Początek czerwca to moment, w którym każda z nas odlicza dni lub tygodnie do urlopu. Czas relaksu, leniwego odpoczynku i nieprzejmowania się ani pogniecioną letnią sukienką, ani brakiem makijażu. Odpoczywa nie tylko umysł, ale i ciało. To jedyny moment w roku, trwający dłużej niż kilka dni, w którym nie patrzymy w lustro tak wymagającym wzrokiem. Kiedy pozwalamy sobie na niedoskonałość i dbamy tylko o samopoczucie. To samo należy się naszej skórze!
Nie ma lepszego momentu na pielęgnację niż wakacje. Nie tylko dlatego, że nie trzeba się malować, a skóra wystawiona na słońce wymaga dodatkowej uwagi. Nas przekonują nie tylko racjonalne, ale i zmysłowe argumenty. Podczas urlopu zamieniamy się w prawdziwe hedonistki! I dlatego na tegoroczny wyjazd postanowiłyśmy zabrać kosmetyki, które każdą najzwyklejszą pielęgnacyjną czynność zamieniają w luksusowy zabieg spa – naturalne ręcznie robione kosmetyki polskich marek, które pachną i wyglądają jak smaczny deser i elegancki gadżet w jednym.
Zacznijmy jednak od niepodważalnych faktów – dlaczego kosmetyki naturalne w okresie wakacyjnym sprawdzą się lepiej niż te "zwykłe", drogeryjne?
Ponadto, badania naukowe potwierdzają, że naturalne substancje są przez skórę po prostu lepiej tolerowane niż substancje syntetyczno-chemiczne. Dzięki temu pobudzają skórę do pracy, wspomagając ją w jej naturalnych funkcjach fizjologicznych. W praktyce oznacza to, że naturalnym kosmetykom dużo łatwiej jest skórę oczyścić czy nawilżyć oraz że będą one bardziej wydajne i skuteczne. Oczywiście, nie zmienia to faktu, że aby poprawiły kondycję naszej skóry, muszą być odpowiednio dobrane. Ale to kwestia czytania składu ze zrozumieniem, co w tym wypadku jest dużo łatwiejsze niż w podczas wyboru kremu w drogerii.
Minusy? Jedyne, jakie na etapie testowania kosmetyków przed wakacjami udało nam się ustalić to krótsza data przydatności i konieczność trzymania niektórych w lodówce. Plusy? Wielka ekscytacja. Faktem jest, że naturalne kosmetyki polskich marek mają doskonały marketing. Szklane eleganckie opakowania od pierwszego kontaktu z kosmetykiem pozwalają nam myśleć, że mamy w rękach coś naprawdę luksusowego. Opisy składów i zdjęcia tak apetyczne, że zaczyna nam kapać ślinka... I ten zapach! Kiedy otwierałam swoje pudełko, po rozdarciu kurierskiej folii byłam przekonana, że coś się w środku musiało rozlać, tak silny to był aromat! Nie pozostało nam nic więcej, jak przetestować wszystkie kosmetyczne cudeńka, zanim wybierzemy te jedyne perełki, które polecą z nami w wakacyjną podróż.
Lush Botanicals
To kosmetyki produkowane w Polsce bez syntetyków, konserwantów i toksyn na bazie naturalnych olejów tłoczonych na zimno, roślinnych ekstraktów, olejków eterycznych i wód kwiatowych. Ich przydatność to 10 tygodni.
Testowałyśmy: serum antyoksydacyjne Cream in the city, serum pod oczy Stardust oraz tonik odświeżający Juice in motion
- To serum rzeczywiście robi różnicę – rekomenduje jedna z redakcyjnych koleżanek. Jest drogie (215 zł), ale bardzo wydajne. Skóra jest po nim aksamitna, miękka, przyjemna w dotyku. Obcowanie z tym kosmetykiem jest bardzo miłe, naturalny zapach róży damasceńskiej przez pierwsze dni utrzymuje się w moich nozdrzach jeszcze przez ok. 2 godziny po nałożeniu kremu. Potem się przyzwyczajam – dodaje Agata. Serum okazuje się kremem lekkim, idealnym pod makijaż – wchłania się bardzo szybko, nie pozostawiając tłustego filmu. – Nic się nie roluje, rozmazuje, podkład leży, jak ulał. Po użyciu tego kremu w żadnym miejscu mojej twarzy nie ma suchych miejsc. To ewenement, bo niestety większość kremów sprawia, że moje czoło się świeci, a np. okolice nosa są suche i ściągnięte. I chroni przed opalenizną! Cały dzień chodziłam po słońcu mając tylko to serum i nawet się nie zaróżowiłam – komentuje.
