"Figurę utrzymuję dzięki awokado i kokainie", czyli jak bawi się warszawka
Alicja Cembrowska
05 sierpnia 2017, 00:47·12 minut czytania
Publikacja artykułu: 05 sierpnia 2017, 00:47
Celebryci. Za dnia doradzają w kwestiach życia i śmierci z kanap telewizji śniadaniowych, polecają koktajle witaminowe i z ręką na sercu przysięgają, że alkoholem i narkotykami się brzydzą. Ich publiczne konta rozpływają się w pochwałach nad slow food, slow life, fit i glamour, a przyznanie się do więcej niż jednej lampki wina uznają za wyraz najgorszego zniszczenia. Później jednak opadają maski, puszczają nerwy i wszelkie hamulce. I okazuje się, że na tym nieskazitelnym wizerunku pojawia się mała ryska... Porozmawialiśmy z barmanami z warszawskich klubów, którzy o owej rysce trochę nam opowiedzieli.
Reklama.
Blogerka "Złota Rada"
W jakich klubach bawi się śmietanka polskiej blogosfery nie jest tajemnicą - wystarczy przejrzeć kilka czołowych profili na Instagramie i już wiadomo, gdzie kierować kroki, by spotkać swojego idola. Jednak spragnieni ich towarzystwa fani nie nacieszą się nim długo. O tym, gdzie znikają „znani i lubiani” w trakcie imprezy nie wie nikt – a raczej domyślać się mogą ci, którzy chociaż raz słyszeli o tzw. vip roomach, miejscach zapewniających dyskrecję. Ile jest prawdy w stwierdzeniach przekazywanych niczym miejskie legendy, że „pokoje zawalone są białym proszkiem, a alkohol leje się strumieniami” potwierdzać mogą tylko ci, który chociaż raz mieli okazję tam zawitać. Kolejna miejska przypowieść mówi o niezawodnym przepisie na zgrabną sylwetkę. Znana blogerka, najprawdopodobniej po zbyt dużej dawce napojów wyskokowych, podzieliła się swoim sekretem z obcymi dziewczynami w klubie - tajemnicze składniki to awokado i kokaina.
Ten drugi specjał, wbrew pozorom, jest w kuluarach równie popularny, co awokado w serwowanych w programach telewizyjnych daniach. Ale tylko w określonych kręgach. Raczej nie należy do najtańszych, więc studenci muszą zadowolić się mniej wyrafinowanymi uciechami. Bywalczynie imprez z cyklu "na bogato" przyznają, że „na domówkach to wciąga się ze srebrnej tacy, po burżujsku, a w klubie to z kibla”. Obecnie na warszawskim rynku rządzi MDMA - substancja jest znacznie tańsza, ale nastolatkowie, nawet ci z bogatszych rodzin i tak starają się korzystać z narkotyków po kosztach. Przyznają, że wystarczy wiedzieć, do kogo zagadać w klubie.
Oczywiście, jak to w życiu bywa, nikt nikogo za rękę nie złapał. Wszystko rozmywa się w domysłach, biorąc jednak pod uwagę, że średnio co kilka miesięcy wybucha "aferka w środowisku" i jakiś celebryta na łamach portali plotkarskich wyznaje, że był uzależniony od kokainy jest cień szansy, że barmańskie domniemania nie mijają się za bardzo z prawdą. Jak jednak wielką inspiracją są dla nastolatków "znani eksperci od wszystkiego" może również świadczyć fakt, że jedna z dziewczyn opowiada jak ze znajomymi próbowali się włamać do domu, gdzie kręcony jest program Warsaw Shore - na szczęście płot był zbyt wysoki, a oni zbyt pijani...
Równie intensywnie bawią się ci, którzy ubierają blogerki i gwiazdy - najbardziej znani projektanci. - Po pokazach mody i oficjalnych imprezach są oczywiście aftery. A one kończą się różnie, jednak najczęściej całe towarzystwo zatacza się od narkotyków i alkoholu. Do tego chyba jesteśmy przyzwyczajeni, podobnie jak do tego, że zdrady albo "wspólne sytuacja seksualne" są na porządku dziennym. Pamiętam jeszcze, jak na jednym z przyjęć redaktorka znanego czasopisma modowego tak się zapiła, że usnęła na siedząco i był z nią problem, bo to był dzień otwarty, na którym projektantka pokazywała kolekcję. Na koniec wjeżdża koks i już wszyscy wiedzą, kto z kim, kiedy i jak..." - komentuje jeden z uczestników.
