"A gdyby tak wszystko rzucić i polecieć do Tajlandii?" – lepiej zastanów się dwa razy. Ten malowniczy kraj różni się w rzeczywistości od tego, który znamy z widokówek. Jest tam ciepło i egzotycznie, ale od 3 lat władzę sprawuje tam wojskowa junta. Dyktatura, kontrola internetu, brak wolności słowa i zgromadzeń to tylko niektóre z zasad, które boimy się, że zostaną wprowadzone także w Polsce, a w Tajlandii funkcjonują od lat.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Historia Tajlandii jest bardzo skomplikowana i krwawa. Jeśli myślicie, że Polska jest największym męczennikiem świata, to jesteście w błędzie. Są kraje, których dzieje są równie trudne i smutne. Wiecie, że w Tajlandii konstytucja była zmieniana 20 razy!? Było tam też aż 19 zamachów stanu! Ale takich z brutalną pacyfikacją ludności i ofiarami śmiertelnymi, a nie w stylu krytyki pokojowych demonstracji znanej z polskich mediów. W Polsce w roku 1970-tym władze strzelały do robotników na Pomorzu, w Bangkoku w 1976 wojsko krwawo tłumiło protest studentów. Kolejne brutalnie pacyfikowane protesty w Tajlandii w latach 1992 i 2010 kosztowały życie co najmniej 130 cywilów.
Te poniekąd zaskakujące dla mnie rewelacje pokazał mi blog Skok w Bok. Prowadzący go Maciej Klimowicz od 6 lat mieszka w Tajlandii i z pasją pisze o tym, jak wygląda tam życie.
Jasna strona dyktatury
Nie ma tam wyborów, władza robi co chce, panuje korupcja, nacjonalizm, nie można organizować demonstracji, internet jest ściśle kontrolowany i... życie tam tak jakby wcale nie jest takie złe. – Osobiście dyktatura nie dotyka mnie wcale. I prawdę mówiąc bezpośrednio nie dotyka ona też wielu Tajów. Dopóki siedzi się cicho, nie krytykuje rządu, nie prowadzi żadnej działalności politycznej – wliczając w to nieklikanie nieprzychylnych juncie wojskowej treści na Facebooku – nie ma problemu – tłumaczy bloger Maciej Klimowicz. Faktycznie, Przeglądając tajskiego Twittera, Facebooka czy Instagram... wieje nudą. Nie ma memów czy kontrowersyjnych fotek. Wszystko jest takie grzeczne. Możliwe, że przez to jest spokojniej? Na pewno jest dużo propagandy podobnej do tej u nas "za komuny".
Bycie turystą w Tajlandii także nie różni się podróżowania w innych krajach. Znajomy był tam na wycieczce w styczniu. – Dla turysty dyktatura jest zupełnie niewidoczna... może poza jednym drobnym faktem – wszędzie, ale to podkreślam – wszędzie – są zdjęcia zmarłego króla. Banery, są w domach, hotelach, restauracjach, knajpach. Wszędzie – mówi Michał Bieżyński. To zresztą coś typowego dla krajów azjatyckich. Co ciekawe, właśnie ta dyktatura sprawia, że jest tam "ład i porządek" – Rozmawiałem z gościem, który sprzedawał wycieczki na wysypy Phi Phi. On był zachwycony tym, że jest król, który mówi, jak należy żyć. Nie ma żadnej dyskusji, nie ma żadnych przepychanek. Ma być tak jak mówi król i koniec. On twierdził, że jest to o wiele zdrowsze dla systemu, bo tak to zawsze ktoś się chce doczłapać do władzy i są tarcia – wspomina Michał Bieżyński i dzieli się zdjęciami.
Mroczna strona dyktatury
Tajlandia to dla wielu z nas wakacyjne marzenie. Piękne widoki, cudowna aura, przepyszne jedzenie, niezbyt wygórowane ceny. Pytałem znajomych – mało kto wie, jaka tam w rzeczywistości panuje sytuacja. Każdy zna ten kraj z jego pocztówkowej wersji. Jednak ani turysta, ani nowy przybysz z Zachodu nie zrozumie od razu tego, jakie tam ludzie przeżyli i przeżywają piekło. Jest ogromna przepaść między najwyższą a najniższą warstwą społeczną. Bogaci będą zachwalać swój kraj, a biedni nawet nie pisną słowem. W Polsce wszyscy narzekają, w Tajlandii polityka to temat tabu.
