Cellulit nie jest schorzeniem, a twój tyłek nie zamienia się w żadną „strefę problematyczną” w momencie, w którym przestaje przypominać w stringach dwie kule do kręgli. To trzeciorzędna cecha płciowa, podobna do zarostu u mężczyzn, tyle że ze względu na lokalizację rzadziej wystawiona na widok publiczny. Pięknie i mądrze mówimy o samoakceptacji i tagujemy nie-idealne zdjęcia hasłem „bodypositivity”, ale wciąż bywa, że zwyczajnie się wstydzimy. Co z tym fantem zrobić? Po pierwsze – nie dać się zwariować!
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Zima powoli miała się ku końcowi, a do redakcji przychodziło coraz więcej paczek z nowościami kosmetycznymi. Choć ciężko było sobie to wyobrazić zerkając za okno, te wszystkie kremy do depilacji i balsamy po opalaniu mogły oznaczać tylko jedno – zbliżała się wiosna.
Przez ostatnie dwa lata tzw. sezon bikini zdawał się mnie nie dotyczyć, o tyle, że nie spędzałam wakacji na żadnym leżaku. Tym samym moje uda były omijane przez wszystkie preparaty obiecujące cuda-niewidy w kwestii walki z cellulitem. Bo wiecie, mam cellulit. Oczywiście poza paroma krótkimi momentami chwały w nierównej walce z naturą, kiedy po kilkumiesięcznych wysiłkach udawało mi się wyprowadzić na plażę nową-mnie-w-nowym-kostiumie. Miałam go już na III roku studiów i to mimo że jem raczej zdrowo i zielono, opijam się wodą i przechodzę dziennie kilka dobrych kilometrów.
Nie zamierzam się z tego powodu wstydzić, chociaż nie będę udawała, że wizualnie bardziej odpowiada mi serek wiejski zawinięty w reklamówkę, niż wspomniane kule do kręgli. Zawsze, kiedy słyszę, że jakaś kobieta mówi, że ma „pewne problemy ze skórką pomarańczową” mam wrażenie, że to typ osoby, która nie dostrzegła paralelizmu fabularnego programu o naprawie swojego życia dzięki sprzątaniu i chichocze nerwowo na dźwięk słowa „seks”. Cellulit jest mój, podobnie jak paznokcie i wątroba, nie mam zamiaru dystansować się od niego przy pomocy jakichś cytrusowych metafor. Wracając do zbliżającej się wiosny – paczki przyszły do redakcji. W jednej z nich były nowości kosmetyczne od Eveline z odświeżonej serii Slim Extreme 4D. Jako że w tym roku planuję także polegiwanie na plaży, postanowiłam złapać jakąś tubkę i dla siebie. Tym bardziej, że kilka lat temu plażowy tyłek wyrzeźbiło mi ich serum rozgrzewające, polecone przez koleżankę fitnesiarę.
Linia Eveline na cellulit zdążyła stać się kosmetycznym klasykiem dla nielubiących przepłacać. Nawet jeśli nigdy żadnego nie używałyście, szanse, że nie robiła tego żadna z waszych przyjaciółek są nikłe. Cellulit ma aż 9 na 10 kobiet, a balsamy Eveline lądują co roku na szczycie listy kosmetycznych bestsellerów w swojej kategorii. Dwie dychy i poprawa kondycji skóry gwarantowana.
Redakcyjna koleżanka nr 1 skwitowała swoje doświadczenia z linią zdaniem „Kiedy sobie to nakładam po peelingu, czuję, że drenuje mi nie tylko tyłek, ale i mózg”. To nie do końca poważne stwierdzenie idealne podsumowuje dlaczego kobiety pokochały produkty antycellulitowe Eveline. Lubimy czuć, że coś naprawdę działa. Podobnie jest z zakwasami po treningu. Wkładamy pewien wysiłek (nieważne czy w podskoki do „Toca toca” czy w energiczne nacieranie brzucha), a fakt, że czujemy jego efekty, składa nam obietnicę, że niebawem także je zobaczymy.
Czy kosmetyki Extreme Slime 4D rzeczywiście zwalczają cellulit? A może to produkty o znakomitym marketingu, a cały szum wokół bierze się z fabularności opowieści o obkładaniu rozpalonych pośladków kostkami lodu, drenażu mózgu i tym podobnych? Z analogicznej niezgodności zdań zrodził się wcześniej pomysł, żeby napisać o kontrowersyjnej (o tyle, o ile kosmetyk nietestowany na zwierzętach może budzić kontrowersje) odżywce do paznokci.
Wybrałyśmy cztery różne produkty i podzieliłyśmy między siebie, umawiając się, że będziemy stosowały je codziennie przez miesiąc. Postanowiłyśmy nie patrzeć na obiecanki-cacanki i magiczne składniki, tylko na efekty. Mimo różnicy wieku dochodzącej w porywach do 15 lat, innych typach sylwetek i przewinach (jedna podjada czekoladę z orzechami, inna pali) cellulit mamy wszystkie. I to mimo że nie jesteśmy takie ostatnie w kwestii dbania o siebie (albo tak tylko lubimy o sobie myśleć). Redakcyjną lodówkę wypełniają częściej niedojedzone zestawy sushi i sałatki, niż resztki pikantnych skrzydełek BBQ. Może nie jesteśmy z tych, które meldują się na siłce przed pracą, ale każda ma na sumieniu romans z jakąś formą regularnej aktywności fizycznej.
