
Spełnia się sen polityków PiS, którzy mówili w trakcie kampanii o tym, żeby Polska i polska dyplomacja muszą wstać z kolan. Wygląda na to, że żadne ważniejsze wybory w Europie nie mogę się odbyć bez debaty na temat Polski. Teraz Polska będzie na ustach niemieckich polityków. Tylko czy o takie wstawanie z kolan nam chodziło?
REKLAMA
Zaczęło się niewinnie, od referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. W trakcie kampanii prowadzonej przez przeciwników UE wielokrotnie podkreślano, że złej sytuacji na rynku pracy winni są przybysze z nowych krajów Unii, w tym Polacy.
Sprawa Polski była też podnoszona w trakcje wyborów prezydenckich, a ostatnio także parlamentarnych we Francji. Kandydat na prezydenta Emmanuel Macron przekonywał, że nie można tolerować łamania praw i zasad demokratycznych w państwach unijnych, że nie można zgadzać się na to, żeby jakiś kraj wspólnoty nie wypełniał zobowiązań zawartych w umowach między państwami UE. Publicznie opowiadał się za twardą polityką wobec Polski, co politycy PiS ignorowali tłumacząc, że to tylko taka retoryka na potrzeby kampanii wyborczej.
W podobne tony zaczął właśnie uderzać Martin Schulz, szef SPD i kandydat na kanclerza Niemiec. Przestrzega on swoich rodaków przed "nowymi problemami Europy", czyli nieliberalnymi demokracjami w Polsce i na Węgrzech. Nie jest to zresztą pierwszy atak Schulza na Polskę, jeszcze niedawno stawiał nasz kraj na równi z Turcją twierdząc, że media są maltretowane, opozycji rzuca się kłody pod nogi albo ją uciska, kultura i sztuka są ograniczane. – To są zjawiska, przed którymi musimy się bronić – apelował szef SPD.
