Wersje wydarzeń wokół festiwalu w Opolu zmieniają się jak w kalejdoskopie. Wczoraj wieczorem Polskę obiegła informacja o tym, że festiwal jednak się odbędzie. Co prawda z oświadczeń telewizji publicznej i prezydenta miasta niewiele możemy się dowiedzieć, jednak znów pada magiczne sformułowanie o „zmianie formuły festiwalu”. Czy jest szansa, żeby Opole było drugim Open'erem?
"Zgadzam się na wszystko, oby zachować stanowisko"
Tradycyjnie, Festiwal w Opolu odbywał się w pierwszej połowie czerwca. Jednak w tym roku, prezes TVP Jacek Kurski uznał, że pomysł ingerencji w listę wykonawców jest dobry i należy to zrobić. Nie przewidział (nie tylko on), że solidarność środowiska artystycznego będzie aż tak silna i sprzeciw wobec występu Kayah skończy się katastrofą i odwołaniem festiwalu. Jednak wczoraj wieczorem, wszyscy miłośnicy opolskich występów mogli odetchnąć z ulgą. Festiwal się odbędzie, co prawda we wrześniu, ale w Opolu, z tradycyjnym wsparciem i transmisją w TVP. Jednak po obu stronach znów pojawiło się pojęcie „zmiany formuły festiwalu” i nadzieje na to, że zostaną one przeprowadzone jeszcze w tym roku. Tylko co tak naprawdę to oznacza. Czy jest to w ogóle możliwe w przypadku wydarzenia, które dobywa się od ponad 50 lat? A jeśli tak, to co i jak trzeba zmienić, aby opolski festiwal zyskał choć trochę świeżości i urósł do rangi dobrego, muzycznego wydarzenia?
Zapytaliśmy o to wieloletniego organizatora festiwalu Open'er i szefa spólki medialnej 4fun Media Roberta Barana i Bartka Chacińskiego, dziennikarza muzycznego, redaktora naczelnego działu Kultura w Tygodniku Polityka.
Jak to wygląda w praktyce
Z wieloletniego doświadczenia Rafała Barana przy organizowaniu festiwalu na międzynarodową skalę wynika, że pierwszym krokiem, jaki należałoby zrobić w przypadku opolskiego festiwalu, to zdecydowanie, czy nadal miałby być to festiwal piosenki wyłącznie polskiej. – Jeżeli tak, to porównywanie takiego festiwalu do wydarzeń typu Open'er trochę mija się z celem. Pracowałem przy organizacji i rozwoju Festiwalu Opener i żeby ta impreza miała taki poziom i była tak rozpoznawalna jak jest dzisiaj, było potrzebne 6 lat. Jeśli ktoś w telewizji publicznej ma takie pokłady cierpliwości i pieniędzy to to mogłoby się udać – mówi Baran. Dodaje też, że – Twórcy tego wydarzenia musieliby też zdecydować, czy miałoby być to tzw. TV show czy koncert.
Wiadomo, że format programu telewizyjnego rządzi się własnymi prawami, choćby przerwami na reklamę. – Bezpośrednią transmisję festiwalu "na spontanie" da się przeprowadzić. Jednak są to nieporównywalnie większe pieniądze, które trzeba byłoby w coś takiego zainwestować. Mogłoby też pomóc udostępnienie przez telewizję większej liczby kanałów, na których byłby taki festiwal transmitowany. Można sobie wyobrazić np. część hip-hopową w TVP Kultura. Jednak jeśli miałby to być nadal festiwal telewizyjny, ten format i jego ułomności musiałyby pozostać– przyznaje.
Jak zaznacza nasz ekspert, pieniądze są bardzo ważne jeżeli popatrzymy na oprawę, produkcję i konkurencję takiego nowego festiwalu, bo czymś musiałby się wyróżniać. Jeżeli dalej miałby on być festiwalem polskiej piosenki, to trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: jakiej? Kiedyś festiwal w Opolu i przyznawane na nim nagrody były wstępem do wielkiej kariery. Teraz są to nagrody wewnątrz środowiska artystycznego, dla już znanych twarzy. Festiwal nie spełnia więc już tak kulturotwórczej funkcji, jak robił to kiedyś.
Jak dodaje Baran, taką rolę mógłby grać, ale musiałaby być obecna także funkcja misyjna, a nie tylko komercyjna. – Teraz spełniana jest praktycznie tylko ta druga. Kreowaniem nowych gwiazd czy nowych nurtów muzycznych miały zajmować się wszelkiego rodzaju talent show. Choć same są telewizyjnymi formatami, więc ryzyko komercyjne jest obniżone do minimum. Jeżeli w przypadku Opola, funkcja misyjna miałaby powrócić, potrzebny byłby na to naprawdę dobrze skrojony pomysł. A jeśli miałoby być to tylko show o charakterze komercyjnym, to nie ma się co spodziewać większych zmian– przyznaje ekspert.
Czy można odświeżyć Festiwal w Opolu?
Z telewizyjną specyfiką zgadza się Bartek Chaciński. – Festiwal w Opolu jest formułą festiwalu telewizyjnego, który podlega zupełnie innym prawom, niż wydaje się to nam odbiorcom, którzy chodzą na zwyczajne festiwale muzyczne – mówi dziennikarz. Jak przyznaje, że w przypadku transmisji telewizyjnej chodzi o wypełnienie ramówki, o to, żeby było to strawne dla jak najszerszego grona odbiorców i aby nie przełączyli na inny kanał. Podkreśla też, że w takim przypadku telewizja zawsze będzie artystycznym obciążeniem dla festiwalu. – Festiwal telewizyjny nie różni się tak bardzo od wyreżyserowanych programów telewizyjnych. Taka jest ich natura.
Z wypracowaniem nowej formuły takiego wydarzenia, wiążą się też inne problemy. Bardzo często wspomina się, że opolski festiwal nie przyciąga młodych ludzi przed telewizory i pod scenę. I na trudność w połączeniu festiwalu, który miałby być jednocześnie dla "młodych" i dla tych trochę starszych widzów zwraca uwagę Bartek Chaciński. – Także ze względu na swoją tradycję, festiwal nie może się bardzo zmienić. Aby połączyć młodych, nowych widzów i tych starszych, przyzwyczajonych do dotychczasowej formuły, trzeba byłoby wydać bardzo duże pieniądze, wypromować festiwal, a do tego ktoś musiałby mieć naprawdę dobry pomysł. I ani takiego pomysłodawcy, ani tym bardziej pieniędzy na razie nie widzę – mówi.
Jak się okazuje, pomysł przeniesienia festiwalu do innego miasta też nie jest najlepszy. Jak mówi nasz rozmówca: – Zmiana miejsca też nie jest odpowiednim wyjściem. Telewizja publiczna już zdała sobie sprawę, że przeniesienie festiwalu do Kielc czy innego miasta byłoby absurdem. Straciłaby wtedy całą tradycję i związaną z tym renomę. Z drugiej strony miasto też potrzebuje telewizji, bo po pierwsze – ciężar organizacji artystycznej koncertów tradycyjnie spoczywał na fachowcach z Woronicza, po drugie – samo miasto nie byłoby w stanie promować imprezy w mediach. Tak więc jedni potrzebują drugich.
Czy więc da się "zmienić format" Festiwalu w Opolu? Da się. Czy można wyprowadzić go na międzynarodowe salony. Również się da. Jednak wymagałoby to bezprecedensowych nakładów finansowych, wizjonera, który przedstawiłby szczegółowy pomysł oraz woli organizatorów. Na razie nie ma ani jednego z tych rzeczy. I nie zanosi się, aby były.