
Historia lubi się powtarzać, a w Polsce robi to wybitnie bez skrupułów i litości. Polskie superprodukcje jak przed laty zaczynają służyć propagandzie władz i robione są nie z artystycznych pobudek, lecz na zamówienie rządu. "Historia Roja" czy "Smoleńsk" to jaskółki zwiastujące wiosnę, a raczej... jesień średniowiecza. Trwa produkcja m. in. "Dywizjonu 303", a za chwilę ruszają zdjęcia do "Legionów". Szykują się kolejne porażki i gwałty na logice oraz inteligencji widza, bo twórcy powielają klęskogenne schematy.
"Legiony” to klasyczne kino wojenne opowiedziane z wielkim rozmachem, przy użyciu najnowocześniejszych technik filmowych. Pokażemy najpiękniejsze i najbardziej dramatyczne karty epopei legionowej, łącznie ze słynną szarżą ułanów pod Rokitną, która będzie jedną z najbardziej spektakularnych sekwencji filmu." Czytaj więcej
Najpierw rozgraniczmy kino historyczne od kina propagandowego. Nie każdy film opowiadający o dziejach Polski musi być zły. "Kanał" Andrzeja Wajdy przedstawia autorską wizję Powstania Warszawskiego w sposób wybitny. To sztuka, a nie Polska Kronika Filmowa. "Smoleńsk" był niejako dokumentem fabularyzowanym, który miał przekonać widzów do tego, że katastrofa lotnicza była zamachem, a nie nieszczęśliwym wypadkiem. Ci co w to wierzą oglądali "wizualizację" z wypiekami na twarzy, pozostali jeszcze bardziej uwierzyli, że to tylko bajka wciskana od lat przez Antoniego Macierewicza. A ogólnie wyszedł z tego kiepsko zagrany i poprowadzony thriller ze średnią oceną 1,2/10 w największej bazie filmów IMDb.
"Końcówka lat 60. Zbliża się rocznica bitwy pod Grunwaldem i całe moce polskiego kina przekierowane są na jeden film z polecenia towarzysza Władysława Gomułki. "Krzyżacy" Aleksandra Forda mają dać odpór "odwetowcom z Bonn". Jak trzeba było położyć słup wysokiego napięcia, żeby uzyskać ładny pejzaż na potrzeby filmu to się ten słup położyło i średniej wielkości Elbląg był przez pół dnia bez prądu. I nikt nie śmiał słowa powiedzieć. Film obejrzało 10 mln widzów, bo do kin pędzono szkoły, garnizony, straże pożarne itd. Film był ciężki, nudny, bezmyślny, agitujący przeciwko Niemcom."
"Było to w bardzo nieszczęśliwym momencie. Polska szkoła filmowa dziełami Andrzeja Wajdy czy Andrzeja Munka prowadziła bardzo interesującą dyskusję na temat naszego miejsca w Europie, "bić się czy się nie bić", "co to znaczy być Polakiem?". Chodzi o takie produkcje "Eroica", "Popioły" czy "Kanał". I jak Wajda zobaczył "Krzyżaków" to powiedział "cała nasza robota tym jednym filmem została po prostu zmarnowana".
I historia znów zatacza koło. Zabawne jest to zwłaszcza w kontekście "walki z komuną", powielając przy tym jej metody. Pytanie tylko: po co? – Potrzebny jest każdy dobry film w sensie artystycznym. Nakładanie na film zobowiązań formacyjnych, edukacyjnych, umoralniających, patriotyzujących jest działaniem zbędnym i chybionym – tłumaczy Wiesław Kot, krytyk filmowy. – Polacy się po prostu nie uczą, powielając te same błędy.
Nawet w słynących z epickości Stanach Zjednoczonych przez pewien czas przestały powstawać filmy historyczne kręcone z rozmachem. Po klęsce "Kleopatry" z 1963 roku zły urok odczynił "Gladiator" w 2000 roku. Zresztą USA to perfekcyjny przykład tego jak robić kino patriotyczne, nie wystawiając się na ośmieszenie i do tego ciekawe dla nie-Amerykanów.
I znów mamy sytuacje jak przed laty. Polska szkoła filmowa się odradza, można mówić o nowej fali. Mamy zdolnych młodych twórców, którzy prezentują świeże, offowe podejście w takich filmach jak "Córki dancingu", "Hardkor Disco" czy nawet "Sala samobójców" i oscarowa "Ida". Zamiast ich wspierać, wykłada się pieniądze na buble, które są papką dla mózgu. A przecież patriotyzm można krzewić nie tylko w bezpośredniej wymowie, ale przez dobre filmy. Tak by usłyszał o nich świat, a sami z chęcią dreptalibyśmy do kina. Co zresztą już robimy, bo coraz częściej chodzimy na filmy z biało-czerwoną flagą. I ten trend perfidnie chcą wykorzystać "prawdziwi" patrioci. Nawet młody, zdolny Krzysztof Zalewski, odtwórca tytułowej roli w "Historii Roja", jest zniesmaczony tym, że zagrał w "pierwszym filmie dobrej zmiany".
Zostawmy więc epickie filmy Amerykanom, a sami skupmy się na mniejszych historiach. Dlaczego nie powstała jeszcze fabularna wersja misji Jana Karskiego? Bez dodatkowego efekciarstwa czy fikcyjnych zdarzeń nadaje się na film szpiegowski w stylu Jamesa Bonda. No tak, ale przecież pomagał Żydom informując świat o Holocauście. Przecież prawicy by to nie przeszło przez usta i oczy, pomimo tego, że Karski był też zatwardziałym Katolikiem.
