Jego pasją od zawsze był taniec towarzyski. Po zdobyciu trzeciego miejsca w World Latin Formation Championships, założył szkołę tańca Step by Step w Kielcach, w której trenował mistrzów z Polski i z zagranicy. Po dziesięciu latach wyjechał do Londynu, gdzie ukończył kurs stylizacji fryzur w Toni & Guy Academy, a po powrocie do kraju szybko otrzymał status czołowego stylisty fryzur współpracując z takimi magazynami jak: Vogue, Chic, Elle, czy Cosmopolitan. Pracował z twórcami polskiej sceny i kinematografii: Krzysztofem Warlikowskim, Jerzym Skolimowskim i Janem Komasą. W 2011 roku Robert Kupisz zaistniał jako projektant mody, a jednym z jego najpopularniejszych projektów jest T-shirt z białym orłem, który między innymi miała na sobie Natalia Siwiec podczas Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej w 2012 roku.
Kupisz budzi kontrowersje. Nie tyle wyglądem nieprzystającym do polskich realiów, ale faktem, że robił w życiu różne rzeczy i w każdej z tych dziedzin odnosił niekwestionowane sukcesy. Kiedy ogłosił się projektantem, polski świat mody patrzył na niego z politowaniem. Do czasu. Dzisiaj jego sukces jest doskonałym przykładem na to, że warto robić swoje i nie oglądać się na 'życzliwych'.
Jestem u ciebie w butiku pierwszy raz i zaskoczyło mnie, jak dobrą jakość mają ubrania, które są projektowane i szyte pod twoją marką.
– To dlatego, że bardzo o nią dbamy. Od ponad dwóch lata pracują w firmie trzy osoby, które mają za zadanie zajmować się jakością. Dzięki temu praktycznie w ogóle nie mamy zwrotów.
W dobie sprzedaży internetowej, aż trudno w to uwierzyć.
– A jednak. Jest ich tak niewiele, że możemy mówić o promilu w skali całego biznesu. Przez ostatnie dwa lata tak ją poprawiliśmy, że wzrosła sprzedaż za granicą, a klienci spoza Polski wracają do nas z informacją, że są bardzo zadowoleni z jakości ubrań, które kupili.
Na polskim rynku projektantów, to wciąż rzadkość
– Być może wynika to z podejścia. Nie jestem krawcem dwóch pań, ale współtworzę biznes w którym pracuje w tej chwili kilkadziesiąt osób. W samym tylko biurze już ponad dwadzieścia. Nie produkujemy trzech rzeczy na krzyż. Jesteśmy na etapie, w którym zamawiamy własne, projektowane przeze mnie tkaniny, z których później powstają kolekcje. Ale to jest możliwe wtedy, kiedy firma się rozwija.
Jakiś czas temu widziałam w sieci zdjęcia twojej kawalerki i pomyślałam sobie ‘skromny gość’. Dzisiaj ludzie chwalą się apartamentami, nie kawalerkami, a ty mówisz o rozwoju swojej firmy, w tak krótkim czasie, jak o czymś zwykłym. Jesteś skromnym gościem?
– Mam świadomość swojego sukcesu, natomiast ja po prostu nie potrzebuję gromadzić wokół siebie przedmiotów, rozbijać się drogimi samochodami czy pić szampana, którego zresztą nie lubię. Gdybym, miał na przykład wybrać to co najbardziej lubię do jedzenia, wybrałbym pierogi z jagodami czy ziemniaki z ogniska, bo to mi najbardziej smakuje. Ale wracając do pytania, kiedy zostałem stylistą fryzur, miałem 32 lata. Wcześniej miałem szkołę tańca i tam też odnosiłem sukcesy. Z tym, że one długo do mnie nie docierały. Teraz staram się je ‘zbierać’ po to, by budować silnego siebie . Po latach zrozumiałem, że wszystkie moje decyzje były intuicyjne i przez to trafione. Kiedy słucham intuicji, dobrze na tym wychodzę.
Jak do tego doszedłeś?
– Kiedyś po prostu zebrałem to wszystko, czego dokonałem, a jest tego trochę. Jestem świadomy tego, co osiągnąłem i zdaję też sobie sprawę, że doszedłem do tego sam. Nie brzmi to skromnie, wiem, ale jestem już dorosłym gościem i nie muszę się krygować. Całe życie spełniam swoje marzenia z dzieciństwa, bo wszystkie moje wcześniejsze zawody wynikały z moich pasji i marzeń. Ale to w Gackach, osadzie z której pochodzę, moja wyobraźnia na to zapracowała.