Na pierwszy ogień poszło Serum wyszczuplająco-drenujące z ekstraktem z zielonej kawy. Testować miała je redakcyjna koleżanka nr 2, nieukrywająca swojego sceptycznego nastawienia. Nauczona złymi doświadczeniami z tanimi kosmetykami, nie schodzi poniżej pewnej półki cenowej, uznając że po prostu szkoda jej czasu na wcieranie w siebie nieefektywnego preparatu. Mimo niedostatku wiary używała produktu dwa razy dziennie – po wieczornej kąpieli i zaraz po przebudzeniu. Początek był niezbyt fortunny, jak zresztą u większości dziewczyn stykających się z wyszczuplającymi kosmetykami Eveline po raz pierwszy.
– Wysmarowałam się grubą warstwą serum jak zwykłym kremem. Miało delikatnie kawowy zapach i ładnie się wchłaniało, więc naiwnie pomyślałam, że nie zaszkodzi posmarować nim także łydek i brzucha. Po kwadransie leżałam pod kołdrą trzęsąc się z zimna. Nie przypuszczałam, że efekt chłodzący będzie aż tak silny, myślę, że to też kwestia pory roku, w lato pewnie przyniósłby mi ulgę – kwituje początek przygody z serum.
Pierwsze efekty można było zobaczyć już po sześciu dniach. Skóra była ładnie napięta, uelastyczniona i wyraźnie gładsza, zaczęły znikać też drobne krostki na pośladkach. Po czterech tygodniach uda nie stały się idealne, ale były bardziej sprężyste i znacznie przyjemniejsze w dotyku.
– Serum z zieloną kawą ma podobne działanie, co używany przeze mnie przed sezonem cztery razy droższy produkt, którym dotychczas się zachwycałam. To naprawdę dobry zamiennik, będę go stosowała dalej, tym bardziej, że bardzo odpowiada mi zapach – podsumowuje.
Dla siebie do wypróbowania wybrałam Remodelującą maskę antycellulitową, która do sklepów trafi w maju. Z kilku powodów. Po pierwsze miałam już doświadczenia z serum rozgrzewającym Eveline, które przyniosło co prawda efekty, ale jego każdorazowe zastosowanie sprawiało, że nerwowo chichotałam, czekając aż efekt rozgrzewający minie. Z drugiej strony od czasu materiału o kremach na wiosnę polubiłam zabawy w domowe SPA. Działają czy nie, to odprężające rytuały. Zbanalizowana przez kobiece magazyny, ale całkiem potrzebna „chwila dla siebie”.
Produkt został zainspirowany profesjonalnymi zabiegami kosmetycznymi stosującymi metodę tzw. body wrappingu. Polega ona na obwinięciu folią spożywczą (tą plastikową, nie aluminiową) nasmarowanych maską partii. Ciasne zawinięcie ciała usprawnia krążenie, otwiera pory i powoduje lepsze wchłanianie produktu. Potem kwadrans pod kocem i wcieranie resztek kosmetyku. Zabieg należy powtarzać co 3-5 dni, a dla lepszych efektów można go wydłużyć aż do 45 minut. Ja zatrzymałam się na półgodzinnej sesji, podejrzewam jednak, że przy upałach nie miałabym problemu i z kilkoma kwadransami.
Niewątpliwym plusem był dla mnie fakt, że mogłam używać preparatu tylko dwa razy w tygodniu. Jeśli systematyczność nie jest i waszą mocną stroną, maska będzie prawdopodobnie najlepszym wyborem z rodziny Eveline 4D. Ale do sedna: Bóg istnieje! Maska działa! Jak nakreśliłam powyżej nie stosowałam jej nawet „z maksymalną mocą” – nie dotrwałam do 45 minut pod folią i sporadycznie używałam ją jako balsamu w dni wolne od body wrappingu (co zaleca producent). Cellulit pokonany, ja dumna i blada. To znaczy pokonany jak pokonany – nie zniknął, ale nie widać go na pierwszy rzut oka, a czy nie o to tak naprawdę chodziło?
Redakcyjnej koleżance numer 1 (tej od „drenażu mózgu”) niestraszne są wrażenia, które trudno zaliczyć do jednoznacznie przyjemnych. Decyduje się na przetestowanie Liftingującego serum maksymalnie wyszczuplającego 4D (tego samego, od którego starszej generacji nerwowo chichotałam). Żeby wzmocnić działanie kosmetyku redakcyjna koleżanka numer 1 kupuje dodatkowo szczotkę ryżową na dziale gospodarczym jednego z hipermarketów. – Jestem hardcore’m, jeśli chodzi o takie doświadczenia – śmieje się – Pewien poziom masochizmu, o ile mam w perspektywie oczekiwane efekty, zawsze sprawia mi przyjemność. Chyba na podobnej zasadzie zawsze lubiłam sporty wyczynowe i nie miałam problemu ze zrzucaniem dodatkowych kilogramów – opowiada.