– Powodów pewnie jest kilka, pierwszy, który przychodzi mi do głowy wynika z rdzenia tajskiej kultury: otóż z kimś stojącym wyżej w hierarchii społecznej nie dyskutuje się, lecz a prori uznaje się zdanie tej osoby, jako słuszne. Politycy, czyli w szerszym rozumieniu symboliczni „ojcowie narodu”, wiedzą lepiej i tyle. Ale jeśli przyjąć to wytłumaczenie za ostateczne, byłoby to też upraszczaniem sprawy. Na pewno świadomość prawa głosu i decydowania o tym, kto ma krajem rządzić jest w Tajlandii bardzo niska. Nigdy nie było interesem rządzących – od króla po kolejne rządy, nie wspominając o juntach wojskowych – oddanie władzy ludziom – tłumaczy przewodnik po Tajlandii Piotr Druzgała z Centrum Studiów Polska-Azja. Dlatego też trudno się cokolwiek dowiedzieć od zwykłego Taja, a obcokrajowcy będą raczej traktowani jak ktoś z wyższych sfer.
Dyktatura dyktaturze nierówna
Tajska dyktatura jest specyficzna i niezrozumiała z perspektywy Europejczyka. – Jest przede wszystkim mocno zakorzeniona w tajskich umysłach. W tym kraju nigdy nie miała szansy dojrzeć demokracja, bo demokratycznie wybrane władze były zawsze obalane w zamachach stanu – było ich 19. Dyktatura jest więc akceptowana, mało kto przeciw niej protestuje. Co więcej cieszy się ona poparciem sporej części Tajów.... choć być może do czasu. Tajlandia ma długą tradycję protestów przeciw władzy, które kilka razy były krwawo tłumione. Na chwilę obecną jednak panuję apatia, ludzie nie żyją w konflikcie z dyktaturą. Żyją obok, pomimo niej, a często wręcz ją popierają – mówi Klimowicz. Nie ma szans, by coś takiego przeszło w Polsce. My nie damy sobie w kaszę dmuchać, a walkę z systemem wysysamy z mlekiem matki. To nie znaczy, że Tajowie to tchórze. W świecie mrówek też panuje królowa, a mrowisko jakoś sobie żyje i nikt się nie buntuje. Coś, co sprawdza się w jednym miejscu, nie musi w drugim. Na tym właśnie polega piękno różnorodności.
Obcokrajowcy nie mają źle, bo zazwyczaj nie mieszają się w politykę, wszak są "obcy". Ale Tajowie też się nie chcą angażować. – Znani mi Tajowie nie rozmawiają o polityce. To w ogóle nie jest tu temat popularny, bo niebezpieczny. A abstrahując od polityki, żyje im się różnie. Istnieje duże rozwarstwienie społeczne i tym bogatym żyje się dobrze i to oni popierają władzę, biednym jest ciężej i to wśród nich jest więcej niezadowolonych i niepokornych. Ci drudzy są obecnie w defensywie, ci pierwsi są górą, społeczeństwo jest bardzo podzielone. To oczywiście ogromne uogólnienie – mówi bloger. Sytuacja społeczna mimo dyktatury nie jest więc tak odmienna od naszej. Ale samo pojęcie "dyktatury" też się różni. Jako ciekawostkę dodam, że "Tai" po tajsku znaczy "wolny". Ich pojęcie wolności mocno odbiega od naszego.
Polska drugą Tajlandią?
Wielu twierdzi, że polski rząd ma zapędy dyktatorskie. Chociażby w kwestii przejmowania sądów i mediów czy narzucania jedynych słusznych wartości i ideologii. W Tajlandii też było multum demonstracji nim wprowadzono ich zakaz. Jednak nie wyobrażam sobie Jarosława Kaczyńskiego w roli króla. Zresztą wcześniej wojsko pod wodzą Antoniego Macierewicza musiałoby przejąć władzę w Polsce siłą, a przecież rząd został u nas wybrany w demokratycznych wyborach.
Jak przyznaje Maciej Klimowicz: nie mamy co się porównać, bo to dwa zupełnie różne światy – Historie, kultury, systemy polityczne obu krajów są tak zasadniczo różne, że ciężko byłoby znaleźć wspólny mianownik. Widać to świetnie na przykładzie protestów. Te w Polsce były m. in. prodemokratyczne i stanowiły świetny przykład nieźle funkcjonującego społeczeństwa obywatelskiego. Te poprzedzające ostatni zamach stanu w Tajlandii wręcz przeciwnie – były antydemokratyczne, przeciw wyborom. I znowu, bardzo uogólniając – w Polsce mamy obywateli, w Tajlandii – poddanych – mówi autor bloga "Skok w bok".
