Widzowie „Żon Hollywood" dzielą się na dwie grupy – tych, którzy oglądali ich perypetie jak program z rodzaju „Z kamerą wśród zwierząt" i tych, którzy jak jeden mąż je znienawidzili. Po kilkunastominutowym patrzeniu na ekrany zawyrokowali o ich głupocie, powierzchowności i oderwaniu od rzeczywistości. Jednak czarę niechęci przelało coś innego – to kobiety, które „poleciały na pieniądze”. Podobne dziewczyny żyją też w Polsce, ale lwiej części z nich nie zobaczymy w telewizji. Jak wygląda życie żon milionerów z Konstancina opowiada nam jedna z nich. Obecnie rozwódka.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Jesteś młodą, ładną dziewczyną z małego miasteczka. Przyjechałaś na studia do Warszawy, gdzie pieniądze od rodziców okazały się być marnymi groszami, nawet w połączeniu ze stypendium naukowym. Twoją sytuację poprawiła odrobinę praca kelnerki w restauracji na Żurawiej. To tam po raz pierwszy zobaczyłaś z bliska kilka znanych twarzy i ludzi bogatych. Nie po prostu bogatych. Obrzydliwie bogatych. Kiedy sprawdziłaś w sieci markę zegarka, który połyskiwał na nadgarstku olśniewającej blondynki, w trudnym do określenia wieku, aż jęknęłaś z wrażenia. Dla ciebie oznaką luksusu był dotychczas zegarek Marca Jacobsa.
Nie jesteś jednak prototypem dziewuszki z opowieści o współczesnym Kopciuszku. Doskonale zdajesz sobie sprawę ze swojej ponadprzeciętnej atrakcyjności i inteligencji. Podobnie jak z tego, że absolwentek romanistyki nie stać przeważnie na wakacje na Lazurowym Wybrzeżu i jedzenie w paryskich knajpach z gwiazdkami Michelina. Zaczynasz się edukować – w jednej zakładce historia literatury francuskiej XIX wieku, w drugiej lista 100 najbogatszych Polaków. Przypadkiem w pracy słyszysz nazwę klubu, w którym grywają w tenisa Panowie z towarzystwa. Chcesz się zapisać, ale cena najtańszego karnetu wynosi tyle, co twoja miesięczna pensja (o czym dowiadujesz się czerwona ze wstydu na miejscu, bo jak przystało na usługi VIP, cen na stronie brak). Bierzesz weekendy za barem. Miesiąc później odhaczasz pierwsze trzy nazwiska z listy i kupujesz krótsze szorty do tenisa...
Moja rozmówczyni, nazwijmy ją Agnieszka, podobnych historii zna kilkanaście. Oprócz ambitnych studentek-łowczyń pojawiają się w nich niegdysiejsze miss nastolatek, podrasowane skalpelem panie z telewizji czy potulne piękności zza wschodniej granicy. Część najbogatszych polskich małżeństw to dzieci milionerów, dzięki kilkuletnim podchodom zapobiegliwych rodziców złączone świętym węzłem sakramentu i opasłą intercyzą . Bo w końcu dlaczego by nie spróbować powiększyć strefy wpływów i liczby zer na kontach mniejszym niż zazwyczaj nakładem pracy?
Agnieszka do Konstancina trafiła kilkanaście lat temu. Dziś śmieje się, że była żoną z „nowego rozdania”, co od razu zbliżyło ją z innymi świeżo upieczonymi rezydentkami podwarszawskich willi. Były w analogicznej sytuacji – żony nr 2, wszystkie kilkanaście lat młodsze zarówno od poprzedniczek, jak i od małżonków. Kiedy pytam, czy w tym kobiecym, patchworkowym środowisku dochodzi do pokazywania sobie nawzajem miejsca w szeregu, argumentując, że w jednym miejscu spotykają się w końcu wykształcone w Stanach córki milionerów, warszawskie celebrytki i dziewczyny, których jedyną kartą przetargową są ładne buzie, Agnieszka uśmiecha się pobłażliwie.