Ci, którzy preferują imprezy„na bogato”, a nie po drodze im na bankiety czy aftery, powinni kierować się do lokali w centrum i okolicach Mazowieckiej. O tej drugiej lokalizacji głośno jest już od długiego czasu – w budynkach, w których są kluby, mieszkają ludzie, więc całonocne imprezy, głośna muzyka i załatwianie swoich potrzeb fizjologicznych w bramach raczej nie współgra z potrzebami spokoju okolicznych mieszkańców. Knajpy, gdzie obowiązuje strój mniej podwórkowy, a ceny drinków zaczynają się od 30 zł, przyciągają celebrytów, a za tymi gnają ich „obserwujący” z facebooków i instagramów.
Polityk z klasą
Kolejną reprezentatywną grupą "warszawki", którą można spotkać w stołecznych przybytkach są politycy. Ci znacznie bardziej dbają o dyskrecję, więc jedynym źródłem informacji z zamkniętych imprez jest obsługa, która jak się okazuje nie ma łatwego zadania.
– Kilka lat temu po przegranych wyborach prezydenckich, w moim lokalu odbywała się stypa sztabu wyborczego jednego z kandydatów. Nie było tam osób najważniejszych, ale bawili się politycy, którzy dzisiaj są znanymi z telewizji twarzami i których ostatnio można było spotkać na bałtyckich plażach. Towarzystwo się pochlało i doszło do momentu, że rzygali pod siebie i spali w lokalu. Zaczęliśmy zamykać, a oni nie chcieli wyjść. Koniec końców przyjechała do nich ochrona, która ich szybko spacyfikowała. Byli agresywni, butni i wydawało im się za dużo. Jeden z polityków, który znany jest z talentów wokalnych, nazwał moją koleżankę starą k***ą - kontynuuje.
Barman, z którym rozmawiam przyznaje, że to typowy leitmotiv polityków. Po przechyleniu kilku kieliszków nie mają oporów przed obrażaniem czy pokazywaniem swojej wyższości. A najgorzej jeżeli takiemu delikwentowi hamulce puszczą w miejscu publicznym.
– Kiedyś polityk z pewnej partii podszedł do mnie i wybełkotał, że na terenie tego obiektu został skradziony jego telefon. Nie pamiętał nawet marki aparatu, wyrwał dziewczynie przy barze telefon z ręki i dzwonił do borowików, a przynajmniej tak utrzymywał. Jego komórka leżała pod stolikiem, przy którym ten pan siedział. Wcześniej wykrzykiwał, że mamy przechlapane, że wezmą się za nas służby i ogólnie mamy pozamiatane. Lokal zamkną, a my wylądujemy w zakładach – tak barman z lokalu w centrum Warszawy wspomina swoje spotkanie ze światem "wielkiej polityki”.
Do tej pory o tych incydentach słyszeli zapewne tylko znajomi osoby, która miała wątpliwą przyjemność być w tym czasie w pracy. Mniej szczęścia mieli chociażby Andrzej Pałys, który wsiadł do samochodu obcego mężczyzny i nie chciał wysiąść czy Przemysław Wipler, który pod wpływem alkoholu wdał się w bójkę z policją. O pijackim amoku tego pierwszego w 2010 roku informowały wszystkie media w kraju po tym, jak kamera TVN zarejestrowała jego niepokojące zachowanie pod Sejmem. Drugi, pijany i pobity odwieziony został z Mazowieckiej na izbę wytrzeźwień i chociaż od zajścia minęły już cztery lata, a nagrania z monitoringu wskazują, że mężczyzna nie był agresywny, to i tak opinia publiczna przykleiła mu łatkę.
