Komitet pożegnalny na dworcu w Trójmieście, pełna relacja z trasy i komitet powitalny na warszawskim Dworcu Centralnym. Podróżą Donalda Tuska do stolicy żyją dzisiaj wszyscy, którzy interesują się polityką. I gdzieś po drodze – a może raczej po torach – Tusk dał się wpisać w narrację dość historyczną. Bo nie on pierwszy podróżuje pociągiem i wywołuje skrajne emocje. Co zresztą skończyło się na Dworcu Centralnym wielką śmiesznością.
Wszystko zaczęło się od warszawskiej prokuratury. Tusk został do niej wezwany w charakterze świadka w sprawie afery, którą chcą rozniecić politycy Prawa i Sprawiedliwości. Chodzi oczywiście o domniemaną współpracę polskich i rosyjskich służb specjalnych.
Tusk, zanim udał się do prokuratury, postanowił jednak zahaczyć w Polsce o rodzinne Trójmiasto. Po wieloletnim remoncie trasa kolejowa ze stolicy na Pomorze rzeczywiście kusi – więc Tusk wybrał się na przesłuchanie pociągiem. I niezależnie od tego, czy rzeczywiście tylko "chciał przetestować Pendolino", czy to była typowa polityczna ustawka, pewnie już żałuje.
Nie lepiej było w pociągu, a samo zainteresowanie podróżą momentami było wręcz przesadzone. Relacje na żywo w mediach internetowych i społecznościowych i niezdrowe zainteresowanie. A do tego, jak informował portal 300polityka.pl, dziwne prezenty:
Jeśli z kolei byliście ciekawi, gdzie w danej chwili był Tusk, także mogliście to sprawdzić:
Potem było tylko gorzej
Jazda bez trzymanki zaczęła się jednak na Dworcu Centralnym – tam, gdzie były premier kończył podróż. Od rana zbierali się tam zwolennicy szefa Rady Europejskiej, którzy chcieli go powitać w Warszawie.
Wkrótce jednak zaczęli się schodzić i przeciwnicy Tuska. Wtedy zrobiło się trochę strasznie, a trochę żenująco. A nawet bardzo. Zaczęły się przepychanki i pyskówki, padły pierwsze mocne słowa między przeciwnikami a zwolennikami polityka.
Ci pierwsi przynieśli ze sobą transparenty. A na nich Tusk w więziennym pasiaku i hasła takie jak "Współwinni zbrodni wciąż żyją bezkarnie" czy "Mord Smoleńsk 2010". Ale i zwolennicy Tuska byli bardzo aktywni. Mieli swoje transparenty, śpiewali dla Tuska, kiedy pojawiła się Ewa Kopacz zaczęli skandować "Ewka, Ewka, Ewka". Ten zbiorowy jazgot trudno nawet opisać słowami – to zwyczajnie trzeba zobaczyć.
Ostateczne szaleństwo to moment wjazdu pociągu na dworzec. Wrzaski – bo trudno nazwać to skandowaniem – "Donald Tusk, Donald Tusk" i olbrzymie ilości ludzi. Bogu ducha winni współpasażerowie Tuska nie byli w stanie opuścić peronu, a służby porządkowe z ledwością panowały nad rozemocjonowanym tłumem.
I w całym tym zamieszaniu rozsądek zachował tylko sam zainteresowany – Tusk szybko uciekł z peronu, minął się zarówno ze zwolennikami, jak i przeciwnikami. Chociaż niektórzy chyba oczekiwali, że zaraz ruszy na barykady i obali premier Beatę Szydło. Ale sam były premier jednak przemówił. – Jestem bardzo krytyczny wobec tego, co dzieje się obecnie w naszej ojczyźnie – mówił dość oschle na dworcowych korytarzach. – Wszystko jest w rękach ludzi, żaden pojedynczy wysiłek tu nie wystarczy – dodał.
Warszawa musiała stanąć
Na dworcu się jednak nie skończyło. Cały ten tłum ruszył za Tuskiem w stronę Wojskowej Prokuratury Garnizonowej. To tam były premier ma zostać przesłuchany, a ponieważ budynek jest blisko dworca, Tusk wybrał spacer. Bo to raptem kilometr.
W efekcie policja musiała zablokować całą drogę, ponieważ tłum zwolenników byłego premiera nie opuścił go na chwilę i nadal skandował jego imię. A potem zaczął czekanie na niego przed budynkiem.
Korek, który powstał, wychwyciły nawet... Mapy Google.
Nikt nie miał lepszego zajęcia
I to wszystko w roboczy dzień, w środku tygodnia. To aż dziwne, że czas na wizytę na Dworcu Centralnym miało tyle osób. Wizytę, która zamieniła się w całkowitą farsę. Zamiast przyjazdu europejskiego polityka zobaczyliśmy przepychanki rodem z 2010 roku, przypomnieliśmy sobie żenujące kłótnie o krzyż przed Pałacem Prezydenckim. Najzwyklejszy na świecie spór plemienny.
Ale to wszystko w sumie można było przewidzieć. Bo Tusk nie jest pierwszym politykiem, który jechał pociągiem, a jego wjazd rozpalał emocje. Tak było przecież z Piłsudskim w 1916 roku na Dworcu Wileńskim, z Piłsudskim w 1918 roku na Dworcu Głównym, Paderewskim w 1918 roku.
Ale emocje budzili nie tylko Polacy – a także choćby... Lenin, który w 1917 roku przyjechał ze Szwajcarii do Petersburga. Takie polityczne "wjazdy" są ponadto bardzo popularne w Ameryce Południowej i to trochę wygląda, jakbyśmy starali nawiązać do tych "standardów".