Coraz świadomiej dobieramy kosmetyki – unikamy wielkich koncernów kosmetycznych, a jednocześnie szukamy produktów skutecznych i możliwie naturalnych. W te potrzeby wpasowuje się trend pielęgnacyjny stawiający na tradycyjne metody i kosmetyki. Podpatrujemy jak dbają o siebie dziewczyny pod różnymi szerokościami geograficznymi i czego możemy się od nich nauczyć.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Dwa lata temu Esther Honig, kanadyjska dziennikarka, za pośrednictwem strony coworkingowej odezwała się do kilkudziesięciu fotoedytorów z różnych stron świata. Wysłała im zdjęcie swojej twarz bez makijażu i krótką wiadomość – „Make me beautiful”. Dostała 37 przerobionych w photoshopie fotografii. Projekt szybko stał się viralem, pokazując, że wbrew pozorom nie żyjemy w globalnej wiosce, gdzie obowiązuje homogeniczny kanonu urody. Podobnie jak estetyczne preferencje różnią się też standardy i tradycje pielęgnacyjne.
Większość Polek słyszała o masce do włosów z żółtek czy przemywaniu twarzy naparem z rumianku, ale na tym kończy się rezerwuar „rodzimych” tradycji pielęgnacyjnych, wywodzących się najczęściej z PRL-owskich niedostatków. Być może to dlatego tak ochoczo testujemy na sobie produkty sygnowane lokalnością – od maliny norweskiej, przez chiński żeń-szeń, aż po błota z Morza Martwego. Urodowe Eldorado nie istnieje i tak jak nie każda Polka bije na niedzielny obiad schabowe, tak nie każda Japonka waży 40 kilo i wygląda na 15 lat mniej, niż wskazuje metryka. Opowiadamy dłuższe i krótsze historie urody kobiet z różnych stron świata.
Mgiełki i oczy
Turcji w Polsce nie kojarzymy z kobietami, pierwsze skojarzenie to, nie da się ukryć, panowie z budek z kebabem i restauracji tureckich. O tym jak dba się o urodę w tym kraju na styku dwóch kultur rozmawiam z Jolą. W Turcji spędza mnóstwo czasu, ponieważ stamtąd pochodzi jej mąż. Kiedy zaczęła poznawać kraj i jego kulturę, dziwiło ją, że wśród Turczynek za szczególnie piękną uchodzi jasna karnacja.
– Tamtejsze kobiety doskonale zdają sobie sprawę, że promienie słoneczne są szkodliwe i przyspieszają starzenie skóry, więc wiele z nich bezwzględnie ich unika. Pamiętam jak kiedyś starsza pani odchyliła przede mną chustę, żeby pochwalić się jak jasna jest jej skóra w zazwyczaj zakrytych miejscach – mówi Jola. Podstawą codziennej pielęgnacji jest krem z bardzo wysokim filtrem, bardzo popularne są też mgiełki zapachowe na bazie wody, choć psikanie się nimi nie ma walorów pielęgnacyjnych, a raczej ma za zadanie chłodzić w upalne dni.
Turczynki uwielbiają perfumy, oprócz zachodnich marek wciąż bardzo popularne są „rozlewnie”, czyli sklepy perfumiarskie, w których perfumy wlewane są na miejscu z większych kadzi do flakonów. Rzadko maluje się usta, za to kobiety opanowały do perfekcji makijaż oczu – po tym jak mocno i ciemno została pomalowana powieka można rozpoznać jak ważne jest wyjście. Świetnie znana Polakom Alania to region, gdzie bardzo popularne są profesjonalne usługi kosmetyczne, z których na wschodzie kraju mało kto korzysta.
Młode Turczynki podążają w kwestii makijażu i pielęgnacji za modą, jednak i pokolenie ich matek jest spragnione globalnych marek. To nie jest kraj kręconych w domu kosmetyków czy toników robionych z kwiatów z ogrodu. Tureccy mężczyźni nie wstydzą się dbać o urodę, w czym pomaga tzw. „koafiur”, czyli rodzaj trochę zapomnianego u nas golibrody, który dba nie tylko o fryzurę i zarost, ale też o skórę twarzy. Na wschodzie kraju kobiety rzadziej pracują, pozostając na utrzymaniu mężczyzn, mają większe rodziny i tym samym mniej pieniędzy, ale to nie znaczy że mają mniejszy apetyt na dbanie o urodę.
