarunkowane biologicznie. Matki miewają problemy z pokochaniem własnych dzieci tuż po ich narodzinach, więc można by pomyśleć "a co dopiero cudzych". Nie jest to jednak takie proste. Cudze dzieci można pokochać jak własne, ale też własnych można nie kochać, tak jak nie kocha się cudzych. Wszystko zależy od nas, od tego kim jesteśmy, jakie mamy potrzeby i doświadczenia. Nie zmusimy się do miłości, ale zdając sobie z tego sprawę możemy podjąć mądrą decyzję i to wcale nie oznacza, że to musi być decyzja odmowna wobec np. zamieszkania z dziećmi partnera. Układ macocha-ojciec-dzieci nie jest jedyny. Możemy wyłożyć karty na stół i powiedzieć – mówcie mi ciociu, albo po imieniu, umówić się z partnerem, że nie chcemy się póki co wtrącać w wychowanie dzieci. Zacząć od budowania przyjaźni i zaufania, i czekać na to uczucie. Jest naprawdę duża szansa, że ono przyjdzie.
Rywalizacja między dziećmi jest normalna, nie ma w niej nic dziwnego czy niezdrowego. Bracia i siostry konkurują ze sobą nawet jeśli mają tych samych rodziców. Fakt, że dzieci wychowujące się w rodzinie mają na przykład różnych ojców, nie wpłynie znacząco na ich samopoczucie czy poziom rywalizacji jeśli wychowuje się ich tak samo i traktuje na równi.
Napisz do autorki: ewa.bukowiecka-janik@natemat.pl
