
Oni bazują na tym, że pewne sprawy nie są wynoszone ze studia. Że ja nie powiem, co mi przysłali w smsie, że ja nie powiem, jaka była rozmowa przez telefon, że ja nie powiem, jak tam się traktuje gości – mówi w rozmowie z naTemat publicysta Marcin Wojciechowski. Nasz rozmówca nie wytrzymał i postanowił opowiedzieć, jak funkcjonuje zapraszanie gości do TVP Info. W tym kontekście nie ma co się dziwić politykom Platformy Obywatelskiej, dlaczego rezygnują z występów w tej stacji.
Dopiero wtedy zaczęła się jednak naprawdę osobliwa część tej historii. Bo Wojciechowski był zaproszony do studia TVP Info także dzień później po opisanej audycji. Ale przyszedł do niego sms, w którym odwołano jego udział z powodu transmisji konferencji. Dokładnie ten:
Ale jeśli myślicie, że w TVP kombinują tylko w taki sposób, to jesteście w olbrzymim błędzie. Według relacji naszych rozmówców sztukę mylenia zapraszanych gości w tej stacji opanowano do perfekcji. Wystarczy jedna specyficzna zagrywka. Trzeba bowiem wiedzieć, że zwyczajowo (ale nie jest to jakaś tradycja bardzo stara, dawniej po prostu rozmawiało się o sprawach bieżących) goście stacji otrzymują informacje o tematyce spotkań.
Jak się jest na żywo, to się można zestresować. Na szczęście sobie poradziłem, bo jakoś tak się spiąłem, że zacząłem tam krzyczeć na nich. Tym bardziej, że znowu dwoje dziennikarzy rywali. Jedna to pani Kania, a drugi to Karnowski. I oni wiedzieli, o czym będzie rozmowa. Najechali na mnie. Ale ja w trakcie odpyskowałem Rachoniowi. Jakoś go usadziłem. Podchodzę do niego po rozmowie i pytam "No i co? Poradził pan sobie?". Pokrętnie zaczął się z tego wycofywać.
Dziwne? Cóż, w TVP tak po prostu jest. – Tam jest taka atmosfera, że się wchodzi jak do zasadzki, bo nigdy nie wiadomo, czy dotrzymają ustaleń, albo czy nie nagrają wypowiedzi, żeby wyciąć z niej jakiś fragment i osadzić w zupełnie innym kontekście, aby wykorzystać moją twarz do swoich celów. Dwa razy tak zrobili – wyjaśnia publicysta.