Koleżanka numer 1 mówi, że serum ma już zaklepane stałe miejsce w jej łazience, na rezultaty przy tak intensywnym stosowaniu musiała czekać niewiele ponad dwa tygodnie. Na fali entuzjazmu sponsorowanego przez szybko widoczne efekty, postanowiła dodatkowo zrobić detoks od wszystkich soków i kaw, które zastąpiła wodą. Jak u wielu szczupłych, wysportowanych kobiet jej problemem był cellulit wodny, pojawiający się czasowo w określonych fazach cyklu.
– Po miesiącu w ogóle nie widzę u siebie pomarańczowej skórki. Serum w połączeniu z regularnymi masażami szczotą rozbiło tkankę tłuszczową i ujędrniło pośladki, mam wrażenie, że są bardziej sterczące. Różnicę zauważył najpierw mój facet, więc coś jest na rzeczy. Na pewno spróbuję jeszcze maski do owijania, uwielbiam takie domowe zabiegi – podsumowuje.
Ostatniej z czterech wspaniałych dostaje się skoncentrowane serum na noc, które wystarczy aplikować raz na dobę. Koleżanka nr 4 jako jedyna ma (lub też przyznaje się, że ma), cellulit tłuszczowy, którego pozbyć się jest o wiele trudniej, niż wodnego.
– Cellulitem przestałam się przejmować po urodzeniu pierwszego dziecka. Wiadomo, że fajnie przypominać modelkę Victoria Secret, ale są większe problemy niż wygląd własnego brzucha, a już na pewno przyjemniejsze zajęcia, niż terapie ultradźwiękami, o operacjach usuwających cellulit nie wspominając. Nie spodziewałam się spektakularnych efektów, zdziwiłam się, że w ogóle cokolwiek się zmieniło. Myślę, że moje nogi wyglądają już wystarczająco dobrze na krótkie sukienki, natomiast jeśli chodzi o bezwstyd na plaży, brakuje mi chyba jeszcze kilku tygodni – mówi. Redakcyjna koleżanka nr 4 nie pozbyła się przez miesiąc cellulitu, ale zauważyła wyraźny efekt wyszczuplający i ujędrniła obwisły brzuch.
– Zawsze śmiałam się z tych wszystkich obietnic z rodzaju „podnosi biust o 3 cm”, „smarujesz i chudniesz”, ale teraz trochę żałuję, że nie zmierzyłam się dokładnie centymetrem zanim zaczęłam używać serum, jestem pewna, że zmniejszył mi się obwód ud i bioder. Nie chodzi rzecz jasna o jakieś realne chudnięcie, tylko o lepsze ułożenie tkanki, która wydaje się bardziej zbita – opowiada.
Do preparatów na cellulit trudno nie mieć ambiwalentnego stosunku. Z jednej strony jesteśmy realistkami i nie oczekujemy, że krem za dwadzieścia kilka złotych zagwarantuje nam wymiary 90-60-90 czy sprawi, że z początkiem sezonu zrobimy z ulubionych jeansów postrzępione jeansowe majtki, żeby wyeksponować nowe pośladki. Z drugiej…no cóż. Poetyka reklam leków i środków czystości robi swoje. Wszystko musi być „zabite na śmierć” i to najlepiej natychmiast. Zdobycie się na codzienny wysiłek wcierania w siebie jeszcze jednego preparatu (bo czyż nie używamy już i tak masy odżywek, kremów i toników) bywa często najtrudniejszym krokiem. Użyłam pięć razy na krzyż, popiekło, żądam efektów. Tymczasem efekty „na już” są zarezerwowane dla klientek klinik chirurgii estetycznej.
Wszystkie dziewczyny zobaczyły efekty systematyczności połączonej z produktami i z produktów Eveline nie zamierzamy rezygnować. Cellulit nie jest chorobą, ale czymś, co dotyczy niemal każdej kobiety. Coraz lepiej zdajemy sobie z tego sprawę i staramy się po prostu o siebie dbać, zamiast wieść nierówną walkę z własnym ciałem. Obowiązujące standardy estetyczne, z których pręgierza ciężko wyswobodzić się w jednym pokoleniu, to już zupełnie inna bajka. Wiele jeszcze okładek z nieretuszowanymi udami pójdzie do druku, zanim zdejmiemy z siebie gorset wstydu.
Oczekiwanie, że jakikolwiek krem, nieważne czy za 20 czy za 220 złotych, raz na zawsze wyrzeźbi nasze uda i to przy braku ruchu i diecie bogatej w tłuszcze i cukry to efekt drenażu mózgów kampaniami reklamowymi. A jeśli chodzi o Slim Extreme 4D, to efekty są więcej niż zadowalające, przy tej cenie zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że powalające. Redakcja gorąco poleca. Wszystkimi nóżkami i rączkami, czy może raczej testowymi udami i pupami.
Materiał został przygotowany we współpracy z firmą Eveline Cosmetics.