Oni bazują na tym, że pewne sprawy nie są wynoszone ze studia. Że ja nie powiem, co mi przysłali w smsie, że ja nie powiem, jaka była rozmowa przez telefon, że ja nie powiem, jak tam się traktuje gości – mówi w rozmowie z naTemat publicysta Marcin Wojciechowski. Nasz rozmówca nie wytrzymał i postanowił opowiedzieć, jak funkcjonuje zapraszanie gości do TVP Info. W tym kontekście nie ma co się dziwić politykom Platformy Obywatelskiej, dlaczego rezygnują z występów w tej stacji.
Wojciechowski to publicysta kwartalnika "Liberte!", a jeszcze do niedawna dyżurny ekspert TVP Info. Dlaczego dyżurny? To wynika ze specyfiki pracy w telewizji informacyjnej. Mało kto wie, jak trudna i stresująca jest praca wydawcy programu publicystycznego. Przecież rozmowa w telewizji odbyć się musi, bo jest zaplanowana, zapowiedziana. A o gości często trudno. Dlatego niezwykle cenni są ci, którzy do telewizji chodzą chętnie i mają na to czas. Jedną z takich osób był dla TVP Info właśnie Wojciechowski.
To była specyficzna symbioza. – Oni dostawali ten pozór pluralizmu, a ja wchodziłem tam i mówiłem rzeczywiście to, co chciałem – wspomina publicysta. W pewnym momencie w TVP Info bywał nawet kilka razy w tygodniu. Ta nić porozumienia została jednak przerwana, a sam Wojciechowski nie bywa już od kilku miesięcy ani na Woronicza, ani przy placu Powstańców Warszawy.
Ten pluralizm w TVP Info był w miarę przestrzegany – a przynajmniej zgadzały się liczby. – Mają takie dwa główne programy. Jeden z nich rano o 9:45, tam zawsze biorą dwóch komentatorów. Jeden był ich, PiS-owski, więc to była "Gazeta Polska" albo coś w tym stylu, i drugi kontra. To była moja rola. Wieczorem w "Minęła 20" był prowadzący i dwóch PiS-owców, a po drugiej stronie dwóch kontra.
Wszystko "zepsuło się" po… publikacji naTemat. O tym, jak Wojciechowski w rocznicę stanu wojennego nie dał się przegadać w TVP Info. A właściwie to nawet zręcznie obnażył hipokryzję władzy. – Wcześniej nawet jak nie mogłem przyjechać, to łączyłem się telefonicznie. A po waszym artykule coś się urwało, ewidentnie – opowiada.
Proszę mówić, ale inaczej
Dopiero wtedy zaczęła się jednak naprawdę osobliwa część tej historii. Bo Wojciechowski był zaproszony do studia TVP Info także dzień później po opisanej audycji. Ale przyszedł do niego sms, w którym odwołano jego udział z powodu transmisji konferencji. Dokładnie ten:
Oczywiście żadnej transmisji nie było, a program się normalnie odbył, czego dowodzi drugie zdjęcie.
Później Wojciechowski miał szlaban przez dwa tygodnie na wizyty w studiu. Po tym czasie telefon odezwał się ponownie. – W końcu zadzwoniła ta pani (z TVP Info – red.) i jednak mnie zaprosiła na następny dzień do "Minęła 20". Wtedy też mnie poprosiła, żebym stonował wypowiedzi. Ale ja powiedziałem, że to nie wchodzi w grę. Wtedy pani zaczęła zaprzeczać, mówić, że nie o to chodziło – wspomina.
Do studia poszedł, bo zaproszenie padło jeszcze przed osobliwą prośbą. Głupio było je więc odwołać. Ale w studiu było już zupełnie nietypowo. – Idę na audycję i okazuje się, że nie jest tak jak zawsze, prowadzący plus dwóch na dwóch, tylko jestem sam na dwóch i prowadzącego. Trzech na jednego. Poczułem się jak w pułapce. Zaczęli na mnie najeżdżać, zresztą powiedziałem to na głos, na żywo, że jest ich trzech zwolenników PiS, a ja jestem jeden. To ich oburzyło i to był ostatni raz, kiedy mnie zaproszono – relacjonuje.
Metoda Rachonia
Ale jeśli myślicie, że w TVP kombinują tylko w taki sposób, to jesteście w olbrzymim błędzie. Według relacji naszych rozmówców sztukę mylenia zapraszanych gości w tej stacji opanowano do perfekcji. Wystarczy jedna specyficzna zagrywka. Trzeba bowiem wiedzieć, że zwyczajowo (ale nie jest to jakaś tradycja bardzo stara, dawniej po prostu rozmawiało się o sprawach bieżących) goście stacji otrzymują informacje o tematyce spotkań.
– Rozmawialiśmy u Klarenbacha. Miały być tematy typowo lokalne, a ja mówiłam o Trumpie, o euro i jeszcze kilku innych. Rozmowa była miła, choć zupełnie nie na temat. Na cztery tematy sprawdziło się zero – wspomina swoją niedawną wizytę w TVP Info Katarzyna Lubnauer z Nowoczesnej.