– Z jednych z podróży wróciłam bez depilatora. Bezbrzeżny zachwyt poznanej przeze mnie Turczynki nad tym urządzeniem sprawił, że musiałam go jej podarować. Okazało się, że od lat marzyła o idealnie gładkich nogach, a w okolicy nie można było dostać depilatorów. Co zabawne, uprzedzałam ją, że to bolesny zabieg i za pierwszym razem może się okazać, że ma ochotę rzucić depilatorem w kąt. Dodałam, żeby się nie przejmowała, bo za jakiś czas się przyzwyczai. Tymczasem ona natychmiast zabrała się do depilowania z uśmiechem na twarzy – śmieje się Jola. W Turcji każdy ma rodzinę w Niemczech i to właśnie kosmetyki są najbardziej pożądanym prezentem. W takich prezentach liczy się w pierwszej kolejności ładne opakowanie, zapach i to, żeby kosmetyk nie był dostępny na miejscu.
Nie tylko olej arganowy i henna
Olej arganowy, wytwarzany z roślin rosnących jedynie na terenie Maroka kilka lat temu był kosmetycznym przebojem, którego zawartości obwieszczała w drogerii co druga etykieta. Jednak Maroko skrywa o wiele więcej kosmetycznych sekretów. Opowiada mi o nich Agnieszka Ayoug, od lat zafascynowana krajem i tamtejszymi tradycjami pielęgnacyjnymi. Najpierw przywoziła z Północnej Afryki kosmetyki na własny użytek, a potem postanowiła zaryzykować i porzuciła pracę w korporacji, żeby otworzyć sklep Skarby Maroka.
– Do Maroka pierwszy raz pojechałam w 2004 roku, wtedy nie był to jeszcze popularny kierunek wycieczek. Pamiętam, że byłam absolutnie oczarowana pięknem Marokanek. Można by zapytać „Jakim pięknem?”, w końcu na ulicy widziałam tylko ich oczy, ale właśnie one wydały mi się takie niezwykłe. Spacerowałam po raz pierwszy po marokańskim suku (targu – przyp.red.) i co rusz napotykałam przenikliwe spojrzenie dużych, czarnych oczu – wspomina Agnieszka. – Myślę, że gdybym nie wiedziała wówczas nic o islamie, a ktoś powiedziałby mi, że noszą chusty, żeby nie onieśmielać urodą, byłabym w stanie w to uwierzyć – dodaje.
Spojrzenie Marokanki rzeczywiście może fascynować, a to za sprawą niesamowitej, zwłaszcza przy tak ciemnej tęczówce, bieli oka. Kobiety orientu podkreślają dolną i górną linię rzęs kohlem, czyli proszkiem składającym się z mieszanki ziół z dodatkiem róży, kamfory i olejku migdałowego lub kokosowy. Kohl ma właściwości obkurczające naczynka krwionośne, dzięki czemu białka oczu stają się jaśniejsze,a tęczówka bardzo. Arabskie kobiety i Berberyjki zamieszkujące tereny pustynne używają kohlu jako ochrony przed działaniem słońca, piasku i gorących saharyjskich wiatrów.
Kolejnym marokańskim sekretem urody jest woda z róż damasceńskich. Świetnie tonizuje i mocno nawilża, dlatego stosuje się ją często pod oczy i na powieki. Marokanki trzymają najczęściej wodę różaną na szafkach przy łóżku. Zaraz po przebudzeniu spryskują oczy i twarz pachnącym, różanym tonikiem który budzi skórę do życia.
– Sama jestem miłośniczką wody różanej, najczęściej w postaci okładów na zmęczone oczy. U siostry mojego męża, który jest Marokańczykiem podpatrzyłam ostatnio świetny patent – połączenie wody różanej z pokruszoną kostką ambry. Kto był w Maroku być może widział ambrę sprzedawaną na ulicach. Niepozorne kostki to najstarsze perfumy świata.W ich składzie znajdziemy wosk pszczeli, ambrę, piżmo, różany puder, wanilię i olejki eteryczne. Pokruszona kostka ambry zmieszana z wodą różaną tworzy nieziemsko pachnący tonik, który Marokanki przechowują w lodówce. Odświeża skórę i matowi cerę, jest rewelacyjny na upały – ekscytuje się Agnieszka.
