Kiedy młody Michał Dworczyk, obecnie wiceszef MON, miał trafić do aresztu, poręczył za niego Antoni Macierewicz. Nic dziwnego, że polityk PiS ma teraz dług wdzięczności u ministra.
Jesienią 1999 r. policjanci z wydziału ds. terroru kryminalnego Komendy Stołecznej Policji jadą do budynku na warszawskim Solcu. Gospodarz bloku prowadzi ich do piwnicy, w której znajdują się pociski artyleryjskie z czasów II wojny światowej. Zarządzają ewakuację całego bloku. Kilka ulic Powiśla zostaje zamkniętych. Na miejsce przyjeżdżają saperzy z Kazunia i zabierają pociski na poligon, żeby je tam zdetonować.
Ładunki i pociski znajdowały się w kilku piwnicach – należącej do obecnego wiceministra obrony Michała Dworczyka oraz jego sąsiadów, z których dziećmi się przyjaźnił. W sumie około 25 kg "kruszącego materiału wybuchowego”.
Gdy rusza śledztwo w sprawie nielegalnego posiadania broni przez Dworczyka, on sam, wtedy student V roku historii UW, zostaje zatrzymany. – Gdybym wiedział, że mogą zagrozić życiu czy zdrowiu mieszkańców, to nie trzymałbym ich tam. Myślałem, że jest to materiał bezpieczny wobec braku elementu inicjującego – zeznaje Dworczyk prokuratorom.
Macierewicz argumentuje, że Dworczyk to harcerz
W toku śledztwa okazuje się, że już kilka lat wcześniej Dworczyk został odnotowany przez komisariat w Iłży, kiedy w jego aucie podczas kontroli znaleziono amunicję z II wojny światowej. Prokurator stawia studentowi historii zarzut nielegalnego posiadania broni i wnioskuje o jego areszt.
Poręczenie w sprawie niezastosowania aresztu tymczasowego składa poseł Antoni Macierewicz. Uzasadnia: "Michał Dworczyk jest harcerzem, społecznikiem i wychowawcą cieszącym się bardzo dobrą opinią w środowisku nauczycielskim i wychowawczym. Należy podkreślić jego zaangażowanie patriotyczne (…) Podkreślam, że znam go od jak najlepszej strony”.
Dworczyk przyjaźni się wtedy z hufcowym na Bielanach, późniejszym mężem córki Macierewicza (dziś są sąsiadami).