– Musisz pamiętać, że to żony milionerów. One doskonale zdają sobie sprawę, że są na szczycie matrymonialnego łańcucha pokarmowego, ale wiedzą też, że są wizytówkami, które mogą pomóc w interesach. Kobieta, która ma doktorat ze stemplem Sorbony będzie ujmująco miła i troskliwa w stosunku do dziewczyny nie grzeszącej ani manierami, ani inteligencją. Pod jednym warunkiem. Mąż tej drugiej musi być bogatszy od jej własnego – opowiada Agnieszka. I dodaje, że proste dziewczyny zostają oczywiście odpowiednio skomentowane i cynicznie obśmiane, ale w bardziej zaufanym gronie.
Podgrupy chętnie sobie pomagają i dzielą się sekretami. Tajemnicą poliszynela może być w Konstancinie romans twój czy męża, ale prawdziwym sekretem, o którym powiesz tylko najbardziej zaufanym przyjaciółkom, jest kontakt do dobrego chirurga plastycznego. Ci pracujący w Polsce i poprawiający fizis lokalnych gwiazdek, to dla pań z towarzystwa amatorzy, których "prace" może co najwyżej wykpić. Dobry chirurg to Bóg w akcie twórczym. Poprawki nanosi tak, że ktoś, kto wcześniej nie widział danej kobiety, nie byłby w stanie określić czy renegocjowała z matką naturą swoje rysy przy pomocy skalpela. Swego czasu szczególnie wiele pielgrzymek z Konstancina kierowało się do Szwajcarii, do lekarza, który poprawiał urodę samej Moniki Bellucci. Tajemnice lubią się rozchodzić, a kobiety młodnieć w oczach.
Klakierzy i niewolnice
Konstancińskie towarzystwo liczy około 200 osób. Wszyscy się znają, czy może bardziej wiedzą co inni robią, gdzie mieszkają, jak traktują dzieci i co mają w domu. Częściowo dlatego, że wymieniają się sprzątaczkami i nianiami (o te uczciwe i „na poziomie” naprawdę ciężko). W towarzystwie często pojawiają się też celebryci i artyści. To rodzaj symbiozy. Biznesmeni, zwłaszcza ci, którzy do wszystkiego doszli sami i panie pochodzące z prowincji, bardzo lubią grzać się w blasku znanych twarzy, czy pokazać się z nimi publicznie. Z kolei gwiazdy mediów, które szaremu człowiekowi wydają się obłędnie bogate, dostają niepowtarzalną okazję, żeby pożyć jak koledzy po fachu zza granicy. Dla mieszkańców Konstancina zabranie prywatnym samolotem do najdroższego hotelu na Mauritiusie kilku dodatkowych osób, to żadne pieniądze. Jedna z popularnych w latach 90. diw żyła kilka ładnych lat na koszt bogatszych znajomych.
Do wakacji dochodzą też oczywiście zakupy. Dla konstancińskich żon shopping, najlepiej za granicą, to ważna rozrywka. A że szczęście smakuje najlepiej, kiedy można je z kimś dzielić, czasem uczestniczą w tym szaleństwie również biedniejsze, ale bardziej znane koleżanki i koledzy. Za wszystko płaci oczywiście zapraszająca, a bardziej precyzyjnie – karta jej szczodrego małżonka. Zdaniem Agnieszki obie strony zdają sobie sprawę z wzajemnego pasożytnictwa. Niepisana zasada każe finansowanym bezwzględnie klakierować finansującym i tworzyć wokół nich swego rodzaju dwór. Bywa jednak, że w taki układ bywa wikłana osoba z zewnątrz, nie zdająca sobie sprawy z jego funkcjonowania.