Innym tradycyjnym i mało znanym kosmetykiem z regionu jest aker fassi, używany zamiast różu do policzków czy szminki. To proszek uzyskiwany z suszonych płatków maku i kory granatu. Brzmi archaicznie i niepraktycznie i mimo pięknego koloru czy zawartości cynku i witamin C, B i E, ciężko udawać, że jego używanie jest wygodniejsze niż pomalowanie się błyszczykiem. Marokanki to w większości muzułmanki, dlatego baczną uwagę zwracają na pochodzenie kosmetyków i ich skład. Stosowane produkty powinny być halal, czyli w 100% naturale, produkowane w poszanowaniu praw religijnych i natury. Większość kosmetyków produkowanych przez koncerny kosmetyczne nie spełnia tych wymogów. Szminki często zawierają tłuszcz świński, zakazane są też konserwanty chemiczne.
– Polki często współczują Arabkom, że te muszą chodzić zakryte. Uważam, że to płaskie spojrzenie. Marokanki mają w niektórych aspektach więcej wolności niż kobiety w Europie. Nie muszą konkurować z mężczyznami i wypruwać sobie żył, żeby pokazać, że są równie dobre. Jeśli się upiększają to dla siebie i dla przyjemności, a nie żeby podobać się otoczeniu. Nie są oceniane ze względu na wygląd przez obce osoby, a to, co najpiękniejsze, zachowują dla ukochanego, którego, wbrew pozorom wybierają same – tłumaczy Agnieszka.
Miłośniczki pielęgnacji skóry i włosów olejami z pewnością słyszały o olejku z opuncji figowej. To bezapelacyjnie najlepszy naturalny kosmetyk, jeśli chodzi o opóźnianie efektów starzenia się skóry. Jego działanie bywa nawet porównywane do botoksu. Olej jest wytwarzany z pestek opuncji figowej posiada wysokie stężenie nienasyconych kwasów tłuszczowych, witaminę E, fitosterole. Cena też bywa wygórowana – w Polsce średnio około 100 zł za 30 ml. Drugim typowo marokańskim olejem jest wspomniany już olej arganowy, swego rodzaju „kosmetyk na wszystko”. Ponieważ w Maroku to produkt w przystępnej cenie, kobiety używają go do olejowania włosów, wzmacniania paznokci i zmiękczania skórek, ale też nakładają go na ciało po kąpieli zamiast balsamu. Podobnie jak opuncja figowa, drzewo arganowe przeciwdziała starzeniu skóry, jest także źródłem antyoksydantów.
Na ulicach marokańskich miasteczek wciąż wiele jest kobiety o dłoniach tradycyjnie wymalowanych henną. U Europejczyków ozdobiona henną skóra nie zawsze budzi zachwyt. W pierwszych dniach tatuaż z henny wygląda perfekcyjnie, natomiast z czasem naturalnie myjąc dłonie ściera się i pozostawia czasami nieestetycznie wyglądające plamy.
– Mało kto wie, że tatuaże z henny na dłoniach powstały jako ochrona przed rozmnażaniem się bakterii na skórze. W czasach kiedy nie istniały mydła czy szampony do mycia włosów i rąk stosowano właśnie hennę, często zmieszaną z glinką ghassoul – mówi Agnieszka.
Nieodzownym rytuałem jest korzystanie z zabiegu dogłębnego oczyszczania w łaźniach zwanych hammam. Z europejskiej perspektywy rytuał jest nieomal magiczny, pełen orientu. Ma na celu dogłębne oczyszczenie ciała które skutkuje ukojeniem duszy. Do zabiegu wykorzystuje się tradycyjne marokańskie mydło savon noir (pasta z mielonych czarnych i zielonych oliwek) i rękawicę kessa. Wykonana z elastycznego materiału o ziarnistej strukturze w dotyku przypomina papier ścierny i ma podobne funkcje – wygładza skórę poprzez całkowite usunięcie martwego naskórka.
Choć opis tych wszystkich specyfików wygląda jak gdyby Marokanki były ekspertkami w dziedzinie pielęgnacji, w istocie używają o wiele mniejszej ilości kosmetyków, niż Polki. Za stuprocentowo naturalne składy i przekazywanie z pokolenia na pokolenie tradycyjnych metod pielęgnacji odpowiada wymóg halal. W Maroku nie ma zbyt wielu drogerii, ponieważ na znane nam kosmetyki najzwyczajniej nie byłoby tam wystarczającej liczby klientek. –Marokańska pielęgnacja to rytuały, przyjemność płynąca z dbania o własne ciało, nie chodzi o dążenie do ideału – podsumowuje Aga.
