Uwielbiamy się bać. Strach jest fajny, jeśli kontrolowany. Tak jak w czasie oglądania horroru. A co daje większe poczucie bezpieczeństwa niż siedzenie wygodnie w fotelu? Połączenie komfortu i przerażenia daje fascynującą mieszankę, stąd tłumy gnające do kin, niczym hordy zombie. Nie wiedzieć czemu dobrego, polskiego horroru z latarką i siekierą trzeba szukać. Z mroku wyłoniło się jednak coś nowego. To poczciwy kamper zmierzający w stronę "Zacisza".
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Kobieta zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach
Tytułowe "Zacisze" to pole kempingowe, na które trafia małżeństwo z dwójką małych urwisów. Miejsce różni się od tego, które jest na pocztówce. I to mocno. Piotr Cyrwus wciela się w rolę męża, który charakterem zbytnio nie różni się od "Ryśka z Klanu". Iwona Wszołkówna to jego sfrustrowana żona, która ma dość wszystkiego, a zwłaszcza małżeństwa i opustoszałego, obskurnego kempingu. To, co ją czeka, jest jednak gorsze od problemów małżeńskich. Szkoda, że cały film zawiera się jedynie w 13 minutach. To jednak wystarczy, by trochę się uśmiechnąć, przerazić i obrzydzić.
"Zacisze" nie jest niczym odkrywczym, przynajmniej jeśli chodzi o polskie kino. To jakby wycinek alternatywnej rzeczywistości, w której w naszym kraju kręcone są slashery. Gatunek święcił triumfy w USA, kiedy u nas panował komunizm. Film w reżyserii Bartosza M. Kowalskiego ("Plac Zabaw") wygląda jak "Piątek 13-ego" w realiach PRL. Jest więc krwawo i kiczowato, ale i swojsko ze względu na kemping przywodzący na myśl wczasy pod gruszą. To też hołd dla amerykańskich horrorów w postaci klasycznej fabuły, ujęć i scenerii: ktoś lub coś zaczyna mordować ludzi w samym środku lasu, a poczucie grozy wzmacnia specyficzny klimacik.
Filmowcy boją się straszyć
Coś takiego jak polski horror obecnie praktycznie nie istnieje. "Dziecko Rosemary" Romana Polańskiego, choć nie jest typowym kinem grozy, pochodzi z 1968 roku! A i tak to bardziej produkcja amerykańska. – Popularne zwłaszcza w USA gatunki: kino grozy (horror), science-fiction, o westernach nie wspominając, nigdy nie zagościły w świadomości polskich twórców na dłużej – mówi dr Jacek Rokosz, filmoznawca.
– Przyczyna tego stanu rzeczy była jedna i nie związana ze sztuką filmową, tylko niestety z polityką. Kino gatunków uznawane było od 1945 do 1990 roku za zepsuty wymysł kapitalistycznego zachodu. Filmy takie jak "Dracula" (1931), "Wojna światów" (1953) uznawano w kraju nad Wisłą za być może pięknie opakowane, ale jednak płytkie kino. Film musiał uwznioślać, a w znaczeniu socjalizmu miał być narzędziem propagandy. W realiach polskich nie było miejsca na eskapistyczną rozrywkę, w której nieumarły kąsał w szyję kobiety, a kosmici za pomocą laserów unicestwiali armię amerykańską. Zmiana nastąpiła troszeczkę za sprawą filozoficznego spojrzenia na gatunek fantastyki poprzez prozę Lema – wyjaśnia Rokosz.
Powstało jednak kilka dobrych, ale zapomnianych horrorów z biało-czerwoną flagą. – Oczywiście, o ile można się podśmiewać z "Wilczycy" Marka Piestraka, bo kilka elementów spycha ten film w okolice campu (coś tak złe, że aż dobre), to już "Lokis" Janusza Majewskiego, "Diabeł" Andrzeja Żuławskiego czy "Medium" Jacka Koprowicza to horrory, z których powinniśmy być dumni – wylicza pasjonat "dziwnego" kina, bloger Dawid Gryza.
Teraz Polska!
Polscy filmowcy potrafią za to kręcić horrory, ale nie w takim amerykańskim stylu, tylko pokazujące, że zwykłe życie często przebija duchy i potwory, a to właśnie ludzie są najbardziej straszni. Wystarczy wspomnieć filmy Wojciecha Smarzowskiego. To nazwisko pada tu zresztą nieprzypadkowo. Tak jak Bartosz Kowalski został zaproszony do nakręcenia "Zacisza", tak reżyser "Wołynia", "Drogówki" czy "Wesela" również stworzył etiudę "Ksiądz" na zlecenie Showmaxa. Podobnie powstał też "Czerwony punkt" Patryka Vegi z Ewanem McGregorem w roli głównej. Jest światełko w tunelu na kolejne horrory, bo jak widać można, jest popyt i nisza do wypełnienia. Showmax również to zauważył i już zacieram ręce.
– Po wcześniejszych nieudanych produkcjach okazało się, że tak wyśmiewany gatunek nie jest prosty w realizacji. Horror w Polsce, może poprzez ciężkie doświadczenia historyczne, ma cały czas pod górkę. Tymczasem potencjał słowiańskich klimatów, odległych terenów takich jak Bieszczady, jest naprawdę ogromy. Trzeba nam czekać na polskiego "Draculę”, na reinterpretację "Dziadów" w stylu "Obecności". Jest dużo do pokazania, tylko brak oryginalnych scenariuszy – tłumaczy dr Jacek Rokosz.
– Jedyna nadzieja w produkcjach niezależnych. Amatorzy kręcą horrory z pasją i bardzo często. Co najmniej kilka pozycji z tego gatunku zgłaszanych jest każdego roku na Festiwal Filmowy Kocham Dziwne Kino, który od 6 lat organizuję w Pabianicach. Tutaj poziom też bywa różny, ale jest to spowodowane w dużej mierze brakiem budżetu – zapewnia Dawid Gryza.
Polscy twórcy od dawna nie podejmowali tego gatunku. Jednocześnie, sądząc po oglądalności slasherowego serialu Blood Drive w Showmax, jest zapotrzebowanie na krwawe kino wśród widzów. Reżyser Bartosz M. Kowalski doskonale czuje tę kategorie, a wybitni aktorzy: Iwona Wszołkówna i Piotr Cyrwus potrafili oddać horror rodzinnych wakacji - dosłownie i w przenośni. Efekt na ekranie jest tak dobry, że poważnie zaczęliśmy myśleć o rozwinięciu tego tematu w Showmax.
Dawid Gryza
Organizator Festiwalu Filmowego Kocham Dziwne Kino
Współczesne próby, takie jak "Pora mroku" czy "Demon", wypadają raz lepiej, raz gorzej, ale w Hollywood też przecież nie kręci się samych wybitnych horrorów. Wciąż jednak kręci się za mało profesjonalnych pełnometrażówek. Myślę, że studenci szkół filmowych boją się podpadać swoim wykładowcom i dlatego omijają ten gatunek jako coś gorszego sortu, a gdy już zostają absolwentami i starają się o dofinansowanie z Polskiego Instytut Sztuki Filmowej, to boją się jeszcze bardziej, że na horror nigdy nie dostaną kasy.