Media karmią się nowymi określeniami, zgrabnie etykietującymi zbyt szybko zmieniającą się rzeczywistości. Facet z wypielęgnowaną brodą jest więc lumberseksualny, a jeśli znajomy przeczyta twoją wiadomość i nie odpisze, uprawia ghosting. Sprawdzasz nerwowo telefon i logujesz się minutę po obudzeniu? To FOMO.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Być może określenie „mingle”, utworzone ze słów mixed i single na łamach czasopisma „Die Welt”, a następnie podchwycone przez niemieckojęzyczne media, to jedno z tych pustych formułek sprawiających, że mamy wrażenie, że oto zapanowaliśmy nad wycinkiem rzeczywistości. Wyrażenie „single and ready to mingle”, które mogło być inspiracją do powstania chwytliwego określenia, oznacza z kolei osobę po rozstaniu gotową na wyjścia i spotykanie się z ludźmi, lub po prostu singla otwartego na przygodne kontakty seksualne.
Krewni i znajomi królika
Mingle to krewni tzw. fuck buddies, którzy kilka dobrych lat temu szokowali stateczne matrony z prasowych nagłówków. Wraz z popularyzacją Tindera układy tego typu przestały jednak dziwić. Teoretycznie minglom również chodzi o zaspokojenie potrzeb seksualnych ze stałym partnerem, z pominięciem relacji romantycznej. W przeciwieństwie do fuck buddies spędzają jednak ze sobą czas na aktywnościach tradycyjnie zarezerwowanych dla par. Chodzą więc na kolacje, do kina czy na imprezy. Robią wspólnie zakupy i wyjeżdżają razem na wakacje. Tyle że są z definicji znajomością przejściową, w której nikt niczego od nikogo nie wymaga, poza założeniem, że ma być miło i wesoło. A jeśli plan minimalny z jakichś powodów przestaje być realizowany, ściskają sobie dłonie, tym samym kończąc z dzieleniem alkowy i planów na piątek. W ramach wdzięczności za les fêtes d’antan będą lajkować sobie statusy na Facebooku po wszech czasy. Wyrzucanie się ze znajomych i blokowanie jest wszak domeną ludzi dnia wczorajszego.
Mingle to członkowie plemienia „Keep calm and…(wstaw dowolną brednię)”. Wizja takiego związku na pewnym poziomie może wydawać się kusząca. W miarę dojrzała emocjonalnie osoba przeważnie nie potrzebuje już tylu komplementów, deklaracji dozgonnej miłości i wstydliwego słowa na „k”, co jej młodsza o dekadę wersja. Pragnie za to spokoju i odstresowania. A relacje typu mixed single to kwintesencja wyobrażenia o związku bezstresowym. Tak to tak, nie to do widzenia. Oczywiście bywa, że praktyka rozbija się o złożoną emocjonalność. Zawsze jest strona, której zależy bardziej. Jednak wystarczy określić relację tego typu mianem mingli i wyrzuty sumienia, związane z tym, że jedna ze stron się zakochała tracą rację bytu. Bo przecież nie tak się umawialiśmy.
Razem, a jednak samotnie
Kilka lat temu często wałkowanym na medialnej tapecie tematem była samotność w związku. Część artykułów dowodziło, że prawdopodobieństwo doznawania osamotnienia w relacji jest większe, niż kiedy w jedną z rubryczek na Facebooku wpisujesz: „wolny”. Dzieje się tak, ponieważ związek, zwłaszcza kiedy mijają przeżywane pod dyktaturą hormonów uniesienia, staje się polem na którym bardziej lub mniej świadomie pragniemy zrealizować tęsknoty. Liczymy na wygojenie ran z dzieciństwa czy poprzednich relacji. Tymczasem prowadzi do tego raczej autorefleksja, niż plaster z człowieka.
Paradoksalnie, w związkach nacechowanych wzajemnym szacunkiem i sympatią, ale dalekich od prawdziwej bliskości, nie odczuwa się aż tak osamotnienia. W takim układzie dość łatwo uważnie słuchać, pocieszać, wypytywać. Jeśli spotykamy się z drugą osobą w formie około randkowej, wykluczającej wspólne mieszkanie, rykoszetem naszego zmęczenia/stresu/irytacji oberwie o wiele później, niż w tradycyjnym związku. Pary, które niemieccy dziennikarze lifestyle’owi zaczęli z namaszczeniem tytułować mianem mingli funkcjonują tak naprawdę od wielu lat. Czym innym jest podział na realizowane w tygodniu życie typu etat+rodzina i weekendowe schadzki z kochanką czy kochankiem. Fakt, że instytucja rodziny rozumianej jako tercet mąż–żona–dzieci jest coraz luźniej wpisana w strukturę społeczną, sprawił, że relacje mingielskie mogły zaistnieć już nie na prawach sekretnego romansu, ale głównej formy bliskości. Niegdyś mąż być może wydawał się tym obcym, ale tradycja i przekonanie o słuszności struktury wystarczało za rekompensatę. Dzisiaj związki muszą stabilizować się samodzielnie.
W relacjach z drugim człowiekiem, niezależnie od tego czy będą to znajomości stricte przyjacielskie, czy też z podtekstem erotycznym, szukamy w pierwszej kolejności dobrego samopoczucia. A ten coraz bardziej deficytowy towar zdaje się zapewniać status związku mixed single.
Osamotnienie w związku, który zaczął się od romantyczno-erotycznych uniesień i patetycznych deklaracji jest odczuwane z pełną mocą na zasadzie kontrastu. Tymczasem, relacje wyrosłe z konstatacji z gatunku „lubimy się”, „względnie się sobie podobamy” i podobnych upodobań, co do spędzania czasu wolnego, podlegają o wiele mniejszej amplitudzie wychyleń emocjonalnych.
Winny samotnik
W wywiadach dotyczących wałkowanego tematu osamotnienia w bliskich relacjach, psychologowie wskazywali, że odpowiedzialność często spoczywa po stronie osoby żywiącej takie uczucia. Może być wynikiem nieumiejętności zajęcia się sobą, tego, co szumnie nazywamy „samorealizacją” albo nierealistycznych wyobrażeń jak powinien wyglądać związek.
Pragniesz porozumienia bez słów? Żeby partner domyślał się, o co ci chodzi? Pytał bez przerwy, co myślisz i jak się czujesz? Miał te same odczucia i zdanie na temat osób, które poznajecie? Być może te wszystkie oczekiwania można zaklasyfikować jako „idealistyczne” (a od dziecka wpaja się nam, że idealizm się chwali), ale raczej nie można ich nazwać realistycznymi, a już na pewno nie dojrzałymi.
Niewykluczone, że bycie minglem jest wyrazem wyższego poziomu samoświadomości, który chroni przed wikłaniem się w relacje trudne i pozbawione przyszłości. Będąc zadeklarowanym minglem odcina się z chirurgiczną precyzją fazę agonalną relacji, w której może nie ma miejsca na emocjonalne szpile i sztylety, ale nie ma go i na rozmowę. O zainteresowaniu i wsparciu, choćby tym naskórkowym, nie wspominając. Poza tym – czy koniec końców istnieje jakaś miara „prawdziwości” zainteresowania i wsparcia? Jeśli umiera bliska ci osoba, partner, nawet mimo najszczerszych chęci, nie czuje i nie może poczuć w tej sytuacji tego, co ty. Jest za to w stanie wykonać odpowiednio funkcjonalne gesty – być ramieniem na którym można się wypłakać czy zainteresowanym słuchaczem.
Samorealizacyjna banialuka
Zjawisko, czy też pseudozjawisko, mingli można również rozpatrywać jako samousprawiedliwienie dla swojej niemożności/niechęci pełnego zaangażowania się. Hasła takie jako „przestrzeń tylko dla siebie” czy „samorealizacja” często przykrywają gładko skrajny egoizm, w którym nie mieszczą się kompromisy.
Robin Williams powiedział w jednym z wywiadów, że to nie samotność jest najgorsza, ale przebywanie z ludźmi, którzy sprawiają, że czujesz się samotny. Przed wyrobieniem sobie jakiegoś wiążącego poglądu warto byłoby sobie zadać pytanie, na ile sami odpowiadamy za nasze poczucie osamotnienia.
Całkowite zgłębienie tematu miłości i relacji jest niemożliwe. Możemy łudzić się, że bierzemy swoje emocje pod lupę i dopisywać pozornie logiczne eksplikacje do chaotycznych zachowań. Pragniemy oparcia i akceptacji, które pamiętamy z dzieciństwa jako miłość macierzyńską. Problem polega na tym, że w dorosłym życiu tego typu bezwarunkowa miłość jest niemożliwa. Nie jesteśmy w stanie określić, co było pierwsze – mingle czy związki, których credo są uczucia umiarkowane. Możemy jedynie przeglądać się w lusterku i dopisywać znaczenia. W końcu doprecyzowywana wymówka stanie się pełnoprawnym argumentem.