Po pierwsze: czerwona szminka
O stylu i dbaniu o urodę żadnej innej nacji nie napisano tyle, co o Francuzach. A ściślej rzecz ujmując – o Francuzkach i ich nonszalanckim szyku. Dbanie o wygląd polega nad Loarą bardziej na myśleniu i pamiętaniu o nim, niż inwestowaniu czasu i pieniędzy. O szczupłą sylwetkę walczy się więc raczej wbiegając na piąte piętro kamienicy i tańcząc całą noc, niż wylewając siódme poty na fitnessie. Garance Doré, francuska fotografka i ilustratorka w swojej książce pisze, że dla większości Francuzek zainicjowany sztucznie wysiłek fizyczny jest trochę absurdalny, trochę heroiczny, a przede wszystkim dziwaczny, za to większość jej znajomych pamięta o takich drobiazgach jak napinanie mięśni pośladków, kiedy czekają na autobus.
Francja to wbrew pozorom kraj, w którym gotuje się w domu, nie skąpiąc warzyw. Za szczególnie piękne uchodzą długie, perfekcyjnie wydepilowane nogi, chętnie eksponowane przez posiadaczki. Ważne są też włosy, najlepiej długie i to nawet u kobiet, które przekroczyły 40.
– Nieład na głowie Francuzek, choć wygląda na naturalny, to w większości przypadków efekt nie tyle nawet dbałości, co pamiętania o włosach. Jeśli szampon, to delikatny, bez parabenów, obowiązkowa odżywka i olejek na końcówki, płukanie zimną wodą, suszenie z głową do dołu – wylicza Ania, która po maturze wyjechała do Paryża, gdzie skończyła studia.
– To niby powszechnie znane triki, ale Francuzki stosują je nie raz miesiącu, czy naprzemiennie, jak Polki, ale raczej traktują je absolutne minimum – dodaje Ania. Francuzki bardziej niż naturze wierzą rodzimym koncernom kosmetycznym wytwarzającym kosmetyki luksusowe, wydanie nieproporcjonalnie dużej do zarobków kwoty na dobry krem nawilżający nie jest niczym dziwnym, ani nie świadczy o przesadnej próżności.
Jeśli chodzi o tradycyjną pielęgnację, w użyciu wciąż jest olej z pestek śliwki, o przyjemnym, lekko marcepanowym zapachu. Używa się go na końcówki włosów, jako nawilżającego serum po kąpieli czy w wakacje zamiast olejku do opalania. Popularne, zwłaszcza na południu są kosmetyki z dodatkiem lawendy, towaru eksportowego Prowansji, to rodzaj małego patriotyzmu. Podstawą makijażu jest brak makijażu, chociaż nie ma tu chyba dziewczyny, która nie nosiłaby ze sobą czerwonej szminki, która na ulicach Paryża wygląda naturalniej, niż gdziekolwiek indziej. Stosunkowo mało popularne, w porównaniu z PolsKą są salony manicure’u. Z niepomalowanymi, czy pociągniętymi bezbarwnym lakierem, krótkimi paznokciami można tu spotkać gwiazdy telewizji czy dyrektorki banku.
– Myślę, że w Polsce pokutuje trochę nad wyrost mit pięknej, eleganckiej Francuzki. Z mojej perspektywy to Polki są bardziej zadbane, ale niewątpliwie brakuje nam tej słynnej nonszalancji, po dobrze wyglądającej dziewczynie w Warszawie, widzisz te dwie godziny przed lustrem. Po Francuzce nie poznasz czy dopiero wstała i narzuciła na siebie przypadkowe rzeczy, które świetnie razem zagrały, czy to przemyślana stylizacja. Francja bardziej niż urodą zawsze interesowała się jednak modą i to widać – konkluduje Ania
Wieczne dziewczynki z Dalekiego Wschodu
Azjatycka pielęgnacja, najczęściej koreańska i japońska przeszła z fazy niszowej ciekawostki do kosmetycznego mainstreamu, o czym najdobitniej świadczy fakt, że niedawno koreańskie kosmetyki do sprzedaży wprowadziła Sephora. – Chyba największym mitem na temat zachowujących długo młody wygląd Azjatek jest to, że to kwestia genów – śmieje się Zuza, mieszkająca w Tokio japonistka. Piękna cera Azjatek jest efektem ciężkiej pracy i wieloetapowej pielęgnacji, jednak ciężko powiedzieć czy w istocie dbanie o urodę zajmuje im więcej czasu niż Europejkom, jako że malują się o wiele mniej i słabiej – po prostu nie muszą. To w Korei zaczęła się moda na kremy BB, łączące funkcje bazy, kremu i delikatnego podkładu wyrównującego koloryt. Azjatycka pielęgnacja to temat rzeka o którym mówić i czytać (np. na pierwszym pisanym po polsku blogu o tej tematyce – Azjatycki Cukier) w nieskończoność. Podstawą jest wieloetapowa pielęgnacja skóry. Koreanki oczyszczają skórę dwuetapowo – najpierw kosmetykiem na bazie olejków, a następnie kosmetykiem na bazie wody. W kosmetyku olejowym rozpuszczają się resztki (usuniętego wcześniej) makijażu, Azjatki wykonują też przy tej okazji masaż twarzy wzdłuż mięśni, który ma za zadanie pobudzić krążenie.