Sporym (pozytywnym) zaskoczeniem okazało się serum pod oczu Stardust – to kosmetyk, który działa od razu. - Nazwa Stardust nie jest w najmniejszym nawet stopniu przesadą. Na początku stosowania serum trochę narzekałam, że muszę odczekać, by móc położyć korektor pod oczy, jednak po którymś użyciu doszłam do wniosku, że sam krem tak rewelacyjnie rozjaśnia, że nie potrzebuję już nawet korektora. Błysk w oku – bezcenny! - rekomenduje Agata. To serum to wybór idealny na wakacje!
Ostatnim z testowanych produktów marki Lush Botanicals był sok/tonik odświeżający o obłędnym zapachu. – Toników nigdy nie wcieram w skórę wacikiem, tylko wklepuję dłońmi bezpośrednio w twarz. Kiedy skropiłam dłonie lushowym olejkiem zobaczyłam w nim olejowe oka – co trochę wzmogło moją czujność. Niektóre fragmenty mojej twarzy lubią błyszczeć, a tłuste kosmetyki bez wątpienia w tym pomagają. Na szczęście tonik Lush świetnie nawilża, ale nie natłuszcza. Fajna jest konieczność wstrząśnięcia kosmetykiem. Szybciutko się wchłania, więc nie trzeba przez kolejne 5 min chodzić po mieszkaniu i czekać, aż będzie można nałożyć krem - komentuje Agata.
Wydajność – jak wszystkie produkty Lush, które w ramach tych testów używałyśmy – mocne 10/10.
Creamy
Filozofia marki Creamy to wyższa szkoła jazdy. Otóż producent proponuje, byśmy same komponowały skład swoich kosmetyków, dając nam do dyspozycji bazę i składniki, które "coś" robią. Można skorzystać z porad eksperta, można też postawić na sprawdzone mieszanki i czyste substancje. My wybrałyśmy rozwiązanie numer dwa. Jak poszło?
Testowałyśmy olej z zielonej kawy, olej z nasion malin i krem Moringa Forever
- Ja patrzyłam na olej, a on patrzył się na mnie. Na usta cisnęło mi się „ale co ja mam z nim robić”? Produkty Creamy to takie kosmetyczne DIY. Masz tu pani środek, idealny na zwalczanie cellulitu i rób z nim, co chcesz – śmieje się Nino. Po lekturze okazuje się, że tak olej z nasion malin, jak i z zielonej kawy można dodawać do wszystkich kosmetyków, jakie mamy na półkach. Olej z zielonej kawy sprawdzi się głównie w balsamach do ciała – ma silne działanie wyszczuplające i antycellulitowe. Za to dodany do kremu do twarzy nada mu właściwości odmładzających, przeciwzapalnych i łagodzących.
Olej z nasion malin polecany jest osobom ze skłonnością do wysuszania skóry i podrażnień, ale ma też działanie zapobiegające powstawaniu zaskórników (można zrobić z niego tonik). Dodany do kremu na dzień dodatkowo ochroni twarz przed działanie promieni UV (ma naturalny filtr wynoszący od 20 do 50 SFP, w zależności od partii produktu).
Krem Moringa Forever jest kosmetykiem o klasycznej, kremowej konsystencji i bardzo delikatnym, świeżym zapachu... mokrej ziemi? Gliny? Może alg? Jest dość ciężki, sprawdzi się zatem na noc. Dość kiepsko znoszę kosmetyki, które nie wchłaniają się do końca (krem pozostawia lepki film na skórze), ale dla tego efektu naprawdę warto. Rano skóra jest miękka i gładka, mam cerę mieszaną więc dotąd budziłam się ze świecącym czołem. Nie z tym kremem.
Fridge by yDe
"Świeże jedzenie dla skóry" prosto z lodówki przygotowane przez zespół biologów i biotechnologów, którzy według producenta są jak mistrzowie kuchni, tylko gotują nie dla zmysłu smaku, a zdrowia naszej cery. Składniki wszystkich "dań" rosną na ekologicznych uprawach na północy Europy, a olej różany pochodzi z XIII-wiecznego opactwa cysterskiego. Wszystko to brzmi bajecznie, dlatego przed testem tych produktów wstrzymałyśmy oddech. Zwłaszcza, że ceny do niskich nie należą. Przy pierwszym kontakcie z tymi kosmetykami ma się poczucie, że producentka zamierza swoim klientkom złagodzić ból portfelowego drenażu. Kosmetyki są piękne: mleczne szkło, elegancki design i jeszcze ten kryształek przyczepiony do pompki. I naprawdę wszystkie te fontanny i wodotryski nie miałyby żadnego znaczenia, gdyby produkt okazał się słaby...
