
"A gdyby tak wszystko rzucić i polecieć do Tajlandii?" – lepiej zastanów się dwa razy. Ten malowniczy kraj różni się w rzeczywistości od tego, który znamy z widokówek. Jest tam ciepło i egzotycznie, ale od 3 lat władzę sprawuje tam wojskowa junta. Dyktatura, kontrola internetu, brak wolności słowa i zgromadzeń to tylko niektóre z zasad, które boimy się, że zostaną wprowadzone także w Polsce, a w Tajlandii funkcjonują od lat.
Nie ma tam wyborów, władza robi co chce, panuje korupcja, nacjonalizm, nie można organizować demonstracji, internet jest ściśle kontrolowany i... życie tam tak jakby wcale nie jest takie złe. – Osobiście dyktatura nie dotyka mnie wcale. I prawdę mówiąc bezpośrednio nie dotyka ona też wielu Tajów. Dopóki siedzi się cicho, nie krytykuje rządu, nie prowadzi żadnej działalności politycznej – wliczając w to nieklikanie nieprzychylnych juncie wojskowej treści na Facebooku – nie ma problemu – tłumaczy bloger Maciej Klimowicz. Faktycznie, Przeglądając tajskiego Twittera, Facebooka czy Instagram... wieje nudą. Nie ma memów czy kontrowersyjnych fotek. Wszystko jest takie grzeczne. Możliwe, że przez to jest spokojniej? Na pewno jest dużo propagandy podobnej do tej u nas "za komuny".
Tajlandia to dla wielu z nas wakacyjne marzenie. Piękne widoki, cudowna aura, przepyszne jedzenie, niezbyt wygórowane ceny. Pytałem znajomych – mało kto wie, jaka tam w rzeczywistości panuje sytuacja. Każdy zna ten kraj z jego pocztówkowej wersji. Jednak ani turysta, ani nowy przybysz z Zachodu nie zrozumie od razu tego, jakie tam ludzie przeżyli i przeżywają piekło. Jest ogromna przepaść między najwyższą a najniższą warstwą społeczną. Bogaci będą zachwalać swój kraj, a biedni nawet nie pisną słowem. W Polsce wszyscy narzekają, w Tajlandii polityka to temat tabu.
"Demokracja jest wymysłem „Zachodu” a zachód kojarzył się w przeszłości z kolonializmem, więc nie dziwi fakt, że poglądy polityczne przychodzące z zachodu były traktowane podejrzliwie i nie były przyjmowane w przeszłości z entuzjazmem. Zataczając koło i wracając do tajskiej kultury, nie jest przyjętym kulturowo kwestionować zdanie starszych a rozumiejąc to szerzej przełożonych czy rządzących. Zatem jedna z podstaw demokracji, czyli wyrażanie swojego własnego zdania w tajskiej kulturze nie jest tak rozpowszechnione jak „u nas”. I w końcu trzeba pamiętać, że ważnym hamulcem, który gdzieś siedzi w tyle głowy jest strach." Czytaj więcej
Tajska dyktatura jest specyficzna i niezrozumiała z perspektywy Europejczyka. – Jest przede wszystkim mocno zakorzeniona w tajskich umysłach. W tym kraju nigdy nie miała szansy dojrzeć demokracja, bo demokratycznie wybrane władze były zawsze obalane w zamachach stanu – było ich 19. Dyktatura jest więc akceptowana, mało kto przeciw niej protestuje. Co więcej cieszy się ona poparciem sporej części Tajów.... choć być może do czasu. Tajlandia ma długą tradycję protestów przeciw władzy, które kilka razy były krwawo tłumione. Na chwilę obecną jednak panuję apatia, ludzie nie żyją w konflikcie z dyktaturą. Żyją obok, pomimo niej, a często wręcz ją popierają – mówi Klimowicz. Nie ma szans, by coś takiego przeszło w Polsce. My nie damy sobie w kaszę dmuchać, a walkę z systemem wysysamy z mlekiem matki. To nie znaczy, że Tajowie to tchórze. W świecie mrówek też panuje królowa, a mrowisko jakoś sobie żyje i nikt się nie buntuje. Coś, co sprawdza się w jednym miejscu, nie musi w drugim. Na tym właśnie polega piękno różnorodności.
Wielu twierdzi, że polski rząd ma zapędy dyktatorskie. Chociażby w kwestii przejmowania sądów i mediów czy narzucania jedynych słusznych wartości i ideologii. W Tajlandii też było multum demonstracji nim wprowadzono ich zakaz. Jednak nie wyobrażam sobie Jarosława Kaczyńskiego w roli króla. Zresztą wcześniej wojsko pod wodzą Antoniego Macierewicza musiałoby przejąć władzę w Polsce siłą, a przecież rząd został u nas wybrany w demokratycznych wyborach.
mentalność. Być może dlatego opresyjny ustrój sprawdza się tam jako tako, podobnie jak i w innych Azjatyckich krajach. Przykład? Przenieśmy się nad polskie morze. Chcemy iść się popluskać w Bałtyku, ale przecież jedna osoba musi popilnować rzeczy, bo u nas to nawet klapki Kubota potrafią ukraść. Mój znajomy miał podobną zagwozdkę w Tajlandii. Ustalał ze swoją dziewczyną kto ma pierwszy pływać w oceanie. Jednak spojrzeli, że na plaży nikt inny nie pełnił warty nad swoim dobytkiem, bo tam się tak po prostu nie kradnie. – Podobnego szoku kulturowego doznali też inni Polacy, których spotkaliśmy – mówił Michał Bieżyński. Tak było tylko za pierwszym razem. Potem już bez stresu zostawiali przy ręcznikach: komórki, aparaty, plecaki i pieniądze.
Wszystko to sprawia, że dyktatura spod znaku Tajlandii sprawia wrażenie bardziej znośnej, niż ta, której wizję większość z nas ma zakodowaną w głowach. Zdaniem blogera takie rzeczy jak np. większa swoboda, demokracja, wolność słowa to rzeczy, które bardzo by się Tajlandii
przydały, ale sami Tajowie za nimi jakoś strasznie nie tęsknią. A czy Maciej Klimowicz planuje wrócić do Polski? – Nie planuję, ale nie wykluczam. W Tajlandii żyje mi się bardzo dobrze. Życie jest tu jakby lżejsze, prostsze – mówi.
