Lista przewinień Prawa i Sprawiedliwości wydłuża się w zastraszającym tempie. I nie chodzi tu o drobne ustawy i pomysły, ale o naruszanie fundamentów państwa prawa i trójpodziału władzy. Opozycja i niektóre organizacje wzywają Polaków do wyjścia na ulice i protestowania przeciwko władzy. Jednak nic takiego się nie dzieje. Dlaczego tak się dzieje i czy w ogóle da się wyprowadzić na ulice milion Polaków?
Dlaczego akurat milion? Po pierwsze to psychologiczna granica, która pokazuje, że opór społeczny jest naprawdę potężny i władza nie może tego zlekceważyć. Po drugie, największe manifestacje antyrządowe na świecie liczyły od pół miliona do prawie dwóch milionów manifestantów. Od początku przejęcia sterów władzy przez Prawo i Sprawiedliwość, organizowane były manifestacje, najpierw przez KOD i partie opozycyjne, teraz przez Obywateli RP i byłych opozycjonistów. Nigdy jednak nie przekroczyły one ok. 150 tysięcy osób (uśredniając wyniki liczenia organizatorów, ratusza, policji i Klaudiusza Pobudzina). Dodać należy także Czarny Protest i sprzeciw wobec przyjęciu umowy ACTA.
Jak to wyglądało na świecie? Co potrafi zgromadzić na ulicach prawie 2 miliony Brazylijczyków lub pół miliona Rumunów? I co musi zrobić władza w Polsce, żeby poziom wkurzenia Polaków sięgnął tej magicznej liczby protestujących obywateli na ulicach?
Jak to wygląda na świecie?
Rumunia
W lutym 2017 roku, ponad 500 tysięcy Rumunów wyszło na ulice Bukaresztu i kilku miast w całym kraju. Protestowali oni przeciwko rozporządzeniu, które łagodziło kar dla przedstawicieli władzy, oskarżonych o korupcję. Pod wpływem protestów, rumuński rząd wycofał rozporządzenie i został zmuszony do podjęcia dodatkowych kroków w walce z korupcją.
Korea Południowa
Około miliona Koreańczyków protestowało w listopadzie zeszłego roku przeciwko prezydent Park Geun Hie i zarzutów o korupcję i intratne powiązania z największymi koreańskimi koncernami. W wyniku nacisków i porozumienia w parlamencie w marcu 2017 roku doszło do impeachmentu i postawienie w stan oskarżenia byłej już prezydent Korei Południowej.
Brazylia
W marcu 2015 roku, na ulice prawie 400 miast w całej Brazylii wyszło ponad 1,7 miliona obywateli. Protest miał pokazać sprzeciw wobec rosnącego ubóstwa, pogorszenia stanu brazylijskiej gospodarki i oskarżeń prezydent kraju Dilmy Rousseff o korupcję liczoną w milionach dolarów.
Francja
W marcu 2006 roku, na ulice największych francuskich miast wyszło ponad milion osób. Protestowała głównie młodzież studencka i związkowcy, którzy domagali się od rządu, aby zmienił ustawę dotyczącą osób niemających ukończonych 26 lat, która pozwala pracodawcom zwalniać ich bez podania motywów w ciągu pierwszych 24 miesięcy. Po kilkudniowych protestach w całym kraju, rozwiązanie dotyczące młodych pracowników nie zostało wprowadzone.
Jak zrobić to w Polsce?
Od razu nasuwa się pytanie: dlaczego do tej pory w Polsce nie ma tak wielkich protestów? I czy możliwe jest wywołanie tak masowego niezadowolenia, jak w innych krajach? Trzeba przyznać, że po rozmowie z socjologiem, perspektywa na najbliższą przyszłość przygnębia, ale tli się płomyk nadziei.
Głównym powodem tego, co dzieje się (a raczej nie dzieje w polskim społeczeństwie) jest od dawna obserwowany proces oddalania instytucji państwa od obywateli. Jak mówi profesor Ireneusz Krzemiński, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego: – To są takie ciemne zaułki demokracji zwłaszcza wtedy, gdy system instytucji jest gdzieś ponad głowami większości obywateli oraz tego, że nie są oni zaangażowani osobiście w to, co się dzieje w kraju. O tym mówiono wielokrotnie. Ja to nazywam odobywatelnieniem Polaków. I mamy teraz tego skutki. Jednocześnie pojawiają się porównania do czasów PRL-u, w których protestowanie było naprawdę trudne. Teraz mamy do czynienia z tak niewiarygodnym kłamstwem i z takim szaleństwem ideologicznym, że słuchając choćby Marszałka Senatu pana Karczewskiego czuję się jakbym słyszał aparatczyka PZPR-u w czasach PRL, i to tych gorszych. I przyznam, że nie mogę zrozumieć, jak przeciętny Polak, który pamięta tamte czasy, nie może rozpoznać tego zagrożenia – mówi socjolog.
Drugą kwestią jest to, co konkretnego można zrobić, aby obecna władza zaczęła się cofać. Profesor Krzemiński mówi, że jedyną receptą jest powszechna mobilizacja różnych środowisk. – Myślę, że gdyby teraz udało się stworzyć taki ruch protestu na różnych poziomach i różnych grup zawodowych i środowisk, to mogłoby to odnieść jakiś skutek. To nie muszą być ogromne manifestacje, wystarczy kilkanaście osób, ale nawet w tych najmniejszych miasteczkach, gdzie buduje się poparcie dla PiS-u. Uważam, że to mogłoby spowodować, by choć część ludzi obudziłaby się z tego marazmu. Jedyne co nam teraz pozostaje, to mobilizacja wszystkich grup, grupek, środowisk i absolutnie zjednoczony protest. Tak naprawdę to nam teraz pozostaje.
A czy w polskich warunkach, można pobudzić tak masowe niezadowolenie, podobnie jak w Brazylii czy Korei? – W tej sytuacji, którą mamy, trzeba tworzyć niejako podziemne struktury, które będą ignorowały to państwo – uważa nasz ekspert. Wyobrażam sobie też wizję takiego permanentnego, szeroko zakrojonego protestu. Potrzebne jest uruchomienie protestów środowiskowych we wszystkich możliwych miejscach. Niestety, w tym nie pomaga stan polskiej opozycji – dodaje profesor Krzemiński.
Nie jest to jednak takie proste, jak mogłoby się wydawać. Ale nie jest też niemożliwe. Czy w obecnej sytuacji można ot tak zwołać przy pomocy Facebooka milion Polaków, którzy mieliby zaprotestować przeciwko poczynaniom władzy? Nie. Ale tak naprawdę nie w dokładnej liczbie tkwi siła sprzeciwu. Za tę małą wielką różnicę muszą być odpowiedzialne małe grupy, które mogłyby w swojej liczbie stawić opór Jarosławowi Kaczyńskiego i jego świcie. A tych małych grup nie tworzy ani Grzegorz Schetyna, ani Władysław Frasyniuk, ani mityczny polski Macron. Robimy to my wszyscy.