Uśmiechnięte ekranowe buzie
Do tej grupy zaliczyć można wszystkich, którzy poza planem serialu lub próbą w stołecznym teatrze, zasiadają w lożach eksperckich: przy dobrym powiewie odwiedzają programy śniadaniowe, kulinarne czy ogólnie rozrywkowe, a przy mniejszych wiatrach zadowalają się relacjami w serwisach społecznościowych. Zasada jest prosta: trzeba dużo mówić (nieważne na jaki temat i czy komuś jest to potrzebne) i stwarzać pozór otwartości. Szczególnie do serca wzięły to sobie zadbane piosenkarki młodego pokolenia, początkujące aktorki, aspirujący aktorzy, wokaliści, którzy poza śpiewaniem spełniają się w profesjach jurorskich. Jednak młodą krew wspierają również "starzy wyjadacze". Najpopularniejszym z nich jest chyba Andrzej Chyra, który doczekał się nawet własnego fanpage'a "I want to party with Andrzej Chyra" - a wszystko to z okazji zamiłowania do rozrywki. Wydaje się jednak, że powinien już czuć na plecach oddech godnych następców. - Jeden z młodych aktorów bardzo dobrze się kiedyś u nas bawił: tłukł szklanki, łamał stoły, a jednocześnie był bardzo agresywny.” Młody gniewny, którego twarz oglądać można w popularnych programach telewizyjnych do lokalu nie miał wstępu przez pół roku. Jak odgadnąć, który figlarny uśmiech jest szczery, a który pokorną maską, zrzucaną wieczorami w towarzystwie whisky, wesołych cukierków i białego proszku?
W 2007 roku serwisy plotkarskie ogłosiły skandal, bo Jan Wieczorkowski zrobił siku w krzakach, a cztery lata później wróżono koniec kariery Antoniemu K., Michałowi L. i Jakubowi W., bo wdali się w bójkę z policją i posiadali marihuanę. I chociaż komentujący prześcigali się w ocenach, oskarżeniach i obraźliwych opiniach, kilka lat po zdarzeniu niewielu o nim pamięta. Możliwe, że właśnie takie wpadki wyczuliły innych, że lepiej dyskretniej realizować swoje imprezowe plany niż narażać się na gniew grzecznego polskiego czytelnika serwisów plotkarskich. Bo z perspektywy pracowników warszawskich lokali niewiele się zmieniło. Znane osoby, również młode, dopiero zaczynające swoją karierę w wielkim świecie show biznesu, jeszcze nieśmiało pojawiające się na ściankach i w serialach telewizyjnych często mają ogniste temperamenty. Wpadają w szał, gdy odmawia im się alkoholu czy zwraca uwagę na niestosowne zachowanie. Wielu klientów ma poczucie, że są na danym terenie najważniejsi – nie mają oporów przed obrażaniem obsługi, kłóceniem się przy barze, rozbijaniem butelek czy rzucaniem przedmiotami.
- To było parę ładnych lat temu. Pan, znany nie tylko z plotkarskich nagłówków, ale i sporych rozmiarów przeholował z alkoholem. Gdy obsługa poczyniła już starania, by opuścił lokal przy Nowym Świecie, ten przewrócił się w samym wejściu do toalety, blokując przejście. Akurat czekałam w kolejce, więc byłam świadkiem tej sytuacji. Pomimo prób kilka osób długo nie mogło go podnieść - wspomina jedna z rozmówczyń. I dodaje, że bywając w modnych miejscach na Placu Zbawiciela czy w okolicach Mazowieckiej widok zataczającego się celebryty nie jest niczym szczególnym, nawet w tygodniu. - Wyobraź sobie, jaką trudną pracę mają ludzie w telewizji śniadaniowej, żeby zatuszować taką szaloną noc!
Celebryta Świętoszek
W podglądaniu najbardziej intrygujące jest to, że widzimy osobę bez maski - jest ona wtedy naturalna i szczera, bo nie wie, że ktoś na nią patrzy. Może właśnie dlatego newsy z tytułem "Pan X przyłapany z Panią Y" cieszą się największą popularnością. Tym bardziej, spotkanie celebryty na żywo, gdy znieczulony tym, co warszawskie salony lubią najbardziej, bawi się na całego, dla niektórych jest przebiciem tej iluzji. Na instagramie zdjęcia z siłowni, dieta pudełkowa, kameralny obiad z rodziną i wpisy o sensie życia, a tu nagle... no właśnie. Z opowieści pracowników warszawskich knajp wynika, że ten uładzony przez telewizyjny make-up i filtry z instagrama wizerunek pęka, gdy nadchodzi weekend. Po branżowych stresach i obowiązkach zawodowych, które jak można się domyślać wykańczają zarówno psychicznie, jak i fizycznie przychodzi czas na odpoczynek. - Jakieś 2-3 lata temu była afera, że pobito znanego z telewizji pana. Tłumaczenie oficjalne mówiło o ataku na tle homofobii czy antysemityzmu. Sęk w tym, że nic takiego się nie wydarzyło, na własne oczy widziałem jak nawalony rozbijał sobie głowę o keg z piwem stojący w rogu sali. Co ciekawe istnieje nawet nagranie tego zdarzenia, ale właściciel lokalu, w którym to się wydarzyło nie chciał tego upubliczniać, bojąc się że znana osoba zrobi mu antyreklamę - pracownik jednego z lokali opowiada o zajściu z celebrytą.