Drugi etap to doskonale znany w Polsce żel lub pianka myjąca, który usuwa kurz i innych zanieczyszczeń, z którymi nie poradził sobie poprzedni kosmetyk. Potem przychodzi czas na delikatny, nieściągający tonik, który przywraca pH skóry, a następnie na peeling kwasowy lub enzymatyczny. To bynajmniej nie koniec – czas na serum lub ampułkę, po którego zastosowaniu kładzie się na skórę krem, lub lżejszy i bardzo popularny w Azji lotion.
Pierwszym Koreańskim produktem eksportowym były maski w płachcie nasączane hydrożelem, za nimi do Europy zawitały kremy ze śluzem ślimaka, zawierającym mnóstwo kwasu hialuronowego i antybakteryjnych peptyd. Gadżety takie jak klipsy mające zwężać i podnosić koniuszek nosa, czy klej do sklejania powiek, co ma powiększać oko nie są niczym niezwykłym, ale raczej popularnymi procedurami. Oczywiście o ile Azjatki nie decydują się na operacyjne powiększenie oczu czy zwężenie nosa, chirurgia plastyczna ma się bowiem na Dalekim Wschodzie znakomicie. Podobnie jak często silnie toksyczne kremy wybielające skórę.
Mało która Azjatka zostaje też przy naturalnym, kruczoczarnym kolorze włosów. W Japonii wciąż bardzo popularne są publiczne łaźnie, gdzie często przychodzi się zrelaksować czy spotkać z koleżankami. W łaźni przebywa się nago w wielkiej bali pełnej bardzo gorącej, jak na polskie standardy wody. Wyjazdy do gorących źródeł należą do częstych weekendowych rozrywek rodzinnych.
Piękno fascynuje i odurza, ale żeby przekonać się jak bardzo jest względne wystarczy wybrać się niedaleko, bo do Włoch, w towarzystwie mało atrakcyjnej blond koleżanki, która nie będzie miała problemu ze znalezieniem adoratora. Kilka lat temu zapytałam jednej z przepięknych, drobniutkich Chinek z którymi chodziłam na wakacyjny kurs językowy czy uważają nas, Europejczyków, za brzydkich i nieforemnych. Dziewczyna zrobiła się cała czerwona i odpowiedziała, że wręcz przeciwnie, strasznie się im podobamy i nawet zastanawiały się czy nie wydają się nam szkaradne…
Jednak oprócz tego, co zostało nam dane w spuściźnie genetycznej i przekazane wraz z tradycjami pielęgnacyjnymi liczy się to, co zdecydujemy się z siebie wydobyć – mogą to być tajemnicze oczy, promienna cera czy długie, piękne włosy. Od kobiet Maroka możemy nauczyć się traktowania pielęgnacji jak magicznego, kobiecego rytuału, od Azjatek, że lepiej jest dbać, niż być zmuszoną tuszować efekty niewłaściwej pielęgnacji.
W jednej ze scen filmu „Persepolis” babcia zdradza małej Marjane, że jej piersi zachowały sprężystość dzięki porannym zanurzaniu w wodzie z kostkami lodu i wsypywaniu do biustonosza kwiatów jaśminu. To wspomnienie będzie towarzyszyło dziewczynce, kiedy opuści Iran. To jak kobiety dbają o ciało w danej kulturze to nie probierz próżności, ale raczej element kultury.