Wielu nie zostawia na nim suchej nitki, podobnie jak na premier, która na mszę z udziałem swojego syna w Częstochowie zaprosiła pół rządu z Jarosławem Kaczyńskim na czele. Dzięki temu nabożeństwo przekształciło się w polityczne wydarzenie, ksiądz został niemal kościelnym celebrytą, a wielu Polaków zadaje dziś pytanie, po co ten cyrk. Czy każdy nowy ksiądz ma taki przywilej? Czy on jest lepszy od innych, bo nazywa się Szydło? "Teraz czekać, kiedy zrobią go biskupem" – rozlega się w internecie.
Emocje wzbudza nie tylko fakt, że tylu polityków pojechało na Jasną Górę. Wywołuje je również to, że ksiądz dopiero co miał święcenia, a już odprawia mszę w takim miejscu. A także fakt, że msza z udziałem Tymoteusza Szydło przedstawiana jest jako prymicyjna. Tymczasem wszyscy wiedzą, że takie nabożeństwo syn premier odprawił już pod koniec maja w swojej rodzinnej parafii.
W powszechnym odbiorze właśnie w rodzinnych stronach księża odprawiają swoje pierwsze msze. A Tymoteusz Szydło nie tylko ma to już za sobą, ale 19 czerwca otrzymał oficjalny dekret, kierujący go do pierwszej w życiu parafii. Od tego dnia syn premier służy w parafii Przemienienia Pańskiego w miejscowości Buczkowice.
"Ja też byłem na Jasnej Górze"
Po co mu zatem kolejna msza prymicyjna i to na Jasnej Górze? Po co ten polityczny cyrk? – dziwi się wielu Polaków. Kpin, oczywiście, nie brakuje. Tymoteusz Szydło niemalże został okrzyknięty rządowym kapelanem.
Sprawdzamy, jak to jest z tymi prymicjami. Czy każdy może odprawić mszę na Jasnej Górze? Oto, jak widzi to ksiądz Przemysław Śliwiński, rzecznik Archidiecezji Warszawskiej.
Proszę księdza, czy to była msza prymicyjna, skoro ks. Szydło już taką odprawił w swojej rodzinnej parafii? Wielu Polaków wyraża swoje wątpliwości.
Wytłumaczę to tak. Pochodzę z północy Polski, a mieszkam w Warszawie. Na północy rzeczywiście prymicją nazywało się pierwszą mszę, drugą sekundecją od secundus po łacinie. I pewnie osoby pochodzące z takich stron tak to tłumaczą.
Ale tu chodzi o coś innego. O to, że neoprezbiterzy, w pierwszym okresie od święceń, mają przywilej szczególnego błogosławieństwa papieskiego. Ten okres wygląda tak, że jeżdżą po różnych miejscach, do przyjaciół, rodziny, do różnych parafii. I na końcu mszy udzielają papieskiego błogosławieństwa, które ma szczególną formę. To jest przywilej tylko neoprezbiterów. A potem już tylko papież. Nigdy już w życiu się tego nie ma.
Z tego powodu wszystkie msze, kiedy neoprezbiter udziela tego papieskiego błogosławieństwa nazywane są prymicjami.
A zatem słusznie nazwano tak mszę ks. Szydło na Jasnej Górze?
Mniej więcej miesiąc. Święcenia są zwykle w maju, czerwcu. Przez miesiąc neoprezbiterzy na ogół mają wolny czas, urlop. Wtedy mogą jeździć, organizować msze. Te msze wyróżniają się tym, że każdy, kto podejdzie na koniec mszy do księdza, będzie miał kładzione jego ręce na sobie. To jest forma tego błogosławieństwa. A potem już zaczyna się praca w parafii i ten okres mija.
Ale na Jasnej Górze? Wielu zwraca na to uwagę, że skoro jest to syn premier, to ma większe przywileje i nie każdy dostąpi takiego zaszczytu. Czy jest w tym coś niezwykłego?
Ja też odprawiałem mszę na Jasnej Górze.
Też?
Tak.
I nie ma w tym nic niezwykłego?
To już jest chyba tradycja, że każdy ksiądz w Polsce jedzie w tym czasie na Jasną Górę i odprawia mszę. Każdy organizuje na swój sposób. U mnie, na przykład, na Jasnej Górze nie było nikogo. Pojechaliśmy całym kursem, jeden z kolegów to załatwiał. Nikt nie przyjechał z rodziny, bo uroczystości odbyły się w moim rodzinnym mieście.
A tu przyjechało tylu polityków. To właśnie nie wszystkim się podoba. Jak ksiądz to odbiera?
Być może ksiądz Szydło zaplanował tę mszę z udziałem środowiska zawodowego mamy i taty. A to, jakby nie patrzył, jest środowisko rządowe. Ksiądz jest synem pani premier i ona to świętuje. I nie mówię tu o barwach politycznych. Ona, jako matka, przeżywa to niesamowicie i to jest normalne. Mój tata, który pracował w szkole, też zaprosił swoich kolegów, nauczycieli.
Jednak odzew w części społeczeństwa jest taki, że przez udział rządu, ta msza przekształciła w polityczne wydarzenie.
Msza to jest msza. Broniłbym tego, bo ja to doskonale rozumiem. Na mojej prymicji byli koledzy i koleżanki moich rodziców, bo to jest świętowanie wspólnotowe. To że w relacjach medialnych jest komentowane to jako wydarzenie polityczne? Ja utrzymywałbym, że to wielka radość i wielkie wydarzenie w życiu tego młodego księdza.
Każdy neoprezbiter jedzie z mszą prymicyjną na Jasną Górę?
To kwestia dowolności. Nie ma takiego przymusu, nie ma tego w prawie kanonicznym. Ale w dzisiejszych czasach wiele osób robi wszystko, by móc odprawić mszę również w Watykanie. W czerwcu pojechali księża i szukali możliwości, by odprawić mszę przy grobie Jana Pawła II.
To, gdzie odbywają się takie msze, zależy od tego, jaką geografię sobie ksiądz ułoży. Gdzie ma znajomych, jakie miejsca są dla niego ważne. Na pewno dla każdego neoprezbitera jest to czas wyjątkowy.