
Polska ma swój Smoleńsk, Amerykanie swój WTC i zamach na prezydenta Kennedy'ego. Hiszpanie mają zamachy w Madrycie, Brytyjczycy Londyn, a Francja Paryż. Wszędzie były dramaty, które wstrząsnęły całymi narodami. Tylko ich rocznice raczej nie przypominają tego, co 10 kwietnia dzieje się w Polsce. Różnice w obchodach są ogromne. Nie ma tego politycznego zamętu, zgiełku, manifestacji. Tam przede wszystkim czci się pamięć ludzi, a nie słucha polityków.
REKLAMA
Tak wyglądała 7. rocznica zamachów na Nowy Jork i Waszyngton. Dokładnie ta sama, którą w tym roku obchodzimy z powodu katastrofy smoleńskiej. Jest 2008 rok, Ameryką rządzi jeszcze George W. Bush, ale Barack Obama szykuje się już do wyborów, zmierzy się z republikaninem Johnem McCainem. 11 września, w rocznicę zamachów, cała trójka razem pojawia się w "Ground Zero" i w ciszy oddaje hołd blisko 3 tysiącom osobom, które wtedy zginęły. Na ten dzień Obama i McCain zawieszają kampanię wyborczą, w mediach nie ma nawet ich spotów.
Rok w rok wygląda to mniej więcej tak samo. Jest cisza, przy której polskie rocznice przypominają jeden, wielki polityczny jazgot. Jest pamięć i ofiary, które wysuwają się na pierwszy plan. I politycy, którzy tego dnia usuwają się w cień, a na pewno nie uprawiają polityki. Za to stoją razem.
"Tam nikt nie zawłaszcza takich rocznic"
– Gdyby przyprowadzić Amerykanina na obchody rocznicy katastrofy smoleńskiej w Polsce, poczułby się jak na wiecu politycznym. I zdziwił, że jest jakaś kontrmanifestacja – mówi naTemat prof. Bohdan Szklarski, amerykanista z Ośrodka Studiów Amerykańskich i Collegium Civitas. Na tym polega podstawowa różnica. – Pamięć o takich tragediach w Stanach Zjednoczonych nie jest upartyjniona. Ona dotyka społeczeństwa. Nikt jej nie zawłaszcza, nikt nie dzieli. Na pierwszym planie jest pamięć i ci, którzy zginęli – podkreśla politolog.
– Gdyby przyprowadzić Amerykanina na obchody rocznicy katastrofy smoleńskiej w Polsce, poczułby się jak na wiecu politycznym. I zdziwił, że jest jakaś kontrmanifestacja – mówi naTemat prof. Bohdan Szklarski, amerykanista z Ośrodka Studiów Amerykańskich i Collegium Civitas. Na tym polega podstawowa różnica. – Pamięć o takich tragediach w Stanach Zjednoczonych nie jest upartyjniona. Ona dotyka społeczeństwa. Nikt jej nie zawłaszcza, nikt nie dzieli. Na pierwszym planie jest pamięć i ci, którzy zginęli – podkreśla politolog.
Ameryka to doskonały przykład, bo Amerykanie też nie tak dawno przeżyli śmierć swojego przywódcy. W dodatku w zamachu, co w odniesieniu do polskiego prezydenta też próbuje się udowodnić. Co więcej, po śmierci Johna F. Kennedy'ego 22 listopada 1963 roku, również wysypała się cała lawina teorii spiskowych.
– W Polsce mamy swoje teorie spiskowe, Amerykanie mają swoje. W Polsce był raport Millera, Amerykanie mieli raport Warrena, w którym jest dużo luk. Jedna trzecia Amerykanów nie wierzy w jego ustalenia. Ale nikt nie podważa rządów demokratów, za czasów których ten raport powstał. Nie jest to też paliwo do żadnych politycznych spekulacji – mówi prof. Szklarski.
Najważniejsza jest pamięć, nie polityka
Tzw. komisja Warrena, badająca zamach na Kennedy'ego, pracowała przez 9 miesięcy. Ustaliła, że to Lee Harvey Oswald był jedynym zabójcą prezydenta Kennedy’ego i działał sam, co do dziś budzi skrajne emocje. Również na Twitterze jeszcze dziś temat jest żywy.
Tzw. komisja Warrena, badająca zamach na Kennedy'ego, pracowała przez 9 miesięcy. Ustaliła, że to Lee Harvey Oswald był jedynym zabójcą prezydenta Kennedy’ego i działał sam, co do dziś budzi skrajne emocje. Również na Twitterze jeszcze dziś temat jest żywy.
Zresztą teorii spiskowych nie brakuje także wokół zamachów 11 września 2001 roku. Prof. Szklarski: – Podczas rocznic tych zdarzeń najważniejsza jest pamięć o tych, którzy zginęli. Politycy są tylko tłem. Przemówienia, które słyszymy mógłby równie dobrze wygłosić republikanin czy demokrata. Nie ma czegoś takiego, że jak ktoś stanie obok prezydenta, to oznacza, że od razu go wspiera. Nikt nie wykorzystałby teorii spiskowych do celów politycznych. Brat Kennedy'ego też mógł to zrobić, ale nic takiego w Ameryce nie miało miejsca.
