
Joanna Mucha napisała książkę. Każdy, kto spodziewał się, że o polityce, będzie w błędzie. "Wszystko się stało" to historia o tym, co może nas czekać po kataklizmie. Główną bohaterką uczyniła kobietę pozornie podobną do siebie. Nam mówi, czy wierzy w nadchodzący koniec, opowiada też o dojeniu krów, kulturze - nie tylko politycznej i ile razy jeszcze zobaczymy ją na sejmowej mównicy.
REKLAMA
Po co Pani pisanie, czy nie wystarczy Pani politykowanie?
To byłoby dobre pytanie, gdyby zdarzył się taki moment, w którym sobie postanowiłam: O, napiszę. Ale tak nie było. Dobry rok zanim zaczęłam pisać, rosło ciśnienie. Miałam wrażenie, że jak tego z siebie nie wyrzucę mrocznego przeczucia, że coś złego się zbliża, to się uduszę. W pewnej chwili trzeba to było zrobić.
Kiedy ona nastąpiła?
1 sierpnia 2014 r. Dokładnie pamiętam, bo związana jest z tym anegdota. Spotkałam się ze znajomym, wcześniej rozmawialiśmy o tym, że on wydał książkę. Przyniósł mi ją wtedy, a ja tylko bąknęłam, że może w końcu kiedyś napiszę swoją. A on wyrwał mi książkę, otworzył ją i napisał: Pani Joannie, z życzeniami udanego debiutu. Wróciłam do domu i... zaczęłam pisać.
Od razu zgłosiła się Pani do wydawnictwa?
Do wydawnictwa zgłosiłam się, kiedy książka była gotowa - to musiał być początek 2016 r. De facto skończyłam pisać jesienią 2015. Potem był długi etap czytania, poprawiania, proszenia o opinie itd. Kiedy kilkoro znajomych, którzy żyją z pióra, powiedziało, że jest ok, napisałam do wydawnictwa.
Po informacji o Pani debiucie myślałam przez moment, że musi chodzić o kogoś innego.
Podobnie było w wydawnictwie. Kiedy już zorientowali się, że to ta Mucha, spodziewali się powieści politycznej.
Albo autobiografii, które politycy zazwyczaj piszą. Trzeba przyznać, że tematycznie oderwała się Pani od polityki, poświęcając uwagę końcu cywilizacji, jaką znamy.
Albo autobiografii, które politycy zazwyczaj piszą. Trzeba przyznać, że tematycznie oderwała się Pani od polityki, poświęcając uwagę końcu cywilizacji, jaką znamy.
Nie sądzę, żebym oderwała się od polityki, nie tyle polskiej, co światowej. Jest wiele osób, które w tej chwili czytają tę książkę i piszą do mnie sms-y, że odbierają jej treść jako dużą metaforę. Ja odpowiadam, że gdyby tak było, musiałabym mieć niezłą umiejętność przewidywania przyszłości.
Co ma pani właściwie na myśli?
Mam głębokie przeczucie, że świat kroczy ku przepaści. Pozostaje tylko pytanie, czy jeśli truchcikiem i z niewielką zadyszką dobiegniemy do niej, to czy zrobimy ten ostatni krok, czy też uda się nam przed nim powstrzymać. Świat ma ponapinane mięśnie w wielu obszarach: ekonomicznym, demograficznym, społecznym, ekologicznym. Trudno dziś przewidywać, z której strony rozpocznie się ten proces, ale wszystko może posypać się jak domek z kart. I jeśli to się zdarzy, to pozostaje tylko pytanie, jaki świat ukształtuje się po tym.
Ten w pani książce nie napawa raczej optymizmem. Wszystko, co o życiu wiedziała główna bohaterka książki Anna, okazuje się kompletnie nieprzydatne.
