"Patrz! Spadająca gwiazda!" będzie jednym z najczęściej powtarzanych tekstów w ten weekend. Przed nami absurdalnie skomercjalizowana "Noc Perseidów". W każdym mieście organizowane są wydarzenia, a ludzie przygotowują już listę życzeń. Prawda jest jednak brutalna i mało romantyczna. Gwiazdy nie spadają, wasze marzenia mogą się więc nie ziścić. Co nie znaczy, że nie warto patrzeć w niebo tęsknym wzrokiem. Będziemy świadkami niezwykłego zjawiska astronomicznego.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Kiedy jedziemy samochodem, często widzimy jak na naszej szybie rozbijają się krople deszczu czy płatki śniegu. To analogiczna sytuacja do tej, którą możemy teraz zaobserwować. Ziemia jest naszym gigantycznym pojazdem, szyba to atmosfera, a krople czy płatki to właśnie Perseidy. Tak naprawdę Ziemia przelatuje przez rój meteorów. I tyle lub aż tyle. Sprawa jest bardziej zawiła.
To nie gwiazdy, ale meteory
"Spadające gwiazdy" to w rzeczywistości zjawisko świetlne. Nie większe od ziarenek piasku meteory wpadają w nasza atmosferę z taką prędkością, że ulegają spaleniu. – Potrzyjmy szybko dłonią o dłoń. Czujemy jakie wytwarza się ciepło w tym procesie tarcia. Wyobraźmy sobie, że meteory lecą z prędkością 59 km/s i od razu możemy się domyśleć skąd ten błysk, który rozświetla nocne niebo – tłumaczy popularyzator astronomii i autor bloga "Z głową w gwiazdach" Karol Wójcicki. Kosmos wcale nie jest więc taki spokojny, a zderzania z innymi obiektami, nawet maciupeńkimi, są bardzo groźne.
Co roku w wakacje możemy obserwować to zjawisko, bo co roku Ziemia jest w tym samym miejscu. Trajektoria naszej planety przecina się wtedy z trajektorią komety Swift-Tuttle w wędrówce dookoła Słońca. Jak na skrzyżowaniu. Na szczęście się nie zderzamy, ale wpadamy w chmurę drobinek materii pozostawionych po komecie. Tworzy go właśnie rój meteorów – Kiedy kometa, a raczej lodowa bryła, mija Słońce, to zaczyna się rozgrzewać. Zachodzi sublimacja, czyli ze stanu stałego przechodzi od razu w gazowy. Po prostu paruje i wyrzuca z siebie pył. Nie leci on za kometą jak welon za panną młodą, ale krąży sobie po tej samej orbicie – wyjaśnia Wójcicki. Możliwe, że kiedyś się zderzymy z samą kometą, ale raczej już nie za naszego życia. Naukowcy szacują na podstawie symulacji, że w przeciągu kilku tysięcy lat do niczego takiego nie dojdzie. Podejrzewam, że do tego czasu wpadniemy już na to, jak sobie z tym poradzić i skończy to się lepiej niż dla bohaterów filmu "Armageddon".
Do obserwacji wystarczy nam kocyk Noc spadających gwiazd to z pewnością najłatwiejsze zjawisko astronomiczne do oglądania. Nie musimy patrzeć przez lornetkę czy zadymioną szybkę jak przy zaćmieniu Słońca. Występuje też częściej i więcej się dzieje. Szacuje się, że w czasie tej wyjątkowej nocy z 12 na 13 sierpnia na niebie możemy zaobserwować nawet 100 spadających gwiazd na godzinę. Zazwyczaj jednak jesteśmy w stanie wychwycić tylko kilka, ale to i tak więcej niż przez cały rok. Co ważne, tej nocy mamy maksimum roju, jednak przelatujemy przez niego od połowy lipca do końca sierpnia, wiec jeszcze nie raz możemy zobaczyć jakiś błysk na niebie.
Od początku istnienia ludzkości "spadającym gwiazdom" przypisywaliśmy magiczną moc. Nawet wtedy, gdy astronomowie zauważyli, że niby te gwiazdy spadają, a coś ich z nieba nie ubywa. Póki co nie jest udokumentowane, czy pomyślane życzenia się spełniają, ale ten przepiękny spektakl w ostatnim czasie stał się wielkim wydarzeniem. Od kilku lat w mniejszych i większych miastach organizowanych jest mnóstwo imprez polegających na... gapieniu się w niebo.
Jeśli lubimy ciszę i spokój, to do oglądania meteorów możemy wybrać się na łono natury. Wystarczy kocyk czy leżak. Kładziemy się i wypatrujemy. "Spadające gwiazdy" możemy też oglądać w centrum miasta, byleby nam latarnia nie świeciła w oczy, bo nic nie zobaczymy. Np. w Warszawie, żeby lepiej było widać niebo, na chwile zgaśnie stadionu PGE Narodowy, wejścia do metra, iluminacje mostów czy bulwary. Zgaśnie też Centrum Nauki Kopernik, które całą akcje organizuje już 6. raz – i to największą na świecie.
– Perseidy ze zjawiska stricte astronomicznego stały się społecznym fenomenem. Każdego roku na ulice wychodzą tysiące ludzi i zamiast patrzeć się w ekrany, obserwują gwiazdy i obcują z przyrodą – mówi Karol Wójcicki. – Widząc błysk, tłum wiwatuje tak jak na stadionie, gdy Polacy strzelą gola – zapewnia. Emocje jak na meczu, a z perspektywy naukowej to tylko jedno z wielu zjawisk astronomicznych. Kosmos nie jest tylko tym co "uprawia" NASA, ale coś, co jest na wyciągnięcie ręki.