W naszych głowach wciąż pokutuje wyobrażenie o kobiecym stroju do pracy zaczerpnięte z filmów o Wall Street z lat 90. Dziwna hybryda wyeksponowanych strojem drugorzędnych cech fizycznych obu płci. Taki dress code znakomicie sprawdza się, jeśli pozujesz do zdjęcia do CV, ale znacznie gorzej, kiedy musisz przesiedzieć 8 godzin za biurkiem. Polecamy polskie marki, które wiedzą jak ubrać kobietę do pracy tak, żeby nie musiała się przebierać po wyjściu z niej. Wygodnie, elegancko, bez zadęcia, a przede wszystkim porządnie.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Bez trudu wybieramy sukienki na wesela i przyjęcia, a ze stylem casualowym radzimy sobie coraz lepiej. Jednak to, jak wyglądamy w pracy, wciąż pozostawia wiele do życzenia. Za stan rzeczy odpowiada jednak nie tyle nieznajomość zasad oficjalnego dress code'u, co oferta sklepów. Z jednej strony garsonki z najtańszych sieciówek, które parodiują same siebie. Ciuch, który ma podkreślać naszą elegancję i profesjonalizm na kilometr cuchnie metką PRC i mimo skrupulatnego prasowania po paru godzinach zaczyna wyglądać w sposób, który nasze babcie określiłyby frazeologizmem „jak psu z gardła”.
Na drugim biegunie są ubrania wycenione jak złoto, które może i wyglądają szałowo na manekinach, ale nie na kobietach noszących „L”. Wydając kilkaset złotych na ciuch polskiej marki doskonale wiesz za co i komu płacisz. No i „oryginalna” koszula naprawdę jest oryginalna, a nie po prostu „ekstrawagancka” jak ta zielono-różowa z Zary, którą ma pół open space'u.
Elementy
Magazyny modowe chętnie publikują artykuły z rodzaju „X ubrań bazowych, które zrobią z ciebie stylową dziewczynę bez wysiłku”, ale byle jaka biała koszulka, czarne rurki i ramoneska nie sprawiają, że zwyczajna dziewczyna zaczyna wyglądać jak milion dolarów. Sekretem jest jakość. To ona sprawia, że kręcimy nosem na asortyment sieciówek, który na stronie wydawał się więcej niż atrakcyjny. Podobnie jak powoduje, że wodzimy wzrokiem za czarnymi balerinkami dostrzeżonymi w metrze, chociaż wcześniej nie zarejestrowałyśmy 234 par butów tego typu.
Elementy to na pozór tzw. „zwyklaki”: bazowe koszule, spodnie, proste płaszcze i sukienki w urozmaiconej, ale niekrzykliwej palecie kolorystycznej. Jednak jeśli wybierzecie się zobaczyć kolekcję marki na żywo na Mysią 3 najprawdopodobniej wyciągniecie ochoczo kartę z portfela już po przejrzeniu zawartości pierwszego wieszaka. Za ułamek cen sąsiada z pierwszego piętra, szwedzkiego COSa, dostajemy świetną jakość, która najzwyklejszą sukienkę zamienia w luksusowy ciuch. Starannie skrojone i wykonane z wysokojakościowych materiałów ubrania są prawdziwymi bazami, które bronią się w każdych warunkach. Różowa sukienka z marynarką staje się eleganckim strojem do pracy, w towarzystwie srebrnych sandałków jest ulubioną wakacyjną tuniką, a szpilki i kolczyki w minutę wrzucają ją w kategorię „party dress”.
O Elementach zrobiło się głośno jakiś czas temu za sprawą założonego wraz z marką Balagan kolektywu Transparent Shopping. To pierwszy Polsce sklep internetowy, który ujawnia za co tak naprawdę płacimy, kupując dane ubranie. I tak, w beżowej sukience Monk Dress (289zł, 80% wełny) materiały i produkcja to 106 zł, 54 zł to podatek VAT, a 109 koszty stałe i marża. Szybko liczący mogli zorientować się, że to pełnej ceny sukienki brakuje jeszcze 10 zł. To 5%, które projektanci przeznaczają na realizację celów pożytecznych społecznie (możecie zapytać na jaki cel obecnie są zbierane pieniądze).