Jesteśmy często krytyczni wobec dzisiejszego świata. Ja też należę do tego grona i uważam, że wiele w naszym świecie można poprawić. Ale jestem też przekonana, że odtworzenie - mimo wszystkich błędów - dobrze działającej cywilizacji w nowych warunkach po prostu się nie uda. Jest taki fragment, w którym piszę, że zbyt łatwo pozwoliliśmy sobie zapomnieć o tym wszystkim, co jest niezbędne do przeżycia. Dużo czasu spędziłam wyobrażając sobie, czego by brakowało, co byłoby największym problemem w razie katastrofy.
Co?
Jestem mieszczuchem, nie mam zielonego pojęcia o tym, w jaki sposób wygląda życie na wsi. Specjalnie pojechałam na wieś, żeby o 5 rano obserwować obrządek przy krowach, żeby zobaczyć, co to jest ta sianokiszonka, jak pachnie, czym są wysłodki i poznać całą masę innych rzeczy, o których piszę. Wykonałam to ćwiczenie i okazało się, że byłabym kompletnie bezradna. Tak jak pewnie większość z nas. Mam nadzieję, że kilka osób po przeczytaniu tej książki pomyśli o tym dwa lub trzy razy.
Anna też jest mieszczuchem, ma bardzo bliskie związki z polityką, jest matką dwóch synów. Zupełnie jak pani.
Z całą pewnością wiele osób będzie doszukiwać się podobieństwa między nami, to oczywiste. Ale celowo tworzyłam tę postać tak, żeby była bardzo ode mnie inna. Anna podejmuje zupełnie inne wybory, niż te, które ja bym podjęła.
Annie, która po TYM, nieokreślonej do końca apokalipsie, pomaga Teresa, mam wrażenie, kobieta z wiedzą jak przetrwać. Pracuje na roli, umie polować, umie się też bronić. To ciekawy zabieg, bo to zazwyczaj atrybuty mężczyzny.
Bardzo wiele osób zwraca uwagę, że to prawdopodobnie jedna z pierwszych książek post-apo pisana przez kobietę i z kobiecej perspektywy. W jednej z recenzji zarzucono mi, że to nie post-apo tylko odcinek serialu 'mieszczuch na wsi'. Rzeczywiście, główne postaci to kobiety. Ale kto, do diabła, inny niż kobieta miałby w książce uczyć dojenia krów? Facet? Do tej pory post-apo to była sztuczna inteligencja, broń, walki gangów itp. U mnie też trochę tego jest, ale patrzymy na świat z zupełnie innej perspektywy.
Mężczyźni we "Wszystko się stało" są zresztą dość odpychający. Z jednej strony, mamy dzikich, kierujących się właściwie zwierzęcym instynktem, z drugiej są normalni, ale niezbyt dobrzy.
No właśnie wcale tak nie jest (śmiech). Wszyscy to mówią, a ja się z tym kompletnie nie zgadzam. Moim zdaniem, wszystkie postaci są tak samo odpychające, dla mnie Anna pod wieloma względami nie jest ok. To, że dzicy zachowują się tak, a nie inaczej wynika z atawizmu, mężczyźni są fizycznie silniejsi, biorą sobie władzę i tyle. Za to bardzo pozytywną postacią jest Zbyszek [poznajemy go pod koniec historii, należy do społeczności, gdzie trafia Anna - red.]. To młody chłopak, nieprawdopodobnie wrażliwy i rozumiejący wszystko, co się wokół niego dzieje.
No właśnie wcale tak nie jest (śmiech). Wszyscy to mówią, a ja się z tym kompletnie nie zgadzam. Moim zdaniem, wszystkie postaci są tak samo odpychające, dla mnie Anna pod wieloma względami nie jest ok. To, że dzicy zachowują się tak, a nie inaczej wynika z atawizmu, mężczyźni są fizycznie silniejsi, biorą sobie władzę i tyle. Za to bardzo pozytywną postacią jest Zbyszek [poznajemy go pod koniec historii, należy do społeczności, gdzie trafia Anna - red.]. To młody chłopak, nieprawdopodobnie wrażliwy i rozumiejący wszystko, co się wokół niego dzieje.
Ale on jest jeden...