Przyjaciółka Pani Prezesowej
– Pamiętam, jak jedna z moich koleżanek, Sara, ciężko pracująca dziewczyna, która czasem pojawiała się na konstancińskich przyjęciach ze względu na współpracę jej firmy z jednym z panów, wpadła w oko tzw. Prezesowej, która zaprosiła ją na lunch. Polubiły się i zaczęły chodzić razem do teatrów, na kolacje. Kiedy przychodziło do płacenia, Pani Prezesowa zawsze rzucała się na rachunek, obrażając się na wszelkie propozycje podziału. Mówiła, że ma więcej pieniędzy, niż może wydać, sama wybrała taką drogą restaurację i żeby moja koleżanka się nie wygłupiała. No i wiesz, ona przeszła nad tym do porządku dziennego, pomyślała, że sama pewnie też by się tak zachowywała wobec przyjaciół, gdyby była żoną milionera – opowiada Agnieszka.
Po kilku miesiącach Prezesowa podarowała dziewczynie torebkę za kilka tysięcy złotych. Sara kilkukrotnie powtarzała, że nie może przyjąć prezentu, ale ofiarodawczyni niemal stanęły łzy w oczach. Mówiła, że chciała tylko sprawić jej przyjemność i specjalnie pojechała wczoraj do Vitkaca. Dodała, żeby Sara się tak nie spinała i że ona wszystkim ludziom, którym jest wdzięczna kupuje drogie prezenty i to nic niezwykłego. Guwernantka jej syna dostała od niej niedawno kolczyki z pereł. Sara ustąpiła kolejny raz. Rok zajęło jej zorientowanie się, że z Prezesową po prostu nie da się przyjaźnić. Im lepiej się znały, tym Sara coraz mniej była partnerem do rozmowy, a coraz bardziej powiernicą, której rolą miało być potakiwanie, współczucie i przyklaskiwanie.
Problem polegał na tym, że ciężko było jej się z tego układu wyplątać. Prezesowa nie należała do osób, z którymi da się porozmawiać otwarcie, a Sara wiedziała, że gdyby zupełnie zerwała kontakt, czułaby się też fatalnie sama ze sobą, mimo że nigdy o nic nie prosiła. Poza tym nie chciała jej ranić, wiedziała, że Prezesowa darzy ją ciepłymi uczuciami, tyle, że przypominają one raczej miłość do ulubionego charta afgańskiego, niż do przyjaciółki. Koniec końców zdobyła się na urwanie relacji. – Na odchodne usłyszała, że jest naciągaczką, niewdzięcznicą i że nie ma wstydu. Do dziś, kiedy Sara wspomina o tej sytuacji, trzęsie jej się głos. To dla niej jedno z najgorszych poniżeń w życiu – kończy opowieść Agnieszka.
Po szóste: cudzołóż
Zdrady małżeńskie w Konstancinie są na porządku dziennym. Skok w bok nikogo nie oburza, za to powtarzany zbyt często z tą samą kobietą, kładzie blady strach na oficjalną małżonkę. Względnie częste są zdrady par z towarzystwa we własnym gronie. Mocno zakrapiane przyjęcia, piękne kobiety i mężczyźni z pozycją zdają się tworzyć idealne warunki do szarad. Jakiś czas temu zdrady w obrębie towarzystwa uchodziły za bezpieczną opcję, ale kilka rozbitych małżeństw sprawiło, że panie podchodzą do siebie nieufnie. Za każdą przygodę miłosną żona dostaje sowite zadośćuczynienie, nowy model samochodu sprowadzany specjalnie dla niej czy brylant w rzadkim odcieniu. Niektóre same wybierają sobie prezenty, czasem z perfidią, np. pierścionki z kamieniami szlachetnymi wielkości przepiórczego jajka. Nawet jeśli nigdy nie założą takiego podarunku.
Włos na głowie konstancińskich żon, zwłaszcza tych, którym bliżej już do 40, niż 30 roku życia jeży większość pojawiających się w otoczeniu ich mężczyzn młodych kobiet. Agnieszka do dziś wspomina ze smutkiem historię znajomej, która jako jedna z nielicznych pierwszych żon utrzymała się na stanowisku dłużej niż koleżanki. Ciepła, kulturalna kobieta, której mąż nie zwracał nigdy większej uwagi na sekretarki czy zgrabne adeptki tenisa. Para postanowiła odświeżyć wnętrza domu i zatrudniła wziętą, warszawską architektkę. Oboje bardzo ją polubili. Chociaż to żona miała wybierać kolorystykę i materiały, projektantka kontaktowała się głównie z jej mężem.