Wioska stygmatyzuje?
– Wiesz co, i tak, i nie, ale wbrew pozorom te Gacki bardzo mnie rozwinęły. Mieszkaliśmy przy domu kultury, w którym moja mama była kierownikiem, a mój tata dyrygentem prowadzącym zespoły muzyczne. Dziesięć lat tam spędzonych ukształtowało mnie tak bardzo, że mieszkając i pracując zarówno w Kielcach jak i w Warszawie, miałem świadomość, że czerpię właśnie z Gacek. Na pewno jednak wiedziałem, że jeśli sam sobie tego wszystkiego nie zorganizuję, to nikt mi tego nie da.
Skąd wiedziałeś, że nikt ci tego nie da?
– To były czasy komunistyczne, gdzie rodzice nie poświęcali tyle czasu dzieciom, ile poświęcają teraz. Jako dzieci, wraz z siostrami, praktycznie cały czas spędzaliśmy w tym domu kultury. Organizowaliśmy przeróżne rzeczy w grupach, albo szaleliśmy na podwórku. Po latach okazało się, że czas biednej komuny spowodował, że czynnie zacząłem starać się o lepszą przyszłość dla siebie.
Rodzice czytali ci bajki?
- Nie pamiętam tego, ale pamiętam że przepadałem za kinem. Do naszego mieszkania przechodziło się przez kino. Z siostrą specjalnie nie zamykaliśmy drzwi, żebyśmy mogli te wszystkie filmy obejrzeć. W wieku dziesięciu lat miałem przerobioną całą klasykę. Pamiętam dokładnie nawet jakie filmy obejrzałem.
Jakie?
– West Side story, Potop, Krzyżacy, Poskromienie Złośnicy itd. To wszystko było w mojej głowie i ukształtowało mnie. Podobnie jak występy teatru czy śpiewaków operowych w naszym domu kultury, ale też ambitna telewizja jaką mieliśmy w tamtych czasach. Tele-Echo z Ireną Dziedzic, teatr telewizji w poniedziałek, teatr sensacji w czwartek…
A Miś Uszatek?
– (śmiech) Też i Kolargol, Jacek i Agatka, Zwierzyniec, Pankracy – wszystko to przerabiałem. Wydaje mi się, że telewizja wtedy, oprócz propagandy komunistycznej, była dużo bardziej ambitna niż teraz. W tej chwili ciężko znaleźć coś, co byłoby ambitne, mądre. Faszeruje się nas programami o tym, jak być pięknym albo bogatym.
– Ostatnio usłyszałam takie ładne francuskie powiedzenie – "wiedziała jak swoją łódź prowadzić’. Wiedziałeś jak swoją łódź prowadzić?"
– To było instynktowne. To co robiłem zawsze w jakiś sposób było szokujące zarówno dla moich rodziców i znajomych. Pierwszy wychodziłem z tymi moimi abstrakcyjnymi pomysłami. Najpierw skakałem do wody, a potem samemu uczyłem się pływać.
Tak było ze szkołą tańca?
– Ze wszystkim.
Obejrzałam jeden z wywiadów, w którym opowiadałeś o tym, jak zaczęła się twoja przygoda ze stylizacją fryzur. Podobno przed kursem w Londynie nie potrafiłeś strzyc. Z ciebie jest silny gość?
– Okazuje się, że w skrajnych sytuacjach potrafię się zebrać i zmobilizować, wydobyć dużo odwagi, takiej skrajnej wręcz. Jadąc do Londynu spaliłem przecież za sobą wszystkie mosty. Sprzedałem mieszkanie w Kielcach, wyrejestrowałem działalność gospodarczą, nie miałem nic. I z tym ‘nic’, w wieku trzydziestu dwóch lat, pojechałem się nauczyć przez piętnaście dni nowego zawodu. Dla przeciętnie rozsądnej osoby abstrakcyjne.
Karkołomne wręcz.
- Kompletne wariactwo. Ale spiąłem się wtedy tak, że mimo tych łez w pierwszy dzień, zorganizowałem się totalnie, pokonałem lęki i wróciłem z nowym fachem w ręku.
I wróciłeś do Warszawy.