Rzeczywiście, w świecie, który skonstruowałam, mężczyźni przejmują władzę. Nie wynika to jednak z mojego przekonania o tym, że są lepsi lub gorsi, ale z poczucia, że gdy zostajemy bez sądu, policji, bez całego ładu społecznego, to nasze hamulce moralne zanikają. I kiedy pozwoli się sobie na zrobienie czegoś obrzydliwego raz, to potem te obrzydliwości przychodzą z coraz większą łatwością. Chodziło o pokazanie mechanizmu, który jest niestety często mechanizmem siły fizycznej.
We "Wszystko..." nie ma hamulców. Bywa Pani bardzo brutalna. Od opisów zachowań włos jeży się na głowie. Gwałty i przemoc były naprawdę aż tak potrzebne?
Były, bo jeśli zderzamy się z pierwotnymi instynktami, to nie ma miejsca na moralność, poprawność polityczną, nie ma żadnego uprzywilejowania dla słabszych. Dlatego w tym świecie nie ma litości dla kobiet, dla dzieci albo dla niepełnosprawnych. Chciałam pokazać, że to jest wybór naszej kultury. Kultury, o którą musimy walczyć, bo bez niej wszyscy słabsi, wcześniej czy później zostaną potraktowani w taki sposób.
Anna wszystko traci. Sądzi Pani, że w ten sposób sprawdziła swoje człowieczeństwo?
Ja bym tak do tego nie podeszła, ale z całą pewnością to, co dzisiaj decyduje o naszej pozycji w różnego rodzaju grupach, mogłoby się okazać absolutnie i kompletnie nieprzydatne, gdyby rzeczywiście coś złego się wydarzyło. Część z nas, w ekstremalnych warunkach, czy to w warunkach wojny czy klęsk żywieniowych, nie byłaby w stanie sobie poradzić.
Można się zastanawiać, czym w ogóle jest normalność.
No tak. To był jeden z moich celów, żeby sobie zadać pytanie, co powoduje, że jesteśmy normalni i jakoś normalnie funkcjonujemy. A wracając do brutalności - nie chciałam wywołać kontrowersji - celem było pokazanie człowieka odartego z kultury. To jest tym bardziej istotne dzisiaj, kiedy mówi się, że poprawność polityczna nie jest potrzebna. Może do kogoś to przemówi.
Skoro przy poprawności i kulturze politycznej jesteśmy, wyobraża sobie pani, że koledzy z PiS zajrzą do książki?
Zapewne linia przekazu partyjnego będzie taka, że bez czytania wiadomo, że to śmierdzi i dotknięcie grozi zarażeniem. Nie mam tam przyjaciół, którym chciałabym książkę przekazać. Ale jeśli ktoś do niej zajrzy, będzie mi miło.
Wcześniej rozmawiałyśmy, że jako cywilizacja stoimy nad przepaścią. Czy jako polityk czuje pani większą odpowiedzialność za jej ewentualny upadek?
(chwila ciszy) Gdybym powiedziała, że czuję odpowiedzialność, to byłoby to o wiele za mało.
No dobrze, ktoś stwierdzi: ta Mucha tylko gada, co ona tam wie o prawdziwym życiu.
Nie pochodzę z rodziny, w której zostałabym wyposażona na przyszłość w pieniądze czy jakiekolwiek inne ułatwienia. Dzięki własnej pracy znalazłam się w tym miejscu, w którym jestem. Ale zanim weszłam do Sejmu, wykładałam na KUL-u i na rękę dostawałam 1200 zł. Dorabiałam, dawałam sobie radę, ale wiem doskonale, czym jest bieda.
Bardzo wielu moich znajomych polityków także. Są wśród nich tacy, którzy chodzili do rodziców na obiad, bo nie mieli za co go sobie zrobić. Potem wychodzili na prostą, zakładali firmy, stawali się specjalistami, dopiero później wchodzili do Sejmu.
Z drugiej strony, czym teraz się zajmujecie się państwo w Sejmie...