Do domu, który zaprojektowała, wprowadziła się jako właścicielka i żona numer dwa. Pytam Agnieszki jak przyjęły ją w swoim gronie przyjaciółki poprzedniej partnerki. – Wiesz, to cwana babka, była bardzo nadskakująca i towarzyska, a potem, niby w sekrecie opowiadała kolejnym osobom o rzekomych problemach psychicznych poprzedniczki. Wybuchach wściekłości i tym, jak bardzo cierpiał jej mąż, który nie miał nikogo, komu mógłby się zwierzyć. Tyle, że ja dobrze znałam się z Joanną i wiem, że to wymysł. Ta cała architektka od początku knuła, częściowo w ten sposób rozbiła to małżeństwo, to nie było po prostu uwiedzenie przez młodszą i ładniejszą. Przedstawiała Asię w niekorzystnym świetle, sugerowała jej mężowi, że jest pogardzany i oczerniany przez żonę. To była bardzo szeroko zakrojona intryga – komentuje ze smutkiem Aga.
Nie tylko panowie z Konstancina mają swoje za uszami, żony zdradzają ich równie chętnie. Czasem po prostu z nudów, bo ile można zajmować się posyłaniem dzieci do szkoły, robieniem zakupów i jedzeniem na mieście. Niepisana zasada kobiecych zdrad jest jedna – kochanek powinien być młody i niezbyt zamożny, broń boże nie może nim zostać młody rekin biznesu przypominający męża sprzed 15 lat. Chłopaków chętnych na romans z żonami milionerów w Warszawie nie brakuje. Najczęściej to studenci dbający o wygląd i chodzący na imprezy do drogich klubów, głównie na Placu Teatralnym. Dla kobiet są tanią inwestycją, taki chłopak umiera z wdzięczności, kiedy dostaje T-shirt ze znanym logo za 500 zł i cieszy się jak dziecko z weekendu w hotelu na Costa Brava. Tam nie spotkają nikogo znajomego, dla Konstancina Hiszpania jest zbyt plebejska, no chyba, że masz tam kupioną w późnych latach 90. dwuhektarową działkę ze stylowym domem z basenem.
Porozwodowa szara strefa
Co dzieje się z pierwszymi, a czasem także drugimi żonami konstancińskich biznesmenów, które idą w odstawkę? Nowego życia mogą pozazdrościć im wszystkie niegdysiejsze utrzymanki z klasy średniej, które po rozstaniu zostają z dnia na dzień nie tylko bez środków do życia. Konstancińskie żony dostają najczęściej nie tylko apartament w mieście, ale też dożywotni, comiesięczny przelew, który pozwala im na „godne” życie. Może na zakupy w Nowym Jorku już nie starcza, ale w najlepszych warszawskich butikach już tak. Te wszystkie przywileje czekają na nie nawet jeśli nie urodziły swoim mężom dzieci, a intercyza nic nie wspomina o takim traktowaniu. I to bynajmniej nie dlatego, że polscy bogacze to troskliwi gentlemani.
Dzieje się tak z tej prostej przyczyny, że milionerzy bardzo dbają o reputację i o to, żeby biznesowe sekrety pozostały sekretami. Poza tym comiesięczne przelewy rzędu kilkunastu, czy nawet kilkudziesięciu tysięcy to dla nich grosze. Po rozwodach wiele kobiet postanawia założyć własny biznes, często są to usługi dekoratorskie, planowanie ślubów czy miejskie salony SPA. Interesy najczęściej zupełnie nierentowne, za to dające ułudę, że robi się coś prestiżowego. Bezboleśnie do życia wracają lekarki i prawniczki, których wśród żon polskich milionerów nie brakuje. Często powtórnie wychodzą dobrze za mąż.