Testowałyśmy: krem 1.1 - Face the cream, 1.2 Water Coat, 1.4 Eye, 4.1 Coffee Eye
Na opakowaniu napisane jest, że krem (1.1) w ciągu 28 dni zmniejsza istniejące zmarszczki o 35 proc. oraz zapobiega powstawaniu nowych, a dzięki zawartości oleju różanego działa uelastyczniająco i antyoksydacyjnie. Oczywiście, trzyma się go w lodówce, ponieważ nie ma w nim ani grama konserwantów. – Ma konsystencję gęstej, ubitej śmietanki. Już samo to, powoduje, że pozostaję z wrażeniem nakładania na twarz nie tyle kosmetyku, ale odżywczego eliksiru – komentuje Kasia. - Zaskoczyło mnie, że krem jest bardzo wydajny. Niewielka ilość wystarczy, by rozprowadzić go na całej twarzy. Mimo że to krem na dzień, raz użyłam go na noc. Byłam bardzo zaskoczona, że moja twarz po przebudzeniu miała przyjemny "woskowy" filtr. Żaden krem, nawet bardzo drogich marek nigdy nie spowodował, że skóra była tak idealnie natłuszczona i odżywiona. Za to wielki plus. Jeśli po paru dniach skóra jest w takiej formie, to co będzie po miesiącu? – dodaje.
Wodny płaszcz, czyli krem Water Coat daje podobne wrażenia. Przyjemna, lekka konsystencja, szybkie wchłanianie, piękny zapach i uczucie świeżości przez większość dnia. Z kolei różany krem pod oczy 1.4, produkowany na kilka dni przed wysyłką, działa cuda na spuchnięte powieki o 6 rano i zmęczone oczy po całym dniu. Krem pod oczy z ekstraktem z kawy świetnie nawilża. Doskonale się wchłania, jest nieprawdopodobnie wydajny. Oczy faktycznie wyglądają na wypoczęte. - Co tu dużo mówić, kiedy zbliżasz się do 40. obszar w okolicy oczu to strefa minowa. Zmarszczki, delikatna skóra, zmęczenie – wszystko odbija się w tych okolicach. A ten krem to po prostu saper. Rozbroi zmęczenie, nawodni suchą skórę. Zimny, niezwykle delikatny, działa na skórę jak balsam – rekomenduje Kasia.
Co znaczące, po teście kosmetyków Fridge wszystkie mamy jeden problem – wątpliwe czy uda nam się zużyć te kosmetyki w ciągu 2,5 miesiąca (tyle trwa okres przydatności), tak bardzo są wydajne...
Iossi
Jedna z tańszych testowanych przez nas marek, za to z bardzo kuszącą ofertą. Składy kosmetyków Iossi są imponujące – wyselekcjonowane ekologiczne składniki, etyczna produkcja, zero syntetycznych barwników i zapachów. Wszystko to za cenę tylko trochę wyższą od kosmetyków drogeryjnych, syntetycznych od początku do końca.
Testowałyśmy: Naffi nawilżający krem awokado&jojoba, rozświetlające serum do twarzy, cukrowy peeling do ciała Rozmaryn&Limonka, maskę ujędrniająco-oczyszczającą Granat&Wino, masło do ciała May Chang
To za Iossi stoi ten piękny, obezwładniający zapach, który swoją intensywnością przekonał mnie, że coś musiało się rozlać w paczce, jaka przyszła do mnie pocztą. Okazało się, że to peeling do ciała Rozmaryn&Limonka. Tego zapachu nie da się opisać – świeży, słodki, ziołowo-cytrusowy. Boski, tak powinny pachnieć wakacje! A działanie, no cóż, to ideał.
Dla tych z nas, które poznały kremy Lush Botanicals czy Fridge, krem Iossi nie stanowi konkurencji. Konsystencja najbardziej zbliżona do "zwykłego" kremu, podobnie jak wrażenia na skórze. Nawilża i szybko się wchłania, nadaje się pod makijaż. Jednak Naffi to mocny zawodnik w kategorii "jakość a cena". Ten krem dzielą kilometry od kremów drogeryjnych – jest wydajniejszy, a jego działanie nawilżające i kojące dla skóry jest nieporównywalnie lepsze z tym, co dostaniecie za 20 zł w Rossmannie. Słoiczek Naffi kosztuje 98 zł.
