Polacy piją w pracy? Nieprawda. Jak wynika z najnowszych badań to stereotyp z przeszłości i dziś większość z nas woli nie ryzykować, kilka głębszych wychylając raczej po godzinach pracy. Dlatego... następnego dnia wielu Polaków przychodzi do pracy na kacu.
Alkoholowe zwyczaje polskich pracowników postanowił niedawno zbadać portal Praca.pl. Z ankiet przeprowadzonych wśród dwóch tysięcy użytkowników tego serwisu jawi się obraz pracujących Polaków, którego sporą częścią są ludzie wyglądający w pracy na mocno "zmarnowanych". Przy porównaniu polskich nawyków alkoholowych w pracy z innymi narodami Europy wygląda na to, że bardziej skacowani od nas bywają tylko pracownicy z Wielkiej Brytanii.
Bo prawda jest taka, że znakomita większość Polaków w ogóle unika okazji do picia większych ilości alkoholu w ciągu tygodnia pracy. Ponad 50 proc. z nas, nawet jeśli po pracy idzie zrelaksować się przy piwie czy drinku, zabawę z procentami kończy dość szybko. Tak, by rano nie było problemu z tzw. zespołem dnia następnego.
To świetnie. Jednak wśród pozostałych, aż 21 proc. pracowników z całą stanowczością przyznaje się do tego, że nie jest dla nich niczym nadzwyczajnym pojawienie się w pracy na niezłym kacu. Jedna piąta pracujących Polaków twierdzi, że wielokrotnie przychodzi do pracy po tym, gdy do wieczora nie oszczędzała się na suto zakrapianych imprezach. Prawie tyle samo respondentów (19 proc.) twierdzi tymczasem, że takie przypadki im się zdarzają, ale rzadko.
- Liczba wypitych litrów alkoholu na głowę jednego mieszkańca w Polsce w ostatnich latach znacznie wzrosła. Powoduje to więc następstwa na różnych obszarach. Jeżeli pijemy więcej, więcej z tego powodu mamy kłopotów, także w pracy - komentuje dla naTemat Krzysztof Brzózka, dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. - Jeżeli co piąty pracownik potrafi przyjść do pracy na kacu, a na przykład znaczna część tych pracowników jeździ samochodem, pracuje w transporcie, czy usługach, to nie gwarantują zachowania ani pełnego bezpieczeństwa, ani wydajności pracy - dodaje.
A co w takim razie z "kacowym", czyli urlopem na żądanie, który przysługuje w przypadkach, gdy spotykają nas nieoczekiwane zdarzenia losowe, lub zdrowotne, a który w nadwiślańskich warunkach popularnie nazywany jest właśnie w ten sposób? Większość wcale nie uważa jednak, że to najlepsze wyjście, gdy głowa pęka po wczoraj. Tu odzywa się nasza obowiązkowość. Do pracy iść trzeba, więc z telefonem informującym o nieoczekiwanej niedyspozycji zdarza się na kacu dzwonić do szefa jedynie 6 proc. pracowników. Reszta skacowanych po prostu bardzo, bardzo ciężko pracuje.
Szef PARPA przypomina tymczasem, że skacowany człowiek powinien raczej funkcjonować w łóżku. - Kac jest stanem zatrucia organizmu. To może być zatrucie produktami rozkładu alkoholu, ale może to być też ciągle zawartość alkoholu we krwi. Trudno to samemu ocenić - mówi Krzysztof Brzózka. I dodaje, że nie ma mowy o dobrej pracy na kacu. - Każdy, kto chce odpowiedzialnie pracować powinien pamiętać, że ilość wypijanego alkoholu powoduje długą, liczoną w godzinach - nawet do doby - niezdolność do pracy. W tym cały problem - podsumowuje.
Reklama.
Krzysztof Brzózka
dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych
Kac jest stanem zatrucia organizmu. To może być zatrucie produktami rozkładu alkoholu, ale może to być też ciągle zawartość alkoholu we krwi. Trudno to samemu ocenić.