Jeśli małżeństwo któregoś z panów z towarzystwa kończy się nie ze względu na wymianę pokolenia u boku, ale po prostu dlatego, że było nieszczęśliwe, w miasteczku zaczynają się osobliwe podchody. Każda z żon ściąga do siebie w trybie natychmiastowym kuzynkę albo przyjaciółkę ze studiów i usiłuje nastręczyć ją samotnemu znajomemu. Agnieszka mówi, że żony wcale nie zachowują się subtelnie i bynajmniej nie ukrywają co stoi za nagłą wizytą w domu rozwodnika w towarzystwie wydekoltowanej koleżanki.
Ogniska już dogasa blask
Agnieszka pochodziła z zamożnego domu, spędziła sporo czasu za granicą, więc pieniądze nie robiły na niej nigdy oszałamiającego wrażenia. Męża poznała na imprezie w klubie i po prostu się zakochała. Prawdopodobnie właśnie ze względu na stosunek do pieniędzy zdobyła się na odejście, kiedy nie było już czego ratować, a życie w złotej klatce stawało się coraz bardziej nie do wytrzymania... Wiedziała, że sobie poradzi, miała bardzo niezależną matkę, nie była też uzależniona od luksusu, jak większość mieszkanek Konstancina.
– Ciężej jest zdecydować się na odejście, kiedy nigdy właściwie nie pracowałaś czy jeśli nie masz żadnego wykształcenia. Te kobiety często doskonale zdają sobie sprawę, że bez pieniędzy swoich mężów nie umiałyby już żyć. Nie mają nawet pomysłu jak miałoby to wyglądać. Zdaję sobie sprawę, że w tym towarzystwie jestem odbierana trochę jak czarna owca. Odeszłam i sobie radzę, co nie wszystkim się podoba. Faceci uważają mnie za negatywny wzór, z kolei dziewczynom nie mieści się w głowie, że można zrezygnować z takiego życia. Część z nich żywi kompletnie irracjonalne przekonanie, że obecnie "poluję" na któregoś z ich mężów, skoro z moim mi się nie ułożyło. A ja za nic bym tam nie wróciła. Chodzę na randki i widzę powiew świeżości w pokoleniu facetów w moim wieku. Trzydziestokilkulatkowie nie wyobrażają sobie, żeby kobieta nie pracowała, nie miała ambicji zawodowych. Wprost określają moje niegdysiejsze koleżanki jako pasożyty. Tyle, że one często do tego pasożytowania są zmuszane, bo większość bogatych 50-latków chce mieć żonę, która zajmuje się domem, kobietę służącą do relaksu – kończy swoją opowieść Agnieszka.
Jedna z komentujących wywiad z uczestniczką programu „Żony Hollywood” zauważa, że w większości małżeństw namiętność się kończy, a książę, który obsypywał komplementami i kwiatami zaczyna chętniej patrzeć na kanał sportowy niż na ciebie i zostawać gdzie popadnie brudne skarpetki. Lepiej, kiedy taka sytuacja zastaje cię w domu, gdzie masz do wyboru jeszcze cztery inne salony i trzy inne telewizory, a jego skarpetki pozbiera za ciebie gosposia. I może rzeczywiście jest w tym twierdzeniu ziarno prawdy, wszak brak miłości, zdrady czy niezdolność do przyjaźni zdarzają się niezależnie od zasobności portfela.
Umiejętność zarabiania dużych pieniędzy to taki sam argument w tabelce „za”, jak mocno zarysowana szczęka z nienagannym zarostem, poczucie humoru, wysoki wzrost czy pozytywne nastawienie do życia. Dlaczego więc nie mówimy z pogardą o kobietach, które „poleciały” na którąś z tych cech? Przecież dojście do rocznych dochodów powyżej miliona wymaga znacznie więcej pracy, niż umięśniona sylwetka i jest w większym stopniu zależne od danej osoby niż to, czy opowiada zabawne dowcipy. Może podskórnie wszyscy zazdrościmy mieszkańcom Konstancina wygodnego życia, tylko nie jesteśmy się w stanie do tego przyznać? Nawet sami przed sobą.