Za to serum rozświetlające pokochała każda, które je testowała. - Tak pachniało moje dzieciństwo na Syberii – flakoniki z perfumami mojej babci, oranżeria z kwiatami, pranie. Ten zapach jest zapewne mieszaniną dzikiej róży, geranium i cyprysu – opowiada Nino. Serum jest gęste, ultra wydajne, wyrównuje kolor skóry. Przez swój złoty kolor zostawia na skórze ładną poświatę. - Nie lubię kosmetyków o konsystencji oleju. Wszystko dlatego, że po użyciu kleje się do okolicznych przedmiotów przez pół dnia. Ale to nie ten przypadek! Dlatego czułam się mile zaskoczona, gdy odkryłam, że olejek doskonale wchłania się w twarz, nie pozostawia żadnych oleistych pozostałości na cerze. Bez obaw używaj więc go na noc. Prawdopodobieństwo, że przykleisz się do własnej poduszki, jest znikome – śmieje się Nino.
Bardzo opłacalnym kosmetykiem Iossi jest ujędrniająco-oczyszczająca maseczka do twarzy z czwerwoną glinką Granat Wino. Za słoik, który wystarczy na 20, albo i więcej aplikacji płacimy 55 zł. Ekonomiczność kosmetyku wynika z faktu, że to proszek, który rozrabiamy z wodą. A jest to najlepsza z maseczek "glinianych", jakiej miałam okazji używać.
Godne polecenia jest również masło do ciała May Chang. - To idealna sprawa tuż przed wyjściem. Lubię orientalne zapachy, więc imbirowy aromat bardzo mi odpowiada, a masło ładnie natłuszcza i dobrze nawilża skórę. Klimat i efekt mocno wakacyjny – smarujesz i masz naprawdę ładniejsze, w dodatku pachnące egzotyką nogi – rekomenduje Helena.
Ilua
Ilua jest marką, która przed testem wzbudzała najwięcej emocji. Z jednej strony trudno jest uwierzyć w marketing oparty na poetyckich porównaniach (Korzenie i liście – są tylko sobą i tylko są one; Zapachy przychodzą - do kobiet, do mężczyzn - od strony lasu, znad stawu...), z drugiej zaś opis kosmetyków i ich opakowania (bardzo eleganckie) intrygują i powodują, że chce się je mieć.
Testowałyśmy krem przeciwwyważeniowy No 02, masło do ciała No 06, serum przeciwzmarszczkowe No 03, krem na dzień No 01 i peeling malinowy
Wrażenia przerosły nasze oczekiwania! Kosmetyki przepięknie pachną świeżymi owocami. – Smarując twarz kremem 02 mam wrażenie jakbym jadła jogurt naturalny z owocami albo truskawkowy sorbet. Niezwykle lekki. Wystarczy nałożyć maleńką ilość, by rozprowadzić go na skórze. Świetnie nawilża i natłuszcza – rekomenduje Kasia. Luksusowy, nieoczywisty, ciężkawy kadzidłowy zapach ma serum przeciwzmarszczkowe. Jak działa? – Na noc jest idealne, moja skóra rano jest promienna i wypoczęta. Natomiast nigdy na dzień – choć elegancko się wchłania, samo serum nie wystarczy, by dokładnie nawilżyć i zmatowić skórę, razem z kremem i położonym na twarz podkładem to już za dużo. Czoło i broda świecą jak neony w kultowej białostockiej Panderozie, podkład się roluje i rozmazuje – opowiada Agata.
W przypadku kremu na dzień 01 dowiadujemy się, że zawiera wyciąg z afrykańskiego drzewa Daniellia Oliveri i Schizandry – Mówi mi to tyle, co ekstrakt z łez jednorożca i polnych kwiatów z Narnii – śmieje się Nino. – Używając go czułam się jak dziecko w sklepie z landrynkami, tak pachniał, i magicznie mnożył się pod palcami. Wystarczy dosłownie groszek, by nasmarować całą twarz! - dodaje. Jednak tym jedynym, wybranym numer jeden marki Ilua okazał się peeling malinowy. - To jest po prostu czad. Zapach, konsystencja, efekt – wszystko w tym kosmetyku jest idealne. Po jego użyciu czułam, jak tren luksusu ciągnie się za mną przez co najmniej dobę, a świat to widzi i szczerze podziwia. Sprawia, że cera staje się aksamitna w dotyku. Nie wysusza jej, wręcz nawilża dzięki olejkom. Właściwie po użyciu peelingu nie ma potrzeby naniesienia kremu nawilżającego na ciało – rekomenduje Nino.