Często przedawkowanie pewnych substancji kończy się takimi właśnie nieszczęśliwymi upadkami, „fontanną z jamy ustnej”, a obrażanie jest prawie na porządku dziennym. Bez trudu można również zaobserwować, że alkohol idzie w parze nie tylko z agresją, ale i seksem. Zmiękczone drinkami ciała łase są na pieszczoty i często niekoniecznie wymagają intymności. Inna barmanka bez zdziwienia dodaje: „Rozumiem, że r***nie w kiblu to już oklepane i wszyscy ci już o tym mówili? Po prostu niektórzy nie mogą się doczekać na swoją kolej, więc w tym czasie rozładowują napięcie, na przykład wybijając drzwi."
Tylko skąd w rodzimym środowisku show-biznesowym trend na świętoszkowe celebryctwo, ciągłe udawanie, że Polska jest białą plamą na narkotykowej mapie i lansowanie stylu życia, który jest zwyczajną wydmuszką? Fakt, że stosunkowo rzadko do czynienia mamy ze skandalami na gruncie ostrej imprezy, narkotyków czy bójek, a klasyczni bywalcy klubów raczej nie chwalą się rewelacjami na temat celebrytów, może wskazywać na to, że społecznie nie mamy aż takich wymagań w stosunku do twarzy z telewizji. Ludzie w klubach nadal pozwalają sobie na więcej w myśl zasady, że „to nie moje, więc można zniszczyć.” - Para, pięknie ubrani, pachnący, zamawiają drogie alkohole: on whisky, ona kolorowe drinki. Za kilka godzin on wymiotuje do doniczki z kwiatkiem, a po jej wizycie w toalecie strach wchodzić - wskazuje na pierwszy przykład z brzegu jeden z pracowników. A przykłady się mnożą: załatwianie potrzeb fizjologicznych w przypadkowych miejscach (tak, nawet na parkiecie), wymioty w każdym zakamarku, poniżanie barmanów, seks w miejscach publicznych, kokaina przewalająca się w toaletach czy teksty „nie po to się urodziłam kobietą, żeby płacić za wejście”. Czy tacy bywalcy są dobrymi moralizatorami?
Co w tym złego?
Po wysłuchaniu kilkunastu osób, które pracują w najpopularniejszych miejscach w Warszawie, trudno o wesołą konkluzję - zarówno na temat hulającej warszawki, jak i "klasycznych bywalców". Większość pracowników nie może wyrazić niezadowolenia z zachowania gości, a klienci warszawskich przybytków mają poczucie, że wolno im wszystko. Jakie są efekty imprezowego tajfunu weekendowego? Zasikane parkiety, dopełnione wymiocinami doniczki, zszargane nerwy pracowników, rzadko kontrowersyjny wpis w serwisach plotkarskich, bo jednak nadal to, co robią najbardziej znane nazwiska należy do „powtarzanych plotek” lub przemilczanych incydentów. Pracownikom knajp pozostaje zakasać rękawy i przygotowywać się na kolejną szaloną noc, a my, nadal zostajemy z pytaniem: Czy istnieje w ogóle coś takiego jak "kultura imprezowania", jakaś granica upodlenia? Ludzi przyciąga świat show biznesu i celebrytów, chociaż przecież nie wszyscy spędzają czas w podobny sposób.Jawi się trochę jako egzotyczna kraina, w której żyje się inaczej, lepiej. Może jednak warto się zastanowić czy aby na pewno ich środowisko jest rajem na ziemi. Jak muszą uwierać ich te maski nieustannie nakładane przez ustalone (przez kogoś kiedyś) normy społeczne. Co weekend tysiące ludzi w Warszawie bawi się bez granic, do białego rana, jednak niewielu z tych tysięcy musi obawiać się każdego otwartego piwa. Zostawiają po sobie obraz nędzy i rozpaczy, anonimowo, bez konsekwencji i strachu, że po otwarciu oczu na kacu zobaczą zdjęcia jak sikają na krawężnik. Czy czasem ci sami ludzie nie piszą później hejterskich komentarzy pod artykułami na temat "upadku polskich celebrytów"?