Niedawno Amerykanie obchodzili 50. rocznicę śmierci Kennedy'ego. Tysiące ludzi zgromadziło się na ulicach, uroczystości trwały przez trzy dni, Obama wspominał byłego prezydenta, na głos czytano jego najbardziej znane przemówienia. Dzwony zabiły o godzinie, gdy zamachowiec oddał strzały, do połowy masztu opuszczono flagi. Godnie i spokojnie uczczono ten dzień.
Hiszpanie ramię w ramię
Ale nie tylko w USA tak jest. Po zamachach w Londynie 7 lipca 2005 roku, w których zginęły 52 osoby, podczas rocznicowych uroczystości też czuć jedność. W 10. rocznicę tragedii Brytyjczyków wręcz zachęcano, by wychodzili z autobusów czy metra i szli ulicami razem. Media potem obiegły takie zdjęcia.
Ale nie tylko w USA tak jest. Po zamachach w Londynie 7 lipca 2005 roku, w których zginęły 52 osoby, podczas rocznicowych uroczystości też czuć jedność. W 10. rocznicę tragedii Brytyjczyków wręcz zachęcano, by wychodzili z autobusów czy metra i szli ulicami razem. Media potem obiegły takie zdjęcia.
Utoya w Norwegii, gdzie Andres Breivik zabił 77 osób? Też jedność, mimo że nie wszystkim podobało się zorganizowanie wystawy upamiętniającej ofiary w miejscu, gdzie Breivik zastrzelił pierwszych uczniów. Nawet w Hiszpanii zamachy w pociągach podmiejskich w Madrycie, które 11 marca 2004 roku zabiły 191 osób, pokazują, że mimo wzajemnych oskarżeń pamięć można czcić razem.
Tu sytuacja była podobna do tej, jaka w Polsce pojawiła się po katastrofie smoleńskiej. Szukanie winnego, wytykanie palcem, wzajemne oskarżenia, które ciągną się latami. Tuż po zamachach ówczesny premier Jose Maria Aznar, znalazł się pod wielkim ostrzałem, bo przez trzy dni mącił ludziom w głowach, wskazując niewłaściwych winnych. Cztery dni później jego partia przegrała wybory.
A jednak i tu niemożliwe okazało się możliwe. "Politycy ze wszystkich partii, ramię w ramię, upamiętnili 10. rocznicę zamachów" – donosiło BBC w 2014 roku, mocno podkreślając ten fakt. Nawet media nie jątrzyły tego dnia, zapominając o spornych kwestiach, bo wciąż Hiszpanie są podzieleni co do tego, kto stoi za zamachem - al-Qaida czy ETA. – Czas spojrzeć na to, co nas łączy, a nie dzieli. Wszyscy tamtego dnia byliśmy w tych pociągach – apelował szef MSW.
"Antoni! Damy radę!"
W Polsce rocznice, nie mówiąc o miesięcznicach, ocierają się o granice, których w innych krajach nie przyszłoby do głowy przekroczyć. Na przykład rok temu Jarosław Kaczyński tak agitował. – Wciąż rzucają na nas kamieniami. To się nie uda. Dojdziemy do szczytu, jeżeli będziemy zmobilizowani – grzmiał do tłumu, który skandował: "Damy radę!". A potem "Antoni!".
W Polsce rocznice, nie mówiąc o miesięcznicach, ocierają się o granice, których w innych krajach nie przyszłoby do głowy przekroczyć. Na przykład rok temu Jarosław Kaczyński tak agitował. – Wciąż rzucają na nas kamieniami. To się nie uda. Dojdziemy do szczytu, jeżeli będziemy zmobilizowani – grzmiał do tłumu, który skandował: "Damy radę!". A potem "Antoni!".
Na co Kaczyński zareagował słowami: – Tak, tak, Antoni, jeszcze raz Antoni, dokonał cudów ze swoim zespołem! Wykonali ogromną pracę. Dziękuję Ministrowi Obrony Narodowej, chciałoby się powiedzieć generałowi, ale jeszcze nie!
Tak było rok temu. Były też podziękowania dla prawicowych mediów, prezes PiS wymienił "Gazetę Polską", Tomasza Sakiewicza, Anitę Gargas, prawicowe tygodniki – z wdzięczności, że mimo nacisków starali się dotrzeć do prawdy o Smoleńsku. Całkowicie jednostronnie. – Amerykanin pewnie powiedziałby, że w czasie tych obchodów jest za dużo emocji bieżących, a za mało wyciszenia, jakie towarzyszy takim uroczystościom w USA – podsumowuje prof. Szklarski.
Ktoś powie, że nie było drugiej takiej katastrofy, jak Smoleńsk. Nie było. Ale bez względu na przyczyny tragedii w innych krajach, wstrząs narodu zawsze, za każdym razem, był równie ogromny. Tak samo, jak pamięć o tych, którzy w różnych okolicznościach zginęli. A jednak można czcić ją nieco inaczej.
Napisz do autorki : katarzyna.zuchowicz@natemat.pl