Koi
Na koniec marka, którą tworzą matka i córka. We wschodnich językach KOI oznacza miłość, którą producentki "dorzucają" do każdej buteleczki i każdego słoiczka. Czy to działa?
Testowałyśmy: olejek do mycia twarzy, tonik z nanozłotem, serum z witaminą C oraz serum dwufazowe
Skład: olej awokado, ester oleju kokosowego i olej rycynowy. – Kocham wszystko, co w składzie ma awokado – z entuzjazmem reaguje Nino. Jednak do tej pory, jak każda z nas, obawiała się oczyszczania olejami. - Barierą były obawy przed tłustą powłoką na twarzy. Niepotrzebnie. Demakijaż odbywa się lekko i przyjemnie. Makijaż usuwany jest bardzo dokładnie. Olejek można nanosić nawet na oczy bez groźby zalaniem się łzami, co było dla mnie zaskoczeniem. Minus: źle znoszę powolność. Dlatego również w przypadku demakijażu ma być szybko i skutecznie. Nanosiłam więc 2-3 krople oleje na dłonie, rozprowadzałam kosmetyk na twarzy, 2 minuty masowania i zmywałam środek mokrym ręcznikiem. Tymczasem za olejkiem KOI stoi cały rytuał, którym nie wzgardziłyby gejsze – opowiada Nino. Konkretnie, chodzi o konieczność nałożenia na twarz posmarowaną olejkiem mokrego ciepłego ręcznika, co pozwoli odblokować pory i dotrzeć olejkowi jak najgłębiej. W ramach wakacyjnej pielęgnacji to wyjątkowo relaksujący zabieg.
Z kolei tonik z nanozłotem okazał się antidotum na przetłuszczającą się w ciągu dnia skórę – kilka psiknięć na twarz, dosuszenie twarzy wacikiem i mamy świeżą nawilżoną, odtłuszczoną cerę bez uczucia ściągnięcia (!).
Doskonałe okazało się dwufazowe serum Koi. - W przeciwieństwie do wielu kosmetyków o oleistej konsystencji, to jest lekkie i szybko się wchłania. W dodatku dobrze nawilża i nadaje się pod makijaż. Mam też wrażenie, że efekt promiennej cery uzyskuje się tuż po zastosowaniu. Dla mnie bomba – opowiada Helena. Serum tej marki z witaminą C jest równie przyjemne w zastosowaniu, jednak zdecydowanie bardziej sprawdza się aplikowane na noc, pod krem.
Po teście wiemy jedno – inwestycja w naturalne kosmetyki się zwraca. Bez względu na to czy widziałyśmy efekty od razu, czy trafiłyśmy z każdym kosmetykiem czy nie, używając ich miałyśmy poczucie, że robimy coś niezwykle dobrego dla swojej skóry. Tak, jakbyśmy karmiły ją najlepszym jedzeniem. Kosmetyki naturalne nie są tanie, a żadna z nas nie wydaje na urodę nierozsądnych kwot. Choć ceny niektórych z testowanych kremów uznajemy za zbyt wysokie to ten test pokazał, że kupując je, płacimy nie tylko za jakość, ale za wydajność i efekt nieporównywalny z żadnym innym.
Kosmetyki naturalne są godne uwagi przede wszystkim dlatego, że są bezpieczne. Formuły tego typu preparatów powinny być wolne od wszelkiego rodzaju substancji barwiących, zapachowych i konserwujących, a to właśnie one odpowiedzialne są za reakcje alergiczne czy wspomniane podrażnienia. Dzięki temu zastosowanie kosmetyków naturalnych jest wszechstronne, nawet dla osób o skórze naczyniowej, wrażliwej i nadreaktywnej. Tym bardziej jest to istotne latem, ponieważ właśnie podczas wakacji nasza skóra wystawiona jest na słońce, w związku z czym zwiększa się ryzyko podrażnień i przesuszenia. Ograniczając liczbę kosmetyków podczas wakacji bezwzględnie nie zapominajmy jednak o fotoprotekcji i stosowaniu kremu z wysokim filtrem.