No, zdarza się – tak mógłby ktoś powiedzieć. Rzecz w tym, że w TVP Info zdarza się zdecydowanie zbyt często. Nagła zmiana tematów rozmowy to lubiana zagrywka stacji. A według Wojciechowskiego specjalizuje się w tym Michał Rachoń.
– To wyjątkowy osobnik w tym całym układzie PiS-owskim. Taka anegdotka: zawsze jest tak, że przysyłają komentatorowi smsem tematykę na kilka godzin przed. Jeżeli byłem zaproszony na wieczór, to tak koło trzynastej, czternastej przychodziła wiadomość. Każdy się przygotowuje i ja też. Pewnego dnia przychodzę, akurat był Rachoń. On tylko zaczął tam pracować, to były jego pierwsze dni, tygodnie. I on do mnie mówi: "O, dzień dobry, dzień dobry, to ja pana zaprosiłem, nie wydawca, ja poprosiłem". Pytam skąd ten zaszczyt. A on "A bo ja widziałem, że kolega sobie z panem nie poradził, ale ja sobie poradzę". Siadamy, jesteśmy podpięci, a on mówi: "12 sekund do wejścia, będziemy mówili o Trybunale Konstytucyjnym". A ja "Sekundę, dostałem temat 500+. Tak byliśmy umówieni". Do tego się przygotowałem. Na co on "Noo, jak nam starczy czasu to może pan coś powiedzieć o 500+". Tematyka rozmowy została zmieniona nagle, kompletnie z zaskoczenia.
To już drugi przypadek. Ale jak się okazuje, znowu jest ich więcej. – Później kolega z "Forbesa" mówi do mnie: "Słuchaj, ty tam chodzisz, musisz uważać. Oni zapraszają na inny temat, a na wizji okazuje się, że jest coś innego". I wtedy się zorientowałem, że to jest metoda Rachonia, że on tak traktuje gości z innej wizji świata niż jego.
– Mnie to specjalnie nie przeszkadza. Oczywiście jak się umawiamy na tematy, to lepiej, żeby były. A to się powtarza, szczególnie TVP ma takie skłonności. Ja jestem ciekawa, czy to jest tak, że my dostajemy inne tematy niż są, a przeciwnicy dostają te dobre. Ale tego nie jestem w stanie sprawdzić – mówi mi Lubnauer. Historia Wojciechowskiego potwierdza jednak ten schemat.
Na froncie wojny ideologicznej
Dziwne? Cóż, w TVP tak po prostu jest. – Tam jest taka atmosfera, że się wchodzi jak do zasadzki, bo nigdy nie wiadomo, czy dotrzymają ustaleń, albo czy nie nagrają wypowiedzi, żeby wyciąć z niej jakiś fragment i osadzić w zupełnie innym kontekście, aby wykorzystać moją twarz do swoich celów. Dwa razy tak zrobili – wyjaśnia publicysta.
A z innymi gośćmi raczej też dyskusji nie ma. – To nie tylko jest tak, że się nie rozmawia, ale taki na przykład Semka nawet ręki nie poda. Tam jest normalnie jak na wojnie. Rozmawia się owszem, ale z przesympatycznymi pracownikami technicznymi. A ten Rachoń i Klarenbach niczego nie ukrywają – podkreśla Wojciechowski.
I zauważa jeszcze jeden szczegół: rywale z "Gazety Polskiej", "wSieci" czy innych prawicowych mediów czują się tam jak członkowie jednego teamu. Oczywiście chodzi o jeden team z TVP Info, bo między wspomnianymi pismami trwa wojna o pieniądze. – Zresztą Karnowscy mają własny program w TVP, okropny gniot, który dostał prime time i powtórki. Na korytarzach TVP krążą legendy o tym, ile oni za tę audycję wyciągają pieniędzy z TVP – kontynuuje Wojciechowski i dodaje: – Oni wszyscy czują jakąś misję, mają poczucie posłannictwa, wydaje im się, że walczą o Polskę. Prawdopodobnie myślą, że walcząc o swoją partię walczą o kraj.
W trakcie prac nad tekstem wysłałem zapytanie do TVP Info o praktyki stosowane w programach. Nie otrzymałem odpowiedzi.
Jak się jest na żywo, to się można zestresować. Na szczęście sobie poradziłem, bo jakoś tak się spiąłem, że zacząłem tam krzyczeć na nich. Tym bardziej, że znowu dwoje dziennikarzy rywali. Jedna to pani Kania, a drugi to Karnowski. I oni wiedzieli, o czym będzie rozmowa. Najechali na mnie. Ale ja w trakcie odpyskowałem Rachoniowi. Jakoś go usadziłem. Podchodzę do niego po rozmowie i pytam "No i co? Poradził pan sobie?". Pokrętnie zaczął się z tego wycofywać.