- Tak, przyjechałem wystylizowany na Londyn, z modną fryzurą, którą mi tam zrobili i kilkoma modnymi ciuchami. Taki wypachniony wyszedłem na Krakowskie Przedmieście i nie wiedziałem gdzie mam iść. Na początku wydawało mi się, że jest fajnie, bo wszyscy się za mną oglądali, ale potem zdałem sobie sprawę, że nie mam co ze sobą zrobić. Tym bardziej, że nie miałem tu żadnych znajomych.
I co zrobiłeś?
– Kupowałem gazety, zaznaczałem salony fryzjerskie i dzwoniłem. Ale nikt mnie nie chciał przyjąć i przez miesiąc bujałem się pukając od drzwi do drzwi. Pamiętam, że przyszedł wtedy moment załamania. Tęskniłem za Kielcami, szkołą i dziećmi, które uczyłem. Ale wiedziałem, że nie mogę wrócić. Nie chciałem się przyznać, że poniosłem porażkę. Po miesiącu trafiłem na agencję stylistów fryzur, w której przeszedłem szybki test. W tym samym momencie dzwonił ktoś z Twojego Stylu zapytać się o fryzjera na następny dzień. Monika Smolicz (dzisiaj właścicielka agencji modelek Rebel Models – red.) wysłała mnie wtedy na tę sesję i tak się zaczęło. To była moja szansa. Wiedziałem, że albo zrobię to dobrze i przetrwam albo nie. I tak było z każdą następną sesją, na którą otrzymywałem zlecenie. Byłem bardzo dobrze przygotowany, przychodziłem godzinę przed czasem, często szedłem pieszo, żeby nie stać w korkach i nie spóźnić się. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, byłem i przygotowany i zdesperowany. A po trzech miesiącach zrobiłem właściwie wszystkie sesje i okładki, które były do zrobienia w Polsce. To był 99 rok.
Niewątpliwie miałeś dużo determinacji ale chyba również szczęścia.
– Szczęściu trzeba pomóc. Zawsze. Często słyszę, że mam szczęście, nikt jednak nie zdaje sobie sprawy ile, w osiągnięcie tego szczęścia, włożyłem wysiłku i pracy, i ile kosztowało mnie to stresu. Droga do szczęścia była ciężką pracą i ryzykiem. Przyjeżdżając do Londynu prawie nie mówiłem po angielsku, nie miałem pieniędzy na hotel, mieszkałem kątem u różnych znajomych.
A gdzie intuicja prowadzi cię teraz?
– A wiesz, że teraz, inaczej niż dotąd, skupiam się na dniu dzisiejszym? To co robię w tej chwili jest świetne i zawsze do tego dążyłem. Wcześniejsze praca była do tego pomostem. Bycie projektantem daje mi swobodę i tę lekkość, bo nikt nade mną nie stoi.
A czy to nie jest tak, że jak się kilka razy zmienia w życiu zawód, robi się w pewnym sensie ‘wszystko’, to niczego nie robi się dobrze?
- (śmiech) Faktycznie tak bywa, że robiąc różne rzeczy, często robimy je kosztem innych. Ja natomiast czerpię ze wszystkiego, czego się do tej pory nauczyłem. Jest mi dzięki temu znacznie łatwiej. Kiedy osiągam topowy sukces, wtedy kończę zawód i biorę się za kolejny.
Jesteś wymagający?
– Bardzo. Przede wszystkim w stosunku do siebie.
Zazwyczaj mając wysokie wymagania w stosunku do siebie, mamy je też w stosunku do innych…
- To prawda. Też tak mam ale wiem, że to jest błąd. Wciąż uczę się tego i daję ludziom szansę, by pokazali mi swój punkt widzenia. To ciekawe, kiedy zaczyna się słuchać ludzi. Kiedyś miałem tendencję by jedynie mówić i słuchać siebie samego.
Potrafisz otwarcie rozmawiać o porażce?