Styl życia mieszkańców Tajlandii to temat-rzeka. Mają oni zupełnie odmienną od naszej
mentalność. Być może dlatego opresyjny ustrój sprawdza się tam jako tako, podobnie jak i w innych Azjatyckich krajach. Przykład? Przenieśmy się nad polskie morze. Chcemy iść się popluskać w Bałtyku, ale przecież jedna osoba musi popilnować rzeczy, bo u nas to nawet klapki Kubota potrafią ukraść. Mój znajomy miał podobną zagwozdkę w Tajlandii. Ustalał ze swoją dziewczyną kto ma pierwszy pływać w oceanie. Jednak spojrzeli, że na plaży nikt inny nie pełnił warty nad swoim dobytkiem, bo tam się tak po prostu nie kradnie. – Podobnego szoku kulturowego doznali też inni Polacy, których spotkaliśmy – mówił Michał Bieżyński. Tak było tylko za pierwszym razem. Potem już bez stresu zostawiali przy ręcznikach: komórki, aparaty, plecaki i pieniądze.
Czyli może jednak rzucamy wszystko?
Wszystko to sprawia, że dyktatura spod znaku Tajlandii sprawia wrażenie bardziej znośnej, niż ta, której wizję większość z nas ma zakodowaną w głowach. Zdaniem blogera takie rzeczy jak np. większa swoboda, demokracja, wolność słowa to rzeczy, które bardzo by się Tajlandii
przydały, ale sami Tajowie za nimi jakoś strasznie nie tęsknią. A czy Maciej Klimowicz planuje wrócić do Polski? – Nie planuję, ale nie wykluczam. W Tajlandii żyje mi się bardzo dobrze. Życie jest tu jakby lżejsze, prostsze – mówi.
Warto jednak poczytać więcej, bo możemy odnieść mylne wrażenie. – Źródeł obecnej sytuacji nie da się opisać w skrócie. Tajlandia ma fascynującą historię, zwłaszcza w XX wieku i jej sytuacja polityczna dziś, jest ściśle powiązana z wydarzeniami z początku tego wieku, z rolą monarchii, z geopolityką USA w latach 60-70 XX wieku, ze zmianami społecznymi w końcówce stulecia itd. Dla osób interesujących się polityką, to naprawdę fascynujący temat – zapewnia bloger.
– Tajlandia to po pierwsze świetny pierwszy krok dla osób pragnących poznać Azję. To kraj przyjazny turystom, z dobrą infrastrukturą, a jednocześnie egzotyczny. Przeprowadzka na stałe? Dla ciepłolubnych i tych, którym nie przeszkadza co nieco tajskiego chaosu – czemu nie? – zachęca Michał Klimowicz. Czy na pewno?
To co dla kogoś z zewnątrz wygląda na coś wspaniałego, przekształcone jest przez dyktatorski przekaz, bo w istocie takie cudowne nie jest. To tak jak z przeprowadzką do nowego miasta – zanim poznamy mroczne sekrety, wszystko wydaje się różowe i takie "WOW!". Pozorna sielanka w Tajlandii została okupiona dramatycznymi losami ludzi i taka wersja dyktatury nie sprawdziłaby się w Polsce. O ile ktokolwiek pomyślał, że demokracja w wydaniu biało-czerwonym jest do wymiany.
"Demokracja jest wymysłem „Zachodu” a zachód kojarzył się w przeszłości z kolonializmem, więc nie dziwi fakt, że poglądy polityczne przychodzące z zachodu były traktowane podejrzliwie i nie były przyjmowane w przeszłości z entuzjazmem. Zataczając koło i wracając do tajskiej kultury, nie jest przyjętym kulturowo kwestionować zdanie starszych a rozumiejąc to szerzej przełożonych czy rządzących. Zatem jedna z podstaw demokracji, czyli wyrażanie swojego własnego zdania w tajskiej kulturze nie jest tak rozpowszechnione jak „u nas”. I w końcu trzeba pamiętać, że ważnym hamulcem, który gdzieś siedzi w tyle głowy jest strach."Czytaj więcej