Z drugiej strony, czym teraz się zajmujecie się państwo w Sejmie...
Rzeczami, którymi nie powinniśmy się zajmować. Mnie naprawdę szlag trafia, gdy debatujemy nad objawieniami fatimiskimi albo rozmawiamy przez tydzień o tym, czy fajnie było przywitać Donalda na dworcu. Sorry, kogo to do jasnej cholery obchodzi? Ludzi obchodzi to, że dziewczyna nie nie ma prawa do funduszu alimentacyjnego ani do 500 plus. A o tym nie chce się rozmawiać.
Mówi pani o ludzkim dramacie, którym również uczyniła pani ważny wątek książki. Tyle że jego skala uderzyła mnie dopiero po jakimś czasie, kiedy przeszłam nieco nudne opowieści o wykopkach i dojeniu krów...
(śmiech) Wielu osobom mówię, żeby przetrwały pierwszy rozdział, choć kilka mówiło mi, że właśnie ten pierwszy im się najbardziej podoba. Ja najbardziej lubię trzeci. Generalnie mam poczucie, że gdyby ta książka dostała jeszcze dwa lata - rok na przemyślenie i jeszcze jeden na poprawki, wyszłoby to jej na dobre.
O, tak po prostu się pani przyznaje?
Mam świadomość pewnych braków. Z drugiej strony, za rok, dwa lata książka mogłaby się zdeaktualizować. Do tego wprowadzanie kolejnych zmian przy mojej pracy i możliwościach czasowych byłoby potwornie trudne.
Są wśród nich pani koledzy z PO?
Mam świadomość pewnych braków. Z drugiej strony, za rok, dwa lata książka mogłaby się zdeaktualizować. Do tego wprowadzanie kolejnych zmian przy mojej pracy i możliwościach czasowych byłoby potwornie trudne.
Są wśród nich pani koledzy z PO?
Dopiero teraz się dowiadują. Reagują z ogromnym zaskoczeniem, ale jest też kilka osób, z którymi jestem mocno zaprzyjaźniona, od których słyszę: "Wow, świetnie!". Zadają mi też pytanie: "Kiedy na to Mucha czas znalazłaś!"
No właśnie, może książka jest rodzajem furtki, oznaką, że powoli się pani ewakuuje z polityki?
No właśnie, może książka jest rodzajem furtki, oznaką, że powoli się pani ewakuuje z polityki?
Mam wrażenie, że wszyscy ludzie, którzy siedzą w polityce, wcześniej czy później albo częściej lub rzadziej, tej polityki miewają dość. To jest immanentna część bycia w tym zawodzie, bo ten zawód jest okrutny i bardzo obciążający psychicznie dla tych, którzy podchodzą do niego poważnie. Ale nie, nigdzie się nie wybieram! (śmiech). Traktuję powstanie książki w dużym cudzysłowie jako swego rodzaju hobby. Miałam potężną frajdę z każdego dnia, kiedy mogłam usiąść do komputera i pisać.
Śpiewać też?
Kocham śpiewać. W ogóle nie przejmuję się opiniami na ten temat. Często o tym, że jakiś artykuł w tabloidzie powstał na mój temat, dowiaduję się z kilkumiesięcznym opóźnieniem i przyjmuję go ze śmiechem. Z przejmowania się wyrosłam.
Rozumiem, że ewentualną krytykę książki przyjmie Pani z otwartą głową. Zapytam zatem, czy napisze pani coś jeszcze?
Rozumiem, że ewentualną krytykę książki przyjmie Pani z otwartą głową. Zapytam zatem, czy napisze pani coś jeszcze?
Nie wiem. Naprawdę nie wiem.
Joanna Mucha (rocznik 1976) – polska ekonomistka, polityk, posłanka na Sejm VI, VII i VIII kadencji, od 2011 do 2013 minister sportu i turystyki. Ukończyła studia na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego. W 2007 uzyskała stopień doktora nauk ekonomicznych. Wykładała na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. "Wszystko się stało" to jej debiut literacki.