– Z przyjaciółmi zawsze. Ich zdanie jest dla mnie zresztą najważniejsze. Ale jeśli o porażce mowa, to zaczynając nowe zawody, za każdym razem właściwe zaczynałem od porażki. Albo ktoś mnie źle potraktował, albo wykorzystał, w wyniku czego zostawałem na lodzie i musiałem się odbić. I wiem, że miarą siły człowieka jest właśnie to, co zrobi z tą porażką. Jak się za nią zabierze. Zanim założyłem szkołę tańca, byłem tancerzem. Pamiętam, że dostałem propozycję angażu w jednej ze szkół jako nauczyciel. Po wakacjach okazało się, że nie informując mnie, zatrudnili kokoś innego, a ja zostałem bez pracy i grosza przy duszy. Wtedy, wraz z moją koleżanką, założyliśmy własną szkołę i po dwóch latach byliśmy mistrzami Polski w formacjach tanecznych.
W swoim ostatnim wywiadzie dla tygodnika "Gala" powiedziałeś, że nie będziesz dyskutował z ludźmi, którzy chcą cię edukować z pozycji kałuży, podczas gdy ty pływasz w oceanie.
- Tak, tak powiedziałem (śmiech). Zawsze chętnie rozmawiam z ludźmi, którzy już coś osiągnęli i którzy mogą mnie zainspirować. Którzy skupiają się na swojej ciężkiej pracy. Nie mam natomiast potrzeby udowadniania wszystkim, kim jestem i nie mam też potrzeby zadowalania wszystkich wokół. Daję sobie wolność i przestrzeń na to, żeby nie każdego lubić. I też nie każdy musi lubić mnie.
Ludzie nie lubią słuchać takich rzeczy, bo w dobie powszechnego hejtu, każdemu wydaje się, że każdy ma prawo do wygłoszenia swojej racji
– Wiesz, ludzie lubią oceniać wszystkich i wszystko co się dzieje dookoła. Natomiast w ogóle nie potrafią skupić się na swoim życiu. Dlatego nie chcę wchodzić z tym hejtem w polemikę. Okazuje się, że kiedy skupimy się na sobie, to można całkiem sporo w życiu osiągnąć. I to jest moja zasada, której efekty widzę w postaci kolejnych sukcesów. Ja po prostu jestem za dużym chłopcem, żeby wchodzić do kałuży.
Jesteś w sile wieku?
– Zdecydowanie!
Jaki to jest mądry mężczyzna?
– Taki, który wie kim jest, a kim nie jest. Nie musi ani udawać, ani udowadniać czegoś innym. Ma dystans do świata i potrafi doceniać dobrze rzeczy, które mu życie przynosi.
A co jest w ogóle w życiu ważne?
– Dla mnie najbliżsi.
A pokora?
– Byłem już tyle lat pokorny, że wystarczy. Nasze pokolenie było tak wychowane. Byliśmy uczeni, że nie mamy racji, bo mają ją na przykład nauczyciele, czy rodzice. Że nie możemy się skarżyć, czy walczyć o swoje.
Miłość?
– Superważna.
. Lubisz życie?
– Uwielbiam! Zresztą dbam o to, by mieć dobre życie.
To dość odważne powiedzieć dzisiaj, że ma się dobre życie
– Ale nie mam na co narzekać. Oczywiście bywam zmęczony, miewam problemy, ale wiem, że mam bardzo dużo. I nie mówię tu o rzeczach materialnych. Mam znacznie więcej niż byłbym sobie w stanie wyobrazić z perspektywy Gacek. Powinienem się krygować?
Polacy są malkontentami, a ty mówisz, że masz zajebiście
– Problemy mnie nie przygniatają, fakt. Może dlatego, że je rozwiązuję. A jak jest źle, to dzwonię do przyjaciół. Mam wokół siebie mądrych ludzi. Po latach przyjaźni mogę się na nich oprzeć.
A mówią ci czasem „Robert, ogarnij się”?
– Raczej wspierają. Metoda kija nigdy nie działała na mnie dobrze. Ale są zaskoczeni na przykład, że często trudno mi przyjąć sukces, czy komplement.
Brzmisz jak gość, który całkiem sporo czasu spędził na kozetce.
– Tak i tego się nie wstydzę. Jak boli ząb albo chorujemy na grypę, idziemy z tym do lekarza. Po prostu. Będąc dorosłym i odpowiedzialnym facetem, wiem, że nad sobą trzeba pracować. To przynosi satysfakcję.
Potrafisz mówić ‘przepraszam’?
– Nauczyłem się tego, i według mnie jest to odwaga umieć powiedzieć "przepraszam".
Słuchając cię, mam nieodparte wrażenie, że jesteś hardkorem
- (śmiech) Patrząc z perspektywy, fakt, trochę jestem.