
Jarosław Kaczyński próbował z całych sił, ale z trudem ukrył na Krakowskim Przedmieściu poirytowanie protestami. Prezes Prawa i Sprawiedliwości usiłował atakować Lecha Wałęsę, kpić z kontrmanifestantów, ale wszystko to wypadło blado.
REKLAMA
Szanowni Państwo, ci którzy próbują odebrać nam prawa obywatelskie, którzy próbują odebrać prawa katolikom, Kościołowi, pewnie sądzą, że będę się nimi zajmował. Nie proszę państwa! Ja im tylko podziękuję. Bo dawno takiej frekwencji nie było! A to, że Lech Wałęsa...? Widocznie nie mają lepszych autorytetów! Można im współczuć...
Wyszło to jednak Prezesowi niemrawo. Potem oczywiście zapewniał, że polityka prowadzona przez PiS przynosi rezultaty i "prawda" o katastrofie smoleńskiej wkrótce wyjdzie na jaw. Znowu brzmiał tak, jakby zapomniał nawet, że jest liderem partii rządzącej, a nie opozycji. Twierdził, że chce kontynuować swój marsz aż do czasu, gdy na Krakowskim Przedmieściu staną pomniki ofiar. – Państwo polskie jest demokratyczne, nie teoretyczne – zapewniał. – Zwyciężymy! – odpowiedział tłum najwierniejszych sympatyków.
Jednak dziś to nie prezes Prawa i Sprawiedliwości był zwycięzcą. Kontrmanifestanci sprawili Jarosławowi Kaczyńskiemu niespodziankę. Nie doszło do konfrontacji, którą – z nadzieją w głosie – straszyli politycy partii rządzącej od wielu dni. Władysław Frasyniuk wyrósł na nowego lidera i kolejny raz porwał tysiące Polaków. Tym razem hasłem "zostawmy ich z policją", po którym tłumy w kilka chwil rozeszły się nim PiS-owcy rozpoczęli swój marsz.