Natalia Siebuła
Jeśli sterylny minimalizm podchodzi wam tylko w przypadku wystroju salonu, a przezroczystości, rozcięcia i wszystkie inne tradycyjnie kobiece detale przyprawiają o szybsze bicie serca, Natalia Siebuła ma spore szanse zostać waszą nową ulubioną polską projektantką. Jej ubrania wyróżnią z tłumu, ale nie zdominują ani nie zdekoncentrują otoczenia. Proste, kobiece formy, zabawa modą bez nagięcia ani przegięcia i dużo nonszalanckiej, niesztampowej elegancji.
Jak podkreśla projektantka działającej od 8 lat marki, jej ubrania mają stanowić oprawę dla osobowości kobiety, która je nosi. I to czuje się w ciuchach wychodzących z jej pracowni. Być może częściowo za sprawą hipnotycznych sesji wizerunkowych animujących na nowo stare wnętrza. Bohaterkę ostatniej z nich, zrealizowanej we wnętrzach Ośrodka Kultury „Dom Chemika” w Puławach projektantka znalazła na Instagramie. Paulina nie jest modelką, tylko rysowniczką studiującą na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu.
Ludzie na starych fotografiach przeważnie są nienagannie ubrani. Jest to jednak nie tyle kwestia dawnej mody czy szczególnej dbałości o strój, co szycia na miarę. Typy kobiecych sylwetek nie mieszczą się w sześciu podstawowych, ani nawet ośmiu rozmiarach. Siebuła to jedna z projektantek zafascynowanych tradycyjnym krawiectwem, więc oprócz standardowej rozmiarówki oferuje odszywanie projektów na miarę. A jak już zobaczysz się w ciuchu na miarę, powrót do sieciówek staje się nie lada wyzwaniem. Nieprzerysowane, nieprzytłaczające i dobrze odszyte – czego chcieć więcej?
Echo
Dziadek założycielki marki szył fartuchy robotnicze, a jej babcia suknie ślubne, więc krawiectwo było dla niej najnaturalniejszym zawodem pod słońcem. Pierwszą kolekcję Gabriela Roczkalska-Dróżdż uszyła w 1997 na maszynie do szycia, którą dostała dwa lata wcześniej na osiemnastkę. W Jaworznie, w którym mieszkała, nie można było kupić modnych ubrań, a ona z wypiekami na twarzy oglądała ówczesne pokazy Versace. Po 20 latach Echo dorobiło się 6 flagowych sklepów i wielu wiernych klientek. Marce daleko od ekstrawagancji, ale projektanci trzymają rękę na pulsie światowych trendów, czego najlepszym dowodem jest najnowszy lookbook.
Gabriela Roczkalska-Dróżdż zdaje się stosować parytet: jeden ciuch wyprzedzający modę – jeden trafiający w typowy gust polskich kobiet. Jej marka jest najlepszym dowodem, że w Polsce można osiągnąć sukces komercyjny nie mając butiku na Mokotowskiej i nie urządzając pokazów mody dominowanych przez celebrytki pozujące na tle logotypów płynów do płukania. Co ważne, Echo to marka, która nie dyskryminuje ze względu na rozmiar – niezależnie czy nosisz rozmiar 34 czy 44 znajdziesz tu ubrania, które będą na ciebie pasować.
Kaaskas
Firma sióstr Skórzyńskich weszła do polskiej mody przebojem. Trzy lata temu Kasia dostała nagrodę dla najbardziej obiecującej młodej projektantki magazynu „Twój Styl”, następnie wygrała konkurs Off Fashion, a kilka tygodni po obronie dyplomu na Katedrze Mody warszawskiego ASP założyła ze starszą siostrą, Julią, Kaaskas. Niedługo potem projekty Kasi były pokazywane na Festiwalu Kultury Polskiej w Pekinie i podczas londyńskiego Tygodnia Mody.
Najmocniejszą stroną marki od początku były wielobarwne, dalekie od banału printy, choć w kolekcjach pojawia się coraz więcej ciuchów monochromatycznych. Projektantka nie ma, typowego dla polskiej estetyki, lęku przed nadmiarem barw, być może za sprawą dzieciństwa spędzonego w Brazylii. Kaaskas to oprócz urozmaiconych wzorów proste kroje. Znakiem rozpoznawczym dla spostrzegawczych jest też stronienie od dekoltów, więc to propozycja dla tych z was, które namiętnie kochają golfy, półgolfy i gorsy odkrywające jedynie obojczyki. Studia na Katedrze Mody oczywiście zobowiązują – w ubraniach marki nie ma miejsca na niedoróbki.
MILIDIAMI
Ciuchy dla kobiet, które nie czują tej całej „skandynawskiej prostoty”, a po pracy lubią wyskoczyć na randkę nie zahaczając o dom. Milena Sobierajska, projektantka marki stara się, żeby ciuchy miały w sobie modowy sznyt, jest to więc wybór dla kobiet, które śledzą trendy. Elementy przewijające się na światowych wybiegach, które adaptuje na swoje potrzeby marka są dobierane zdroworozsądkowo – to przeważnie uniwersalne kroje, które pochlebiają większości kobiecych sylwetek.
Sobierajska przemyca mimo to ekstrawaganckie eksperymenty, jak płaszcz z rozcięciami na łokciach czy bluza z kapturem ozdobiona frędzlami. Kolekcja Milidiami na ten sezon to przede wszystkim biel w eleganckiej, szlachetnej odsłonie doprawiona odrobiną beżu i błękitu. Power dressing dla kobiet, które nigdy nie czuły się dobrze z krwistoczerwonymi ustami i w dopasowanych co do centymetra kobiecych garniturach.
borko
Tkaniny naturalne, nieopinające wygodne kroje i sto lat świetlnych od obsesji na punkcie mody. Trudno oprzeć się wrażeniu, że filozofia marki „mniej czasu na ubiór, więcej na życie” to nie tylko puste hasełko reklamowe. Borko to marka stanowiąca definicję stylu normcore, o którym rozpisywały się kilka lat temu magazyny modowe. Z tym, że akcenty zostały położone nie tyle na prostotę (jak w przypadku podawanych jako koronne przykłady normcore'u mum jeans czy klapek birkenstock), co na ponadczasowość.
Od momentu wprowadzenia, hitem marki jest rozkloszowana w formie litery A sukienka z kontrafałdą wychodzącą z dekoltu. Ciężko wyobrazić sobie, że taki ciuch kiedykolwiek będzie wyglądał nie na miejscu czy anachronicznie. Ubrania marki są jak układanka, której wszystkie elementy do siebie pasują, a do tego często są wykonane ze szlachetnych materiałów jak jedwabny welur. Dla zapracowanych, a w kwestii stroju odrobinę konserwatywnych.
Bynamesakke
Zaczęło się niewinnie w 2008, kiedy polskie marki „na co dzień” można było policzyć na palcach jednej ręki, a białe koszulki dostępne w sieciówkach były najczęściej jednorazówkami. Bynamesakke zaczynało od wysokojakościowych „zwyklaków”, w międzyczasie trochę poeksperymentowało z materiałami i printami i nie przestało szukać recepty na T-shirt idealny. W obecnym kształcie marka Izy Keyes stara się zaspokajać potrzeby klientów, których opinii uważnie słucha.
Bynamesakke to marka całkowicie pozbawiona zadęcia i napuszonego storytellingu. Może niekoniecznie nadaje się dla kobiet pracujących w międzynarodowych korporacjach, ale w mniej zobowiązujących miejscach gwarantują wygodę nawet jeśli wyrabiacie akurat nadgodziny. Najmocniejszą stroną bynamesakke są kobiece koszule – świetnie skrojone, wygodne, eleganckie, z materiałów wysokiej jakości.