
"Patrz! Spadająca gwiazda!" będzie jednym z najczęściej powtarzanych tekstów w ten weekend. Przed nami absurdalnie skomercjalizowana "Noc Perseidów". W każdym mieście organizowane są wydarzenia, a ludzie przygotowują już listę życzeń. Prawda jest jednak brutalna i mało romantyczna. Gwiazdy nie spadają, wasze marzenia mogą się więc nie ziścić. Co nie znaczy, że nie warto patrzeć w niebo tęsknym wzrokiem. Będziemy świadkami niezwykłego zjawiska astronomicznego.
"Spadające gwiazdy" to w rzeczywistości zjawisko świetlne. Nie większe od ziarenek piasku meteory wpadają w nasza atmosferę z taką prędkością, że ulegają spaleniu. – Potrzyjmy szybko dłonią o dłoń. Czujemy jakie wytwarza się ciepło w tym procesie tarcia. Wyobraźmy sobie, że meteory lecą z prędkością 59 km/s i od razu możemy się domyśleć skąd ten błysk, który rozświetla nocne niebo – tłumaczy popularyzator astronomii i autor bloga "Z głową w gwiazdach" Karol Wójcicki. Kosmos wcale nie jest więc taki spokojny, a zderzania z innymi obiektami, nawet maciupeńkimi, są bardzo groźne.
Noc spadających gwiazd to z pewnością najłatwiejsze zjawisko astronomiczne do oglądania. Nie musimy patrzeć przez lornetkę czy zadymioną szybkę jak przy zaćmieniu Słońca. Występuje też częściej i więcej się dzieje. Szacuje się, że w czasie tej wyjątkowej nocy z 12 na 13 sierpnia na niebie możemy zaobserwować nawet 100 spadających gwiazd na godzinę. Zazwyczaj jednak jesteśmy w stanie wychwycić tylko kilka, ale to i tak więcej niż przez cały rok. Co ważne, tej nocy mamy maksimum roju, jednak przelatujemy przez niego od połowy lipca do końca sierpnia, wiec jeszcze nie raz możemy zobaczyć jakiś